Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Mewy i klimat jak w rodzinnej Gdyni

Data publikacji: 30 listopada 2020 r. 21:41
Ostatnia aktualizacja: 27 września 2022 r. 16:13
Mewy i klimat jak w rodzinnej Gdyni
 

Rozmowa z Mają Bartlewską, aktorką szczecińskiego Teatru Lalek „Pleciuga”

– Młodzi aktorzy, tuż po skończeniu szkoły teatralnej, zwykle jadą tam, gdzie czeka na nich praca w teatrze. Zatem zamieniła pani Gdynię na Szczecin…

– Pojawiła się oferta pracy w Szczecinie, więc chętnie z niej skorzystałam. Choć w Gdyni bardzo dobrze się mieszka, a do tego jest morze w środku miasta. Ale są podobieństwa obu miast – mewy i zbliżony klimat. Ale nie ukrywam, że kiedy jestem w Szczecinie, to tęsknię za morzem, za tym, by na nie popatrzeć, usiąść na piasku i posłuchać szumu fal. To jest bardzo odprężające.

– W Szczecinie mieszka pani już…

– Trzy lata. Nawet ostatnio o tym myślałam, że to tak szybko minęło. Chyba nawet do końca się tu jeszcze nie zakorzeniłam. Ale jestem coraz bliżej. Podjęłam decyzję o kupnie mieszkania właśnie w Szczecinie. Z powodu obecnej sytuacji na razie wstrzymałam się z tym, ale to na pewno nastąpi.

– Pamiętam, że kiedy pojawiła się pani w „Pleciudze”, od razu zaczęła pani grać duże role. To duże wyzwanie dla młodego aktora.

– Debiutowałam rolą Cosia w spektaklu „Kim jestem?”. To była główna rola. Pamiętam, że byłam bardzo zaskoczona, kiedy przyszłam na pierwszą próbę i okazało się, że dostanę tak dużą rolę. To było ogromne wyróżnienie. Zanim pojawiłam się na próbie, byłam zestresowana, bo miałam poznać nowych kolegów z teatru. Okazało się, że niepotrzebnie się denerwowałam. Zostałam bardzo miło przyjęta.

– Przyjazd do pracy w Szczecinie to była pani pierwsza wizyta w tym mieście?

– Nie, byłam tu wcześniej, w czasach licealnych. W Gdyni z grupą moich znajomych chodziliśmy często do tamtejszego Teatru Muzycznego, bo byliśmy fanami musicali. Wiele lat temu w szczecińskiej Operze na Zamku grany był musical „Rent”, w którym grali aktorzy gdyńskiego teatru. Przyjechaliśmy zatem sporą ekipą na spektakl. Wszyscy, poza jedną koleżanką, byliśmy niepełnoletni, zatem taki wyjazd bez rodziców był dla nas ekscytujący. Bardzo nam się wtedy Szczecin spodobał.

– Czy już wtedy marzyła pani o zostaniu aktorką?

– Nawet wcześniej. Od dwunastego roku życia chodziłam na zajęcia teatralne i już wtedy wiedziałam, że chciałabym być kiedyś aktorką. Zdawałam do kilku szkół teatralnych, ale z nadzieją, że dostanę się „na lalki”. Do egzaminów przygotowywał mnie aktor gdyńskiego Teatru Muzycznego, który skończył wydział lalkarski w akademii w Białymstoku i to on mnie zaraził miłością do lalek. Stąd bardzo się ucieszyłam, kiedy okazało się, że dostałam się „na lalki” we Wrocławiu.

– Jakie ma pani ulubione miejsca w Szczecinie?

– Ciągnie mnie do wody, zatem chętnie chodzę na spacer nad Odrę i na Wały Chrobrego. W Szczecinie podoba mi się duża ilość parków i zieleni. Ale najlepiej czuję się w lesie, dlatego bliskość od centrum do Lasu Arkońskiego jest fantastyczna. Przy okazji jest tam wybieg dla psów, co jest dla mnie bardzo ważne.

– Czy pies przyjechał z panią z Gdyni?

– Pies pojawił się dopiero w czerwcu tego roku. Już dawno chciałam mieć zwierzaka, ale z różnych powodów to się wcześniej nie udawało. Z racji na pandemię i zamknięcie teatrów, mogłam pozwolić sobie na adopcję szczeniaka, by z nim miesiąc albo dwa przesiedzieć w domu. Mam zatem kochanego małego kundelka o imieniu Pestka, z którym żyjemy sobie szczęśliwie.

– Kilka lat temu furorę robiło słowo „słoiki” na określenie głównie mieszkańców Warszawy, którzy zjechali do stolicy z różnych rejonów kraju i w tych słoikach zwozili jedzenie robione przez mamy. Zdarza się pani przywozić takie słoiki z Gdyni?

– Z Gdyni do Szczecina jeżdżę pociągami, zatem raczej nie zabieram słoików, bo są ciężkie. Ale niedawno odwiedził mnie tata i przywiózł dużo słoików od mamy i babci. Dostałam zrazy, gołąbki, sosy do makaronów… Zawsze chętnie przyjmuję takie prezenty, bo kiedy chce się zjeść domowy obiad, a nie ma czasu go zrobić, wystarczy odkręcić słoik. To też namiastka domu.

– Jakiś czas temu wystąpiła pani gościnnie, wraz z Martą Łągiewką, w stolicy na scenie plenerowej teatru Krystyny Jandy. Nie kusiło pani zatem, by może przenieść się do Warszawy?

– Kusiło, zwłaszcza że większość moich znajomych wyjechała po studiach właśnie do Warszawy. Tam są przecież większe możliwości pracy. Ale ja nie lubię w Warszawie tego, że jest tam tak dużo ludzi i każdy gdzieś się ciągle śpieszy. To nie dla mnie. Ja wolę spokój i przestrzeń Szczecina, stąd Warszawa niezbyt mnie ciągnie.

– Dziękuję za rozmowę. ©℗

Rozmawiała Monika Gapińska

Fot. Aleksandra Gruszka

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA