Internowanie było głównym przedsięwzięciem władz, warunkującym skuteczne wprowadzenie stanu wojennego. Już 14 grudnia 1981 r. na posiedzeniu Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego wyrażono uznanie dla MO i SB „za mistrzowskie przygotowanie i zrealizowanie pierwszego zadania po wprowadzeniu stanu wojennego [...]”.
Jedną z większych niedogodności związanych z internowaniem była niewiadoma odnośnie do daty wyjścia na wolność. Internowanie było bezterminowe, a internowani, w odróżnieniu od osób skazanych prawomocnym wyrokiem, nie znali dnia ani godziny, kiedy otrzymają zgodę na opuszczenie ośrodka odosobnienia. Internowanie było zatem czymś na kształt bezterminowego wyroku bez sądu. Władze zwolnieniami manipulowały tak, jak pasowało im to do sytuacji. Czasami internowanego zwalniano w celu skompromitowania go i pogłębienia dezintegracji w środowisku, innym razem w ramach prowadzonych kombinacji operacyjnych, w celu sprawdzenia materiałów operacyjnych czy weryfikacji innych doniesień agenturalnych.
Pierwszą większą grupę zwolniono w ostatnich dniach kwietnia. Już pod koniec marca 1982 r. zastępca ministra spraw wewnętrznych gen. dyw. Bogusław Stachura zalecił komendantom wojewódzkim wstrzymanie zwolnień i przygotowywanie list osób, głównie chorych, kobiet wychowujących dzieci, rolników oraz kilku osób o znanych nazwiskach, których należało zwolnić dopiero w dniach 29–30 kwietnia. Zwolnienie większej liczby osób w związku ze świętem 1 maja miało poprawić atmosferę w kraju, ale nade wszystko chodziło o propagandowe wykorzystanie tych działań za granicą. Zalecano, by rosnące liczby osób zwolnionych eksponować w rozmowach z zagranicznymi korespondentami, którzy mieli je szeroko relacjonować w środkach masowego przekazu jako gesty dobrej woli władz. Co więcej, polecono komendantom wojewódzkim, by spośród zwalnianych wytypować osoby, których wypowiedzi mogłyby być wykorzystane w radiu, prasie i telewizji. Uznano, że im większa liczba osób zwolnionych zostanie podana do publicznej wiadomości, tym większe będzie wrażenie w społeczeństwie. I faktycznie, zwolnienie Jana Kułaja, jego wywiad w telewizji i deklaracja podjęcia współpracy z władzami faktycznie były sensacją, choć słowa: „zdradził, nie wytrzymał, sprzedał się” dało się słyszeć niemal powszechnie.
Jeżeli chodzi o ośrodek internowania w Wierzchowie Pomorskim, gdzie przetrzymywano zdecydowaną większość działaczy związkowych i opozycyjnych ze Szczecina, w okresie tym zwolniono zaledwie pięć osób, w odosobnienia wciąż pozostawało 73 internowanych. Płk Jarosław Wernikowski, komendant wojewódzki MO w Szczecinie, informował swych zwierzchników w Warszawie o braku możliwości skompletowania większej grupy odpowiednich kandydatów do zwolnienia.
Jak ta próba swoistego „zwiększenie efektu” przez majem 1982 r. została odebrana przez internowanych? Zainteresowani konstatowali ją prostym powiedzeniem: „Z dużej chmury mały deszcz”, co w swym dzienniku odnotował internowany dziennikarz szczecińskiej „Jedności” z okresu karnawału „Solidarności”, Tadeusz Dziechciowski:
26 kwietnia 1982 r.: „[...] Wywiad Urbana, spotkanie Jaruzelskiego z Glempem, posiedzenie Sejmu wyznaczone na poniedziałek – wszystko to robi znowu wśród nas atmosferę oczekiwania. Znowu pojawiły się sprawdzone wiadomości, że w pierwszych dniach maja wyjdzie jakaś większa grupa, znowu spekulacje, kto ma szansę wyjścia, a kto nie i dlaczego. Staje się to już denerwujące, staram się nie przyjmować tego w ogóle do wiadomości, przeżyłem już tyle rozczarowań, że chcę sobie oszczędzić kolejnych”.
29 kwietnia 1982 r.: „[...] decyzje WRON‑y łagodzące stan wojenny, zwolnienie 800 internowanych, wyjście Kułaja. Spodziewamy się wszyscy, że jutro część z nas zostanie zwolniona. Ludzie starają się nie pokazywać tego po sobie, żartują, ale panuje nastrój wyczekiwania. Ilu nas w ogóle wyjdzie, kto to będzie, co zrobią z pozostałymi? Dzisiaj po południu odbyło się w trójce spotkanie, jak z zachowywać się po wyjściu. [...] napięcie w grupie jest łatwo wyczuwalne. Ja sam tym razem nie przeżywam tego tak bardzo, jestem prawie pewien, że nie wyjdzie nikt z redakcji [»Jedności« – MM], nikt, kto w jakikolwiek sposób związany był z opozycją, z KPN‑em, KOR‑em, PSPP. Posiedzimy dalej [...]”.
1 maja 1982 r.: „W telewizji jak za dawnych dobrych czasów uroczystości pierwszomajowe z placu czerwonego, w radio informacje o ostatnich przygotowaniach do pochodu i manifestacji. Wszystko jak w jakimś złym śnie, jak gdyby nie było 13 grudnia, stanu wojennego, zabitych w »Wujku« górników, aresztowanych, internowanych. Robotnicze rodziny spieszą na miejsca zbiórek w Katowicach, Lublinie, Gdańsku. Ulice miast udekorowane, starannie przygotowane. Te same miasta, ulice, ci sami ludzie, którzy kilka miesięcy temu otwarcie upomnieli się o swoje prawa, którzy rok temu nie zawahali się rzucić władzy w twarz, że nie ma ona prawa do organizowania robotniczego święta, że sama odebrała sobie to prawo dorobkiem kilkudziesięciu lat ludowego państwa. Dzisiaj, po zaledwie kilku miesiącach, wszystko wróciło do normy, więzienny klawisz manifestuje tutaj w Wierzchowie, obnosząc pierwszomajowy znaczek w klapie, pilnując, czy przypadkiem nie zapomniał zamknąć którejś celi: Śniega, Antosiewicza, Witkowskiego, Szutkiewicza, robotników z Warskiego, Gryfii, Dolnej Odry i kilkunastu innych zakładów pracy. Z okazji pierwszomajowej fety ludowa władza okazuje swój wielkopański gest, zwalniając z obozów setki ludzi. I szczyci się tym, dokłada wysiłków, aby ten gest dostrzegł cały świat, nie widząc w tym niczego już nie tylko kompromitującego, ale nawet wstydliwego, czegoś, co należałoby przemilczeć. Obłąkańczy czas, chorzy, zamroczeni ludzie.
Rozczarowanie i zawód po przedwczorajszych i wczorajszych oczekiwaniach. Wyszły zaledwie cztery osoby: Zbyszek Kuczkowski, Grzegorz Ostrowski, Miksza i Kociełowicz. Artur Balazs dostał 14 dni urlopu i to wszystko. A przygotowania zapowiadały Bóg wie co. Rewizje w celach, rewizje osobiste. Byliśmy tak przejęci, że poza ukryciem osobistych notatek, znaczków, zapomnieliśmy o wszystkim innym. W rezultacie zdemolowano nam lampkę nocną, grzałkę. Wszystko trzeba będzie przygotowywać na nowo. [...] Wczorajsza audycja radia Solidarność przerwana została po trzech minutach, tuż przed zapowiedzianym wystąpieniem Bujaka. Czyżby nakryli ich? W Warszawie szalała wczoraj milicja i esbecja. Pełno milicyjnych samochodów, rewizje, To też pierwszy maj”.
3 maja 1982 r.: „Wiedzieliśmy już o demonstracji w Warszawie, wiedzieliśmy, że podobne demonstracje odbyły się również w innych miastach, przypuszczaliśmy, że w Szczecinie też musiało do nich dojść. Byliśmy jednak zaskoczeni jej rozmiarami, kilkadziesiąt tysięcy ludzi, transparenty, hasła, okrzyki. Wszystko to w biały dzień, przez centrum miasta, w asyście ubeków i milicji, które powstrzymywały się jednak od interwencji. Cieszyliśmy się nie dlatego, że pamiętali o nas ,domagając się uwolnienia internowanych. Był to test stanu świadomości społecznej, okazało się, że nie załamano ludzi, że pamiętają, o co idzie gra i co najważniejsze, że nie zamierzają z niej rezygnować. Represje i nacisk całej machiny, którą dysponują władze, okazały się na szczęście mało skuteczne. Po raz kolejny okazało się, że społeczeństwo, które doświadczyło kilkunastomiesięcznej wolności, nawet zakładając wszystkie jej ograniczenia, nie da się tak prędko zniewolić. Ale to było wszystko, uspokajaliśmy się nawet nawzajem, aby nie wyprowadzać z tego zbyt daleko idących wniosków. Niektórzy przebąkiwali wprawdzie, że przecież w poniedziałek jest 3 Maja, że może dojść do kolejnych manifestacji, ale wydawało się to mało prawdopodobne. To przecież zwykły roboczy dzień, ludzie wejdą znowu w codzienny kierat. [...] chłopcy przynosili niecodzienne wiadomości z widzeń. U żony Tomka [Zielińskiego – MM] był ubek: – Pani mąż wyjdzie w najbliższym czasie, gdyby się tak długo nie ukrywał, już byłby w domu. Mało, powiedział, że jeżeli zechce, będzie mógł wrócić do »Kuriera«. Był w ogóle bardzo ludzki, bolał nad sytuacją materialną jego rodziny, zostawił dzieciom czekoladę. Tomka żona okazała się jednak niedostatecznie wdzięczna i czekolada powędrowała do kosza. Również Michał P[aziewski] miał wyjść ich zdaniem lada dzień. Ubek zapowiedział to rektorowi W[yższej] S[zkoły] P[edagogicznej] i poprzez znajomych oraz kolegów wiadomość dotarła do jego domu i od połowy tygodnia oczekiwano go każdego dnia”.
Oczywiście ani Zieliński, ani Paziewski decyzji o zwolnieniu z internowania nie otrzymali. Kolejne szumne zapowiedzi rzecznika rządu Jerzego Urbana czy doradcy prezesa Rady Ministrów Wiesława Górnickiego zapowiadające zwolnienia traktowano z coraz większym pobłażaniem. Tak zwana związkowa „góra” oraz najważniejsi działacze opozycyjni w odosobnieniu byli przetrzymywani do samego końca, czyli do późnej jesieni 1982 r.
W kontekście niemal stuprocentowej pewności władz, że w pierwszych dniach maja 1982 r. dojdzie do ulicznych demonstracji, przeprowadzona przez nie operacja rodzi pytania o jej prawdziwy cel. Szczególnie, że w tym samym terminie polecono udzielić tygodniowych bądź dwutygodniowych przepustek wyselekcjonowanej części internowanych. Co ciekawe, 3 maja 1982 r. w Szczecinie podczas demonstracji zatrzymano 249 osób, najwięcej w wieku 17–30 lat (175 osób), przy czym początkowo wśród zatrzymanych nie było internowanych zwolnionych ani urlopowanych. W wyniku działań operacyjnych SB po kilku dniach dokonano ponownych internowań. Sytuacja sprawia wrażenie, jakby kwietniowe zwolnienia służyły też sprawdzeniu, na ile sytuacja w kraju uległa uspokojeniu, natomiast wydźwięk propagandowy kwietniowych zwolnień był jednoznaczny: władza pokazała gest dobrej woli, a nieodpowiedzialna część społeczeństwa odwdzięczyła się demonstracjami.
Marta MARCINKIEWICZ
pracownik BBH IPN w Warszawie