Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Rymarz z powołania

Data publikacji: 02 września 2020 r. 11:47
Ostatnia aktualizacja: 01 czerwca 2021 r. 17:15
Rymarz z powołania
 

Kołobrzeżanin Andrzej Topczewski zakład rymarski prowadzi od 37 lat. Z zawodem, który pokochał, związał się przez przypadek. Można nawet rzec, że przez nieporozumienie.

– Mój ojciec chciał, abym został kaletnikiem. Gdy skończyłem szkołę podstawową, poszedł ze mną na ul. Dubois w Kołobrzegu, gdzie zakład miał kaletnik. Pomylił drzwi i wszedł do sąsiadującego z nim rymarza. Ten zdziwił się bardzo, ale kazał mi zostać. Przez całe wakacje musiałem u niego terminować aż w końcu podjął decyzję, że mnie przyjmuje. Po trzech latach zostałem rymarzem. Poszedłem do wojska i miałem nadzieję, że po powrocie będę pracował u mojego mistrza. Niestety, wydarzył się wypadek, w którym ten pan zginął. Syn, który przejął jego interes, nie zatrudnił mnie. Po jakimś czasie postanowiłem otworzyć własny warsztat – wspomina Andrzej Topczewski.

Kiedy rozmawia się z kołobrzeskim rymarzem, który jako jedyny został na lokalnym rynku, wyczuwa się w jego głosie pasję. Sam przyznaje, że bardzo lubi swój zawód. Nie ukrywa, że pomyłka taty sprzed lat wyszła mu na dobre. Ubolewa tylko, że nie będzie miał komu przekazać warsztatu.

– Nie ma chętnych do nauki tego fachu. Nie chcemy uczyć się na błędach innych narodów. Na przykład Niemców, którzy w porę nie wyszkolili ludzi w zawodach potrzebnych społeczeństwu. Szewcy, kaletnicy, rymarze, tapicerzy są tam teraz na wagę złota. Sam obsługuję naszych sąsiadów zza zachodniej granicy, którzy nie mogą u siebie znaleźć fachowca do wszycia zamka w skórzanej kurtce. Walizki, torby, teczki też im naprawiam – mówi pan Andrzej.

Przez lata pracy kołobrzeskiego rymarza zmieniły się nie tylko materiały, ale i zapotrzebowanie na konkretne prace. Kiedyś wykonywał głównie pasy, uprzęże, kantary dla koni…

– Robiło to się ręcznie na desce nazywanej kobyłką. Praca była ciężka. Miałem zmasakrowane ręce. Teraz mam specjalistyczne maszyny. Dorabiam paski do butów, nabijam napy, przyszywam guziki. Wyposażałem oddziały psychosomatyczne różnych szpitali w pasy krępujące. Robiłem też etui wg własnego projektu do okolicznościowych kluczy do miasta. Jak ktoś rzuca na tacę w naszej katedrze, to nie wie, że koszyki specjalnym materiałem wykańczałem także ja – nie kryje dumy ze swoich prac.

Andrzej Topczewski ma na swoim koncie jeszcze bardziej nietypowe zlecenia.

– Szyłem szelki dla warana. Zwierzę zostało przyniesione w torbie, a ja miałem zmierzyć jego obwód. Bałem się. Właściciel warana twierdził, że nie będzie on mnie atakował, gdyż przed przyjściem do mnie schłodził go w lodówce. Ostatecznie ten pan sam obmierzył swojego nietypowego pupila, a ja uszyłem szelki. Innym razem szyłem kaganiec dla wielbłąda z podkołobrzeskiego minizoo. Podobno trzeba było to zrobić, bo podgryzał dzieci. Wykonałem też protezę dla pieska, który nie miał łapy. Jego właściciel bardzo mnie o to prosił, bo zwierzę kaleczyło sobie fragment ocalałej kończyny. Nie spałem po nocach, myśląc, jak to zrobić. W końcu uszyłem protezę wykorzystując na jej dół korek z butelki po winie. Po dwóch latach klient ten ponownie zajrzał do mnie i bardzo mi dziękował za protezę dla jego ukochanego psa, który szybko nauczył się na niej chodzić. Pewnego razu przyszła starsza pani z 30-letnią torebką, prosząc o naprawę. Nie chciała kupić nowej, bo w starej miała przegródki, do których się przyzwyczaiła. Torebka została naprawiona. Jeden ze znanych mieszkańców Kołobrzegu od lat nie chce się rozstać ze swoją starą aktówką. Dzieci kupowały mu nowe, a on wciąż chce nosić tę leciwą. I jak mu nie pomóc? – zastanawia się retorycznie rymarz, opowiadając o swoim zawodowym życiu.

A prywatnie? Andrzej Topczewski jest szczęśliwym mężem i ojcem. Ma żonę, którą poznał w czasach, gdy wyszedł z wojska. Krótko pracowali razem w jednym z miejscowych ośrodków. Dziś razem prowadzą warsztat.

– Moja żona to wizytówka tego zakładu. Jest śliczna, bardzo ją kocham, zawsze dobrze mi doradza, uspokaja mnie. Mam też córkę, która skończyła dwa fakultety. Jest programistką, ma doktorat. Włada angielskim, niemieckim, francuskim, fińskim, no i oczywiście polskim. Jestem z niej naprawdę dumny. Żona i córka są dla mnie najważniejsze. Dopiero na drugim miejscu jest zawód, który wykonuję – kończy Andrzej Topczewski. ©℗

Przemysław WEPRZĘDZ

Fot. Artur BAKAJ

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Asia 12
2021-06-01 16:46:38
Pan bardzo bezczelny. Podczas rozmowy w sprawie zamowienia, zaczal krzyczec i wylaczyl sie.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA