O Krzysztofie Niewrzędzie można by rzec, że jest szczecińskim berlińczykiem czy może raczej berlińskim szczecinianinem; ale przede wszystkim jest pisarzem, głównie prozaikiem. Urodził się w roku 1964 w Szczecinie. Ze Szczecinem jest mocno związany, bo i rodzinnie. Ojciec – działacz sportowy – sprawował w latach 60. funkcję prezesa MKS Ogniwo Szczecin, matka była aktorką słynnej niegdyś nie tylko w amatorskim ruchu artystycznym Pantomimy Szczecińskiej. On sam też od młodych lat współtworzył życie kulturalne miasta – grał z w zespołach rockowych, ale i pisał. Zadebiutował w roku 1985 na łamach tygodnika „Morze i Ziemia”. A potem przyszły już książki – tomy wierszy, opowiadań, powieści…
Zwłaszcza te ostatnie przyniosły mu uznanie. „Wariant do sprawdzenia” (2007), „Zamęt” (2013) czy proza poetycka „Second life” (2013) – wydane przez szczecińskie Wydawnictwo FORMA – były szeroko komentowane i nominowane do nagród literackich.
W najbliższym czasie odbędzie się premiera najnowszej powieści „Confinium” (Wydawnictwo Granda) – najbardziej szczecińskiej z jego książek, ukazującej niełatwą adaptację polskich pionierów w miasto i tamten powojenny czas.
Zapytaliśmy z tej okazji autora o jego dziś, ale i wczoraj.
– Od lat żyje pan między Szczecinem a Niemcami. To był zdaje się wybór życiowy, związany z czasem, ale okazało się, że był to tzw. wybór życia, czy tak? Jak pan w ogóle patrzy na to z dzisiejszej perspektywy?
K. N.: – To już trzydzieści jeden lat. Wyjechałem ze Szczecina na samym początku 1989 roku. Zależało mi jednak na tym, żeby opuścić PRL, a nie Szczecin. Lecz jedno wiązało się z drugim. Gdybym wiedział, że ten 1989 będzie rokiem przełomu, to pewnie bym został. Ale skąd miałem wiedzieć. Przecież właśnie wtedy tak zwani nieznani sprawcy mordowali księży. Atmosfera nie była więc przyjazna, chociaż zapowiadano obrady okrągłego stołu. Wyjechałem więc. I przez dwanaście lat mieszkałem w Bremie. Przyjeżdżałem trzy, cztery razy w roku do Szczecina i wciąż myślałem o tym, żeby wrócić na stałe. Ale nie udało się uzbierać na ten powrót. Jak się jest polskim pisarzem w Niemczech, to raczej niemożliwe bez wygranej w totolotka. Tak naprawdę utknąłem zatem w Niemczech. Dwadzieścia lat temu przeprowadziłem się więc do Berlina, żeby częściej przyjeżdżać do Szczecina.
– Jak się panu dziś żyje – i gdzie pan żyje – między Berlinem i Szczecinem czy między Szczecinem a Berlinem?
– Mieszkam w Pankow – dzielnicy, z której najszybciej można dojechać do Szczecina. Potrzebuję zaledwie osiemdziesięciu minut na to, żeby spod domu w Berlinie dotrzeć na plac Grunwaldzki. Korzystając z tej bliskości, żyłem jakby w obu miastach jednocześnie. Ale obecne czasy są tak dziwne, że nie wiem, czy nadal będzie to możliwe.
– Z czego zrodziło się „Confinium”? (dodajmy, że łaciński tytuł oznacza granicę czy może raczej pogranicze). Z potrzeby serca bijącego po dwóch stronach tej granicy – potrzeby uporządkowania szczecińskiej historii w sobie, w literaturze? Z chęci sprawdzenia, czy jest pan w stanie zmierzyć się z tak obszerną fabularnie powieścią „panoramiczną”?
– Na pewno z tych właśnie powodów. Ale też z ciekawości. Z chęci wgłębienia się w tamte losy. Zbliżenia się do ludzi, którzy je przeżywali. Poczucia tej atmosfery. Pisanie tej powieści było dla mnie niesamowitą przygodą. Mam wręcz wrażenie, że dzięki tej pracy udało mi się naprawdę odbyć podróż do przeszłości.
– Co szczególnie pana zafascynowało w tym powojennym, pionierskim życiorysie Szczecina? Z ciemnej tonacji pańskiej powieści wynika raczej, że nie pomnikowe losy czy entuzjazm odbudowy…
– Najbardziej interesująca była dla mnie westernowa atmosfera Szczecina tamtych lat. To ona zresztą sprawiła, że „Confinium” jest nie tylko powieścią historyczną, ale także przygodową i sensacyjną.
– A jak pan sądzi, w jakim stopniu mamy wciąż w sobie skazę czy mrok tamtego szczecińskiego czasu? Choć może i heroizmu troszkę tej epoki też?
– W zeszłym roku stwierdzono, że silne doznania, które mocno się zaznaczyły w ciągu życia, są dziedziczone biologicznie, ponieważ mają wpływ na strukturę DNA. Nie mieliśmy więc wyboru. Jako szczecinianie i jako Polacy. Nie każdy jednak wie, co odziedziczył. Tym, którzy chcą się tego dowiedzieć, polecam „Confinium”.
(al)
Fot. archiwum prywatne