Uwagę przykuwają przede wszystkim wielkie kule bukszpanu. Są tłem dla feerii kwiatowych barw i rzadko spotykanych okazów, jak choćby Aristolochia grandiflora. To pomiędzy nimi - przy ul. Makuszyńskiego na szczecińskim Pogodnie - toczy się, nie tylko latem, rodzinne życie ogrodowe: ludzi i zwierząt.
Na wejściu ozdobne trawy, hosty i równie efektowne canny (pięcioreczniki) oraz róże. Za nimi barwny korytarz okazałych sezonowych kwiatów rozmieszczonych na stojakach i w donicach: pelargonii, petunii, surfinii. Dopiero za nimi - starannie przystrzyżonym żywopłotem śnieguliczek - otwiera się ogrodowa przestrzeń, której granice wyznaczają geometrycznie formowane zimozielone okazy: od kul bukszpanów po stożki tui.
- To ogród, który stale ewoluuje - opowiada Katarzyna Serdyńska, która wraz z siostrą Marią i mamą Grażyną jest jego współwłaścicielką. - Zakładali go dziadkowie, gdy budowali dom, na początku lat 70. ubiegłego wieku. Wtedy był to teren obsadzony czereśniami, a miejsce dzisiejszego żywopłotu zajmowały krzewy agrestu i porzeczek. To oznaczało dużo pracy. Dziadkowie w pewnym momencie uznali, że za dużo. Stąd ogród zaczął zmieniać swój charakter, stając się bardziej ozdobnym i wypoczynkowym.
Z pierwszych nasadzeń do współczesności przetrwała ledwie jedna czereśnia.
- Bardziej służąca ptakom za platformę do nauki fruwania, niż nam za drzewo owocowe - śmieje się p. Katarzyna.
To wiosną, bo jeszcze w zimie miejsce liści i owoców np. na winorośli oplatającej jeden z boków ogrodu zajmują pełne ziaren karmniki i niczym bombki na choince rozwieszone plastry słoniny. Wtedy - jak mówią gospodynie - w ogrodzie najczęściej i najintensywniej słychać ptasie trele. Pomimo tego, że ogród pełen okazałych drzew i krzewów ozdobnych oraz wielobarwnych kwiatów jest królestwem... przede wszystkim kotów. Jest ich siedem - domowych. Pozostałe - nawet większą gromadą - przychodzą tu w gościnę. Czy to odpocząć w przyjaznym im miejscu od zgiełku i wszelakich zagrożeń, czy to przetrwać zimę. Bo tak się złożyło, że w tej części ul. Makuszyńskiego rozlokował się istny klan lekarzy - miłośników kotów. Specjaliści (interna, medycyna pracy, nefrologia, chirurgia i chirurgia plastyczna) na co dzień niosący pomoc ludziom, a w czasie prywatnym - z poświęceniem ratujący wolno żyjące „dachowce".
- Tu każdy kot znalazł się...skądś i w potrzebie. Nawet Biszkopt, rasowy pers. Najpierw jako łazęga, ale gdy przyjrzeliśmy się mu bliżej, to się okazało, że głową nie mógł ruszać, bo tak miał zapuszczone, pełne sfilcowanych kołtunów, futro na grzbiecie - opowiada Katarzyna. - Figaro uratowałyśmy ze schroniska. Tyczka to jeden z maluchów znalezionych w pobliskich opuszczonych garażach. A Bambo, czyli kilka gramów czarnego jak smoła kociaka, podrzuconego, a właściwie zawieszonego w reklamówce na naszych drzwiach w Dzień Dziecka. Teraz jest wielki niczym norweski leśny i nie tyle gruby, co wpadł - jak mawiamy - do beczki z magicznym napojem niczym Obelix.
Jak Czaruś, Niunia, jak Felicja - czyli kociaki po przejściach, które w przyjaznym zwierzętom domu lekarek znalazły swą szansę od losu. Jak Inka, Kropka, Buli, Figa, Stefan i cała reszta, które przy ul. Makuszyńskiego są w „przelocie" codziennej bezdomnej - a raczej wolno żyjącej - łazęgi.
- Właściwie to za ich sprawą nasz ogród zgłosiłyśmy do „Całego Szczecina w kwiatach". Żeby pokazać innym, że można mieć wokół domu piękną zieleń, a na niej mnóstwo zwierząt, w tym koty i psy, bo - nie zapominajmy - pod naszym dachem we wzajemnym szacunku i symbiozie żyją również dwa pudelki. Zgłosiłyśmy ogród, aby obalić mit, że kot i roślina to sytuacja nie do pogodzenia. I jeszcze: pomóc „naszym braciom mniejszym", zwracając uwagę ludzi, aby nie walczyli ze ślimakami chemią, bo rozkładając trutkę skazują np. koty na pewną śmierć i konanie w męczarniach - mówią właścicielki niezwykłego ogrodu, w którym „dachowce" polują na muchy, psy o uwagę ludzi, a tunbergie, irgi, różaneczniki i choćby agawy - na promienie słońca. ©℗
Arleta NALEWAJKO
Fot. Arleta NALEWAJKO