W PRL-u jak komuś nie chciało się pracować, to władza nazywała go bumelantem. Zarabiało się słabo, ale zaradni raczej nie przymierali głodem. Większości jednak łatwo nie było.
Na sklepowych półkach leżały podstawowe artykuły, a jak przychodziły święta, to rzucano trochę deficytowego towaru, żeby społeczeństwo mogło zrobić prezenty (nawet komuniści szanowali święta Bożego Narodzenia). Organizowano więc kiermasze. Odbywały się głównie w dużych placówkach handlowych – na przykład w tzw. Odzieżowcu przy al. Niepodległości, w „Posejdonie” na Bramie Portowej, czy przed Barem Extra. W centrum Szczecina można było spotkać mikołaja, który rozdawał dzieciom cukierki. W sklepach mięsnych gospodyniom udawało się „zdobyć” lepsze wędliny i mięso z gęsiną na czele. Statkiem płynęły do Polski zapowiadane w mediach cytrusy i banany. Oczywiście nie mogło zabraknąć żywego karpia. Władze rozpropagowały go po wojnie ze względu na łatwość hodowli. Sprzedawany był m.in. z fontanny, która znajdowała się przed Barem Extra. Na zdjęciu scena z lat 80. ubiegłego wieku.
(kl)
Fot. Marek Czasnojć