Rozmowa z Dawidem Safinem, artystą chóru Opery na Zamku w Szczecinie
– Kiedy i jak rozpoczęła się twoja praca w Operze na Zamku w Szczecinie?
– W 2010 roku w ramach współpracy wystąpiłem w cudownej operze Ludwiga van Beethovena pt. „Fidelio”. Po wystąpieniu w niej okazało się, że w Operze na Zamku pojawił się wakat. Poszedłem na audycję i się dostałem. Warto dodać, że już jako dziecko śpiewałem w tej Operze. Występowałem w takich spektaklach, jak: „Carmen” Georga Bizeta, „Cyganeria” oraz „Tosca” Giacoma Pucciniego.
– Pochodzisz z artystycznej rodziny. Czy to wpłynęło na wybór ścieżki życiowej i zawodowej?
– Nie bezpośrednio, gdyż moja mama pracuje w szpitalu przy ul. Arkońskiej i obecnie walczy z pandemią COVID-19. Natomiast tata był motorniczym. Z kolei babcia tańczyła w Państwowym Zespole Ludowym Pieśni i Tańca „Mazowsze”, a mój dziadek miał ponoć piękny głos. Może to rzeczywiście geny. Przygodę ze śpiewaniem rozpocząłem już w szkole podstawowej, kiedy robili przesłuchania do Szczecińskiego Chóru Chłopięcego „Słowiki”. Byłem tam zarówno chórzystą, jak i solistą.
– Gdyby nie praca w Operze na Zamku, to gdzie mógłby pan dzisiaj być?
– Moim niespełnionym marzeniem jest bycie pilotem samolotu. Po części zrekompensowałem sobie to marzenie zakupem drona (śmiech). Jeden z moich charcików został nawet nazwany alfabetem lotniczym. Rodzinny dom mojej żony znajduje się niedaleko lotniska w Gdańsku. Zawsze, kiedy tam jedziemy, to mam frajdę, ponieważ mogę podziwiać samoloty.
Jest jeszcze jedno miejsce, w którym siebie widzę. Mógłbym wszystko rzucić i szyć eleganckie buty na skórzanej podeszwie jak Jan Kielman w Warszawie.
– Interesujesz się zabudową kamieniczną. Co w niej jest takiego intrygującego?
– Kamienicami zacząłem się fascynować już jako dziecko. Mieszkałem przy al. Piłsudskiego w ponadstumetrowym mieszkaniu. Fascynujące i ciekawe w kamienicach są piękne sztukaterie, wysokie sufity, podwójne drzwi, stare piece, parkiety i duże pomieszczenia. Interesuje mnie to tak bardzo, że w nowym mieszkaniu, które znajduje się oczywiście w kamienicy, chcę odtworzyć płytki, żeliwne grzejniki, sztukaterię, drzwi i drewniane okna.
– Które szczecińskie przestrzenie lubisz najbardziej?
– Jasne Błonia, ponieważ chodzę tam często na spacery z moimi włoskimi charcikami. Lodziarnię Marczak i ich lody, bez których nie mogę tutaj żyć. Zawsze ratują mnie i pomagają w wielkim bólu gardła tuż przed spektaklem. Uwielbiam spędzać dużo czasu w pałacu Pod Globusem czy Pałacu Ziemstwa Pomorskiego. Ćwiczę w nich przeróżne arie, ponieważ jestem studentem wokalistyki na Akademii Sztuki w Szczecinie. Uwielbiam centrum, świat kamienic. Moja żona do niedawna miała ze mną problem. Często, gdy wracaliśmy z próby czy spektaklu, potrafiłem przez 20 minut stać pod czyimś oknem i zachwycać się sztukaterią w mieszkaniu. Wówczas mnie poganiała, ale na szczęście teraz ma tak samo jak ja.
– Najlepsze wspomnienie związane ze Szczecinem?
– To tutaj poznałem moją żonę Julię, która jest tancerką baletu. Pierwszy raz zobaczyłem ją w 2015 roku na scenie podczas „Balu Maskowego” Giuseppe Verdiego. Od razu wiedziałem, że to ta jedyna.
– Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz w naszym mieście, co by to było?
– Zburzyłbym wszystkie PRL-owskie bloki i odtworzył wszystkie kamienice. Ogólnie przywróciłbym przedwojenny Szczecin. Oczywiście w Szczecinie mamy również dobrą współczesną architekturę. To chociażby Posejdon, który jest dla mnie takim samym arcydziełem jak kamienica Dohrna. Chciałbym, aby w mieście było również więcej życia, którego tak bardzo tutaj brakuje.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗
Karolina NAWROCKA