Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Tropiciele

Data publikacji: 2022-07-08 12:21
Ostatnia aktualizacja: 2022-08-30 17:01
Notatka służbowa gen. Edwarda Poradki adresowana do ministra obrony narodowej gen. Wojciecha Jaruzelskiego z propozycją zagospodarowaia środków ze sprzedaży skarbu. Gen. Jaruzelski zaakceptował propozycję 23 lutego 1983 r. Fot. Archiwum IPN  

Była połowa burzliwego 1981 r. W kraju trwało zwarcie pomiędzy władzami a „Solidarnością”. W zaciszach resortów siłowych trwały zakrojone na szeroką skalę przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego, bo przecież „kontrrewolucja” siłą dążyła do przejęcia władzy. Towarzysze radzieccy słali alarmistyczne listy i grozili, a Erich Honecker za wszelką cenę chronił swoje państwo przed importem idei „Solidarności” do NRD. Mimo to na Dolnym Śląsku kontrwywiad wojskowy i cywilny szukały mitycznych skarbów III Rzeszy. Władzy potrzebny był sukces. Gdziekolwiek, byle szybko.

Przygotowania do eksploracji Dolnego Śląska przez resorty siłowe trwały od października 1980 r. Przeprowadzone rekonesanse badawcze w  terenie i archiwach dawały nadzieję na sukces. Nic dziwnego zatem, że 11 czerwca 1981 r. gen. Wojciech Barański, szef Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego WP oraz gen. Czesław Kiszczak, szef Wojskowej Służby Wewnętrznej, wydali zarządzenie, zgodnie z którym powołali do życia grupę operacyjną mającą odnaleźć ukryte przez Niemców w ostatnich tygodniach przed zakończeniem II wojny światowej walory, tzw. złoto Wrocławia. Miał to być skarbiec Banku III Rzeszy, który został wywieziony z miasta w ogromnym transporcie i ukryty w jednej ze sztolni na terenie Karkonoszy. 

Poszukiwaniem tych walorów od lat zajmował się major wrocławskiego Wydziału II SB (czyli kontrwywiadu) Stanisław Siorek. To on był głównym inspiratorem inicjowanych przez wojsko poszukiwań. Dzięki swojej funkcji (zastępcy naczelnika, potem p.o. naczelnika) Wydziału II udało mu się zainteresować sprawą struktury wojskowe. Rozpalone głowy generałów już widziały wozy wypełnione złotem, które składają u stóp swojego guru Wojciecha Jaruzelskiego. Sugestywne informacje przekazywane przez Siorka wsparte relacjami rzekomych naocznych świadków, podlane sosem wszędobylskich szpiegów rodem z RFN, którzy wracali na te ziemie jako strażnicy owego potężnego skarbu, robiły wrażenie na wojskowych. Podparte naukowymi ekspertyzami o istnieniu anomalii geologicznych wskazującymi, że owo złoto może rzeczywiście być ukryte we wskazywanych przez Siorka miejscach (głównie na terenie potężnego opactwa cysterskiego w Lubiążu) spowodowało, że generałowie z równym natężeniem tępili ostrze „kontrrewolucji”, co szukali skarbów III Rzeszy.

Na czele grupy operacyjnej stanął mjr Jerzy Liwski z Oddziału III Zarządu IV SWSW, któremu pomagać mieli oficerowie z  innych jednostek WSW, dziesięciu żołnierzy służby zasadniczej oraz samochody do przemieszczania się po Karkonoszach. Początkowo wytypowano wstępnie sześć miejsc. Później lista rozrosła się do 11 miejsc: Zamku Grodno, Góry Chojnik, Państwowego Domu Pomocy Społecznej w Miłkowie, tzw. domku myśliwskiego koło schroniska „Samotnia” w masywie Śnieżnika, Huty „Julia” koło Szklarskiej Poręby, góry Ślęży, Wielisławki, Lubiąża, tunelu w rejonie Staniszowa, Miedzianki oraz zamku w Karpnikach. Rozpoczęto współpracę z majorem Siorkiem oraz odpowiednimi pionami SB z Jeleniej Góry, Wałbrzycha i Wrocławia. Wszystkie informacje uzyskiwano drogą operacyjną od mieszkańców, którzy opowiadali o tajemniczych transportach ze skrzyniami, które następnie w nieznanych okolicznościach były zamurowywane, zasypywane czy zawalone po uprzednim wysadzeniu w powietrze górotworu. Do tych wszystkich tajemniczych zjawisk dochodziły zgony naocznych świadków tych robót, ludzi uznawanych za tzw. strażników pamięci oraz najazdy tzw. turystów z RFN na te miejscowości, którzy pod pozorem wycieczek przeczesywali sztolnie, tunele i inne zakamarki.

Na liście do penetracji pojawiły się Góry Sowie ze sztolniami w kompleksie „Reise” (według Siorka miejsce stałej penetracji wywiadu radzieckiego „nawet przy użyciu jednostek komandosów”!) oraz wspomniany, kluczowy dla tej opowieści, pocysterski klasztor w Lubiążu. Mjr Siorek wiadomości czerpał od Herberta Klosego, weterynarza, który miał na własne oczy widzieć spakowane i gotowe do wysyłki złoto oraz miał wiedzę na temat jego ukrycia. Siorek bezgranicznie wierzył w te opowieści, co więcej, dopowiadał do nich swoje przemyślenia, coraz bardziej konfabulował i eksplorował wskazywane przez Klosego miejsca (de facto, jak ustalili Jacek M. Kowalski i J. Robert Kudelski, autorzy książki Złoto generałów. Służby specjalne na tropie skarbów III Rzeszy, brał on udział tylko w objeździe ewentualnych miejsc ukrycia precjozów). Jego oczkiem w głównie był Lubiąż. Nabytych od swojego informatora wieści Siorek strzegł zazdrośnie i dopiero interwencja szefa WSW Śląskiego Okręgu Wojskowego u zastępcy ds. SB we Wrocławiu (płk. Czesława Błażejewskiego) pozwoliła Liwskiemu uzyskać dostęp do dokumentów opisanych przez esbeckiego poszukiwacza skarbów. Mjr Liwski napisał: „odnoszę wrażenie, że nie ze wszystkimi materiałami pozwolił mi się mjr Siorek zapoznać. Materiały znajdujące się u niego nie są nigdzie zewidencjonowanie [sic! – SL] a niektóre z nich to odpisy dawano już zniszczonych dokumentów. Trudno więc było wyegzekwować od niego wszystko”. Liwski wpadł więc na pomysł, aby Siorka dokooptować do ekipy, a tym samym dowartościować go i wydobyć od niego wszystkie informacje.

W czasie stanu wojennego prace ruszyły. Ekipy wojskowe eksplorowały wskazane miejsca, angażując do tych prac sprzęt będący na wyposażeniu wojska oraz korzystając z pomocy szefa Wojewódzkiego Ośrodka Archeologiczno‑Konserwatorskiego Tadeusza Kaletyna, uznanego archeologa, historyka sztuki. Do prac zaangażowano również radiestetę Karola Tomalę.

Prace w Lubiążu rozpoczęto w  połowie listopada 1982 r. Wojskiem dowodził ppłk Bogusław Chrobota. Przeprowadzono prace z użyciem ciężkiego sprzętu i trafiono na skarb. W grudniu 1982 r. wydobyto z ziemi pojemnik zawierający 1354 monety, w tym 1290 monet srebrnych o wadze 5,82 kg oraz 64 monety złote o wadze 0,227 kg. Według raportu szefa WSW gen. Eugeniusza Poradki złożonego Wojciechowi Jaruzelskiemu 27 stycznia 1983 r. miały one wartość numizmatyczną i handlową, natomiast ich wartość muzealna była niewielka. 

Kontrwywiad wojskowy rzucił się więc do katalogów numizmatycznych, powołał specjalną komisję i rozpoczął wycenianie skarbu. Według wspomnianej komisji skarb odkryty przez wojsko zawierał głównie monety z państw środkowoeuropejskich z lat 1590–1740 (większość z przełomu XVII i XVIII w.). Komisja potwierdziła, że miały one dużą wartość handlową i numizmatyczną, natomiast ze względu na ich popularność, jednorodność oraz pochodzenie niewielką wartość muzealną. W tym ostatnim przypadku ustalono, że tylko 89 monet srebrnych można było uznać za historycznie wartościowe. Ciekawe było uzasadnienie, gdyż, jak stwierdzono, były to monety świadczące o polskości tych ziem. 

Korzystając z polskich i zagranicznych katalogów aukcyjnych ustalono, że wartość skarbu wynosiła 3820–4600 tys. złotych. Uważano, że przy korzystnych warunkach udałoby się uzyskać cenę o 20 proc. wyższą. Ze względu na późniejsze losy skarbu warto tę informację zapamiętać. Wartość w dolarach określono na 61 393. W tym przypadku uważano, że ze względu na stan zachowania monet oraz wahania na rynku mogła ona ulec obniżeniu. Generał Poradka sugerował, aby monety pochodzące z Polski przekazać Muzeum Narodowemu we Wrocławiu. Monety najlepiej zachowane przeznaczono do sprzedaży na rynku zachodnim, zaś resztę do rozprowadzenia na krajowym rynku numizmatycznym. 

Generał Jaruzelski w odręcznych dekretacjach zgodził się z zaproponowanym scenariuszem, zastanawiając się, kto ma sprzedać monety na rynku zachodnim oraz komu przekazać uzyskane ze sprzedaży środki. Gen. Poradka uznał, że środki ze sprzedaży monet powinny trafić na konto budowy pomnika Matki Polski w Łodzi lub na zakup sprzętu medycznego dla potrzeb Centralnego Szpitala Klinicznego Wojskowej Akademii Medycznej. Ich spieniężeniem miało zająć się szefostwo WSW przy wykorzystaniu metod operacyjnych. Desygnowano mjr. Jerzego Liwskiego, który w momencie konieczności ujawnienia źródła pochodzenia zbioru miał informować o proweniencji prywatnej.

Pierwszą transzę, czyli 89 srebrnych monet, 30 czerwca 1983 r. przekazano Muzeum Narodowemu we Wrocławiu. Drugą, czyli 760 sztuk srebrnych monet (w tym część uszkodzonych), sprzedano w kraju za 669 600 złotych oraz 60,2 bonów PKO. Tę kwotę rozdysponowano następująco:

– 669 600 zł przekazano szefostwu Służby Zdrowia Głównego Kwatermistrzostwa WP i spożytkowano na zakup sprzętu medycznego;

– 60,2 bonów PKO przeznaczono na cele operacyjne szefostwa WSW – był to zakup niezbędnych sprzętów w pracy, głównie produkcji zachodniej, a mianowicie błon do polaroidów, baterii do aparatów fotograficznych, miniaturowych magnetofonów i innych urządzeń itp.

W marcu 1984 r. wyselekcjonowano siedem monet złotych oraz 21 monet srebrnych (o wartości ok. 340 tys. zł), które za pośrednictwem Zarządu II Sztabu Generalnego WP przesłano do Wiednia, aby je sprzedać na tamtym rynku numizmatycznym. Sprzedano je za 30 tys. szylingów (równowartość 1500 dolarów USA, co równe było zaledwie 1⁄3 ceny szacunkowej, jaką ustalono podczas pracy komisji szacunkowej). Pieniądze te przekazano na potrzeby operacyjne szefostwa WSW.

W 1985 r. wyselekcjonowano kolejną partię ośmiu sztuk złotych monet oraz 15 sztuk srebrnych (o szacunkowej wartości 412 tys. zł.) i po raz kolejny próbowano sprzedać w Wiedniu. Bez powodzenia. Rynek austriacki nie chciał tego zbioru i postanowiono upłynnić go w Polsce. W 1986 r. udało się go w końcu sprzedać za 1 020 500 zł i 95 dolarów. Co ciekawe, pieniądze wpłacono i zaksięgowano na koncie szefostwa WSW dopiero w październiku 1989 r.! Kwotę w złotówkach przeznaczono na zmniejszenie wydatków operacyjnych z budżetu państwa na 1989 rok. Dolary zaś na pokrycie ochrony kontrwywiadowczej rejsu „Operacja Żagiel-90”. Ostani zbiór 49 sztuk złotych monet oraz 405 sztuk srebrnych przekazano w październiku 1990 r. do Gabinetu Numizmatycznego Zamku Królewskiego w Warszawie.

Na przełomie 1990 i 1991 roku komórka MON odpowiedzialna za kontrolę przeprowadziła śledztwo dotyczące sposobu administrowania skarbem przez WSW (WSI). W jej toku stwierdzono, że naruszono przepisy ustawy o ochronie dóbr kultury i muzeach, w myśl której wojsko nie miało prawa zajmować się tym skarbem, a  co dopiero jego sprzedażą. Jaruzelski nie miał prawa decydować o jego przeznaczeniu. Niemniej nawet jego decyzje nie zostały wprowadzone w życie i podjęto działania, które nie powinny mieć miejsca i kwalifikowały się do przeprowadzenia postępowania dyscyplinarnego wobec osób odpowiedzialnych za taki sposób dysponowania skarbem. Wnioski kontroli trafiły do ministra obrony narodowej wiceadmirała Piotra Kołodziejczyka w lutym 1991 r.

Najbardziej intrygująco brzmiał ostatni punkt wniosków przedstawiony ministrowi. Warto go zacytować: „W nowych warunkach politycznych, wydaje się celowym rozważenie możliwości powrócenia do sprawy, dokończenia poszukiwań rozpoczętych w 1981 r. […] stopień prawdopodobieństwa uwieńczenia poszukiwań powodzeniem jest bardzo duży”. Był luty 1991 roku.

Sebastian Ligarski