Był dyrektorem Urzędu Morskiego tuż przed przełomem politycznym i gospodarczym w Polsce. Kierował nim, gdy kończył się stary, a jeszcze nie rozpoczął nowy system. Miedzy innymi także dzięki niemu polskie statki mogą bez przeszkód wpływać do portów w Świnoujściu i Szczecinie.
Nad Bałtyk przyjechał z Rzeszowszczyzny. Jak po latach wspominał jego syn Marek, razem z kolegami jego ojciec pływał łodziami do Gdańska. I tak zaszczepił sobie morskiego bakcyla. Potem była Szkoła Jungów w Gdyni i Państwowa Szkoła Morska w Szczecinie.
Od 1953 roku pracował w Szczecińskim Urzędzie Morskim jako inspektor pokładowo-nawigacyjny, zaś dwa lata później zaczął pracę w Zarządzie Portu Szczecin w wydziale pilotażu. Pilotowanie frachtowców na torze wodnym nie przeszkadzało, żeby podczas urlopów szkoleniowych pływać na statkach za oficera. Był też wykładowcą w Szkole Rybołówstwa Morskiego.
W 1964 roku Józef Stebnicki na stałe zatrudnił się w PŻM i tam zdobył dyplom kapitana żeglugi wielkiej. Jako dowódca opłynął świat „Ziemią Wielkopolską”. Został pierwszym kapitanem promu „Gryf”, który w 1967 r. zainaugurował żeglugę na trasie ze Świnoujścia do Ystad. W 1971r. został głównym nawigatorem w PŻM. Natomiast w 1975 r. skończył studia na WSM. Marek Stebnicki, syn kapitana, wspominał kilkanaście lat temu na łamach „Kuriera”, jak razem się uczyli: „Ojciec uczył się na studiach magistersko-inżynierskich, a ja mu pomagałem, gdyż byłem w liceum”.
Kapitan Stebnicki przeszedł kurs dowodzenia i manewrowania dużymi statkami we francuskim ośrodku szkoleniowym Port Revel. W 1977 roku został powołany przez ministra na fotel dyrektora naczelnego Urzędu Morskiego w Szczecinie. Jak wspominał na łamach prasy kpt. Wiktor Czapp, „Otoczył się fachowcami, ściągając ich z morza i zbudował silne struktury organizacyjne urzędu. Prowadził kapitańskie rządy”.
To się przydało na trudny politycznie czas. Bowiem w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku Erich Honecker, ówczesny przywódca komunistycznej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, postanowił wdać się w spór z Polską o wody morskie na Zatoce Pomorskiej, na których leży tor podejściowy do portów w Świnoujściu i w Szczecinie. Wschodnie Niemcy wytyczyły granicę morską po swojemu, uniemożliwiając frachtowcom płynącym do naszych portów swobodny do nich dostęp. Do akcji wkroczyły nawet okręty wojenne obu stron.
„Do pierwszego incydentu doszło w styczniu 1986 roku. W oczekiwaniu na wejście do Świnoujścia na kotwicowisku nr 3 zatrzymał się wtedy «Generał Ignacy Prądzyński». Niemiecka patrolówka nakazała mu opuszczenie tego rejonu. Kapitan odmówił” – informował po latach „Kurier Szczeciński”. Na szczęście obie strony zasiadły do rozmów, aby rozładować zatarg.
Niestety, minęły dwa lata i problem się powtórzył. Tym razem polskiemu statkowi „Narwik” enerdowcy zwrócili uwagę jakoby znajdował się na ich wodach terytorialnych. Wtedy jednak na wieść o ingerencji jednostki wojennej NRD ze Świnoujścia wypłynęły okręty Marynarki Wojennej. Na szczęście nie doszło do starcia. Ale w naszej prasie pojawiły się nawet nagłówki, że „Polska od Bałtyku odepchnąć się nie da”.
„W całym konflikcie na wysokości zadania stanął dyrektor Stebnicki, który wcześniej zaalarmował władze, a potem przyczynił się do wytyczenia korzystnego przebiegu granicy morskiej. Wody rozgraniczono w 1989 r.” – przypomniał „Kurier”, a jego syn Marek wspominał, że ojciec bardzo przeżywał konflikt. „To go kosztowało wiele nerwów, zdrowia i wyjazdów do Warszawy. Ale gdyby nie te zabiegi, wpływające do Świnoujścia statki musiałyby pytać Niemców o zgodę”.
Józef Stebnicki odszedł z UMS w 1990 roku, gdy Polska zmierzała ku nowemu. Przed emeryturą pływał jeszcze w PŻM. Zmarł nieoczekiwanie w 2001 roku.
Dziś polskie porty jeszcze bardziej otwierają się na handel światowy. To bardzo dochodowy sektor w gospodarce. W Świnoujściu od kilku lat działa gazoport. Wkrótce ma powstać terminal kontenerowy. Modernizowany jest sukcesywnie port w Szczecinie. Tym bardziej ważny jest dostęp do nabrzeży u ujścia Odry. ©℗
(kl)