Mroźne zimy, duże sanie z woźnicą i przynajmniej parą koni, a do nich doczepione mniejsze sanki, których długi sznur mknął po śnieżnych drogach, bezdrożach, polnych i leśnych traktach. Śmiechu i zabawy było co niemiara, a wszystko kończyło się z reguły ogniskiem na śniegu. Twarze czerwone od mrozu i często też czegoś mocniejszego, oczywiście w przypadku dorosłych.Teraz takich kuligów już nie ma. Może w górach, bo na nizinach śnieg to rzadkość, a na dodatek brak już sań i koni. Jeżeli jeszcze komuś uda się zorganizować śnieżny kulig, to wygląda on zgoła inaczej i… mniej zdrowo, bo konie zastępują dymiące samochody, a bywa, że i ciągniki. Cóż, kopcąca i coraz bardziej gorąca cywilizacja zabija tę mniej nowoczesną, ale bardziej naturalną. Taka kolej rzeczy?
(o)