W sobotę (16 stycznia) na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie odbył się pogrzeb księdza Piotra Leśniaka, charyzmatycznego duszpasterza. Kapłan zmarł w ub. tygodniu z powodu Covid-19. Miał 54 lata. Jego ostatnim domem i miejscem posługi kapłańskiej była szczecińska parafia - św. Ottona na osiedlu Zawadzkiego, z którą związany był od sierpnia 2017 roku. Na pogrzebie były tłumy szczecinian. Jeszcze długo po uroczystości, modlono się i śpiewano pieśni przy grobie ks. Piotra.
- Kiedy siadaliśmy z Piotrem w moim pokoju i rozmawialiśmy, to obiecaliśmy sobie, że jak on umrze pierwszy, to ja powiem homilię na jego pogrzebie, a jak ja umrę pierwszy to on powie na moim. Ja mu wtedy mówiłem: "Leśny, muszę umrzeć przed tobą, bo jak ty wcześniej umrzesz, będę musiał opowiedzieć o tobie całą prawdę. Zatem trzeba powiedzieć prawdę o Piotrze, pięknym, nietuzinkowym kapłanie, który przez życie szedł na różne sposoby - mówił podczas pogrzebu ks. Janusz Giec, proboszcz wspomnianej parafii, przyjaciel Zmarłego. - O Piotrze by można napisać książkę, zaczynając od czasów seminaryjnych, od egzaminów, w tym o tym najsłynniejszym z hebrajskiego, gdzie nie znaliśmy żadnej litery, a zrobiliśmy tak, że wszyscy wyszli z piątkami. Różne rzeczy razem przeżyliśmy. I ten ostatni czas, kiedy pan Bóg pozwolił, że Piotr był na świętego Ottona, drzwi w drzwi tuż obok. Wszystkie pomysły, które się rodziły, od razu były podejmowane. To była piękna współpraca.
Proboszcz opowiedział przybyłym na pogrzeb o problemach zdrowotnych ks. P. Leśniaka oraz o ostatniej godzinie życia.
- Piotr ostatnio miał trudny czas. W ubiegłym roku cztery razy był w szpitalu, a ostatnim razem miał przeprowadzoną operację kręgosłupa, którą potem długo odczuwał - mówił ks. Giec. - Pod koniec roku, 30 grudnia, wrócił z długiego spaceru i powiedział mi, że plecy bardzo go bolą. Miał obawy, że sypie mu się dalej kręgosłup. "Idź na test na covida, może to nie kręgosłup" - powiedziałem mu wtedy. I rzeczywiście. Jak dostał pozytywny wynik na koronawirusa, to ucieszył się, jakby wygrał na loterii. Mówił mi: "Covida raz dwa przeżyję, a kręgosłup uratowany". Jako że ja już wcześniej przeszedłem ten straszny wirus, to zostałem oddelegowany do obsługi Piotra. Przez kolejne dni widzieliśmy się po piętnaście, dwadzieścia razy dziennie. I przyszedł ten piątek (8 stycznia - przy. red.). Był bardzo dobry obiad, pyszna zupka i pierogi, które Piotr zjadł ze smakiem. Wystawił jeszcze naczynia na korytarz. Ja poszedłem obejrzeć swoje badania, by być pewnym, że zdejmą ze mnie kwarantannę, potem wpadłem do niego, krzycząc: "Leśny, mam!". Patrzę, Piotra nie widzę na łóżku. A on leżał na podłodze owinęty w kołdrę, a obok niego kochana Mila, spokojnie patrząca na swojego pana. Była akcja ratunkowa wszystkich nas, ale Piotr w tym momencie zakończył swoje ziemskie pielgrzymowanie. Przyjechała karetka pogotowia. Po chwili lekarka powiedziała nam, że Piotr nie żyje. Jak nie żyje? Nawet jak przestało bić serce i przestała krążyć krew, to on żyje. Nawet w Boże Narodzenie Piotr mówił o zmartwychwstaniu, o życiu wiecznym. To była dewiza jego życia, by głosić zmartwychwstanie. Czy Piotr był święty? Na swój sposób był święty. Ale był zwykłym człowiekiem, kapłanem, który kochał pana Boga i jak każdy z nas miał na pewno swoje słabości. Dziękując Bogu za życie Piotra, za wszystko co zrobił i za te wszystkie osoby, które wokół swojego życia gromadził, proszę - pamiętajcie w modlitwie o Piotrze, by jak najszybciej był z panem Bogiem. I żeby każdy z nas miał ten przywilej, by drzwi do nieba otwierał nam nie święty Piotr, ale Piotr Leśniak.
(MON)