To, że po studiach zatrudnił się w Zakładach Chemicznych „Police”, było dla niego oczywistością. Dla absolwenta chemii po Politechnice Szczecińskiej nie było w tym czasie lepszego wyboru. Tym bardziej że po stażu miał duży wpływ na to, co chciałby robić. Miał też świadomość, że w tej pracy może dobrze wykorzystać swoją wiedzę i umiejętności.
Śmiało można powiedzieć, że w „firmie” (tak mówi o Zakładach) robił to, co go naprawdę interesowało. Ba, dostrzegał też wyraźnie efekty swojej pracy, choćby w ochronie środowiska. Na początku lat 90 istniejący w Zakładach…Zakład Ochrony Środowiska, kierowany przez Edwarda Fudro, mógł się pochwalić widocznymi gołym okiem efektami. Ich swoistą kwintesencją była chyba najgłośniejsza scena filmowa w historii „Polic”. Jej bohaterem był ówczesny zastępca kierownika ZOŚ Lech Kacalski, dr chemii. I nie chodziło w niej wcale o „przycinanie wstęgi”, ani o wizytę na wysokim szczeblu, tylko o…kubek wody. Ta scena trwała zaledwie kilka sekund. Nieżyjący już, niestety, Lech Kacalski zaczerpnął z odstojnika wodę, a potem z absolutnym spokojem ją wypił. Doskonale wiedział co robi, bo nie mogła ona mu w niczym zaszkodzić. To filmowe ujęcie świadczyło o tym, że opinia „największego truciciela w regionie” odchodzi do historii.
Opisywaną scenę zarejestrował znany operator Leszek Foltyn, a znalazła się ona w dokumencie pt. „Police od tyłu”, który został potem nagrodzony na Ogólnopolskim Festiwalu Filmów Ekologicznych w Nowogardzie. Warto podkreślić, że w tej sekwencji nie ma żadnego cięcia montażowego. Chodziło o to, by nikt nie miał wątpliwości, że doszło do manipulacji.
– Pracowaliśmy wtedy w naprawdę w fajnym zespole. Darzę moich współpracowników z tamtych czasów do dnia dzisiejszego naprawdę bardzo dużym szacunkiem i sympatią, niezależnie od zajmowanego stanowiska, od aparatowego do kierownika. Z braku miejsca wymienię jedynie kilku: Elżbieta Pakuła (z-ca., a później Kierownik Zakładu – już na emeryturze), Wojciech Wrześniewski do dnia dzisiejszego Kierownik Składowisk Odpadów czy Zbigniew Paszkiewicz (obecny Kierownik Oczyszczalni Ścieków). Wiedzieliśmy dokładnie co robimy i mieliśmy tego widoczne efekty – podkreśla Edward Fudro, który w firmie pełnił wiele ważnych funkcji w różnych strukturach.
Wspomniany ZOŚ działał wyjątkowo skutecznie, o czym świadczył nie tylko komplet uzyskanych wówczas decyzji na prowadzenie działalności w zakresie ochrony środowiska czy brak kar za przekroczenia norm środowiskowych, ale także… największe lęgowisko ptaków wodnych w województwie zachodniopomorskim, w tym kilku rzadkich, a nawet unikalnych gatunków ptaków w całym kraju (5 ptaków z czerwonej listy gatunków grożących wyginięciem), wyprowadzających młode na terenie Zakładów. Tak, tak… to nie pomyłka, bo ten fakt potwierdza także ceniony ornitolog, profesor Dariusz Wysocki, który to lęgowisko przez wiele lat bacznie obserwował. Dzisiaj jest już ono „szczątkowe” z powodu agresywnych jenotów i rozrastającego się trzcinowiska.
Nie wszyscy jednak wiedzą, że Edward Fudro wyróżnia się nie tylko w pracy. Od najwcześniejszych lat był zakochany w górach, którymi zarazili go rodzice. Po kolei zdobył turystyczne, a następnie taternickie i turystyczne uprawnienia, prowadził obozy górskie w tzw. demoludach, a z czasem zaczął zdobywać coraz wyższe szczyty. Z Europy, która wydała mu się w pewnym momencie „ za niska”, po wejściu na Mont Blanc oraz Elbrus, przeniósł się na inne kontynenty: Azję (Tien-Chan, Pamir, Karakorum, Himalaje), Afrykę (masyw Kilimanjaro, Kenia), Amerykę Północną (Góry Skaliste, Alaska) i Południową (Andy). Jako członek Szczecińskiego Klubu Wysokogórskiego uczestniczył w wielu górskich wspinaczkach, także na szczyty liczące sobie ponad 6 i 7 tysięcy metrów, w tym najwyższe szczyty obu Ameryk, czy Pamiru – z najwyższym Pikiem Komunizma.
Nie bez powodu mówi, że każdy ma swój Mount Everest. On jeszcze go chyba nie osiągnął, bo planów na przyszłość mu nie brakuje. Ale górskie i przy okazji turystyczne pasje, to nie wszystko, bo pan Edward od czasów studiów biega. Dystanse się wydłużały – 10 km, 20, potem maratony. Okazało się z czasem, że nawet maratony stały się dla niego zbyt krótkie. Zafascynowały go ekstremalne biegi na orientację na 100, a nawet 150 kilometrów. Jakby tego było mało postanowił te kilometry uatrakcyjnić, dlatego uprawia biegi ekstremalne, na orientację, triatlony. W latach 2008, 2009–2015 (do kolejnej poważnej kontuzji) w kategorii open (czyli bez podziału na kategorie wiekowe) Pucharu Polski na dystansie 100 km siedmiokrotnie plasował się zawsze w pierwszej dziesiątce. Natomiast w swojej kategorii wiekowej M-50 był trzykrotnie mistrzem Polski.
Dodatkowo w startach na „krótszym” dystansie 50 km w latach 2011-2015 pięciokrotnie był (w kategorii open) w pierwszej dziesiątce Pucharu Polski.
Takich zawodów ekstremalnych ma w swoim rejestrze ponad 120, a wszystkich, w których startował i ukończył ponad 560. Podkreśla, że wytrzymałość zdobyta na trasach biegowych procentuje na wyprawach wysokogórskich.