Rozmowa z Gabrielą Zadrożną, artystką malarką, która od lat prowadzi Galerię Kierat 2 w Szczecinie
– Jest pani szczecinianką. Trochę się musiało wydarzyć, zanim znalazła się pani tu, w tym miejscu, które znają chyba wszyscy mieszkańcy miasta, bo galeria ta działa nieprzerwanie od wielu lat…
– Tak, urodziłam się w Szczecinie. Przez wiele lat mieszkałam w Śródmieściu. Najpierw przy ul. Jagiełły. Chodziłam do Szkoły Podstawowej nr 22; byłam ostatnim rocznikiem tej placówki. To był kompleks szkół przy ul. Królowej Jadwigi, blisko ul. Langiewicza. Charakterystyczne stare budynki z czerwonej cegły. Obok „dwudziestej drugiej” była „piątka”, potem połączono te szkoły. Mam dobre wspomnienia z tamtych czasów. Mimo że kraj był wówczas szary i biedny, wszystko wydawało mi się wspaniałe i kolorowe.
– Jest coś takiego jak oczyszczanie się pamięci z przykrych wspomnień. To naturalny proces, reakcja zdrowego organizmu…
– Cieszyliśmy się choćby z tego, że są wakacje. Rodzice się starali. Wysyłali mnie na kolonie. Na wakacje czekaliśmy z utęsknieniem… A potem znowu szkoła i obowiązki, także w domu; robiłam zakupy, sprzątałam, angażowałam się w życie rodzinne. Miałam poczucie bezpieczeństwa.
– Skąd zainteresowanie sztuką, malarstwem?
– Od zawsze miałam takie ciągoty. Lubiłam książki, często odwiedzałam biblioteki i księgarnie. Kiedy tylko pojawiały się jakieś nowe tytuły, to po prostu je kupowałam. Rodzice mi na to pozwalali. Zaczęło się od książek, a potem, kiedy rozpoczęłam naukę w Liceum Plastycznym, chodziłam często na wystawy i do galerii.
– Jak utrwalił się w pani pamięci Szczecin z tamtych czasów?
– Miasto wyglądało inaczej; w oczy rzucały się szczerby w zabudowie, ślady po kulach i uszkodzone wybuchami tynki, chodniki. Pamiętam, że w miejscach wyburzonych kamienic były wgniecione w glebę pokruszone cegły. W miejscu, gdzie dzisiaj znajduje się duży SAM spożywczy, był wtedy pusty plac, na którym zimą robiono lodowisko. Spędzałam tam zimowe ferie. Życie nie było skomplikowane. Dziś może się to wydawać śmieszne, ale wówczas bawiliśmy się, grając w klasy, skacząc ze skakankami czy grając w gumę. Teraz dzieci bawią się smartfonami i grają w gry komputerowe. W tamtych czasach było chyba jednak więcej spontaniczności i bezpośrednich relacji międzyludzkich. Te relacje były bezspornie lepsze.
– W dorosłe życie weszła pani także w Szczecinie.
– Po liceum zdawałam na studia. Zabrakło mi punktów za pochodzenie. Chciałam pomóc rodzicom, więc podjęłam pracę. Pracowałam w Szczecinie-Podjuchach w zakładach mechanicznych. To była praca plastyka; wykonywałam plansze, szyldy i różnego rodzaju elementy wystawiennicze. Później pracowałam w wielu innych branżach aż do 2010 roku…
– Jak to się stało, że zajęła się pani prowadzeniem galerii Kierat 2?
– Mimo że przez lata zajmowałam się różnymi innymi dziedzinami, nigdy nie przestałam myśleć o sztuce. Pewnego dnia na Infoludku znalazłam ogłoszenie, że ZPAP poszukuje osoby do prowadzenia galerii. Wiedziałam, że jest to praca dla mnie. Zgłosiło się kilku kandydatów. Ale postawiono na mnie.
– Prawie 12 lat spędziła pani wśród obrazów szczecińskich malarzy…
– Lubię tę pracę, lubię kontakt z ludźmi.
– Czego oczekują ludzie, którzy tu przychodzą?
– Nie ma jednego typu. Jedni oczekują obrazów delikatnych, pastelowych, inni chcą mocnych w kolorze, wyrazistych w formie. Jedni preferują realizm, inni wolą kompozycje nierealistyczne. Im większa różnorodność, tym łatwiej zaspokoić wymagania.
– Jak pandemia wpływa na pani działalność?
– Ludzie są zestresowani, smutni. Do galerii przychodzi mało osób. A przecież nawet przed wybuchem epidemii nie było ich zbyt wielu. Kiedy jednak przychodzi sporo osób nawet tylko po to, by obejrzeć, bez intencji zakupu, to i tak było to pozytywne. Często ludzie wracają po jakimś czasie, bo zapamiętali jakiś obraz, który zrobił na nich wrażenie. Generalnie – jestem optymistką. Wierzę, że w końcu będzie lepiej i wrócą dobre czasy. Nie można siedzieć i czekać. Trzeba coś robić.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗
Roman K. Ciepliński