Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Trzeba zamknąć swoje oczy i serce

Data publikacji: 02 sierpnia 2024 r. 12:15
Ostatnia aktualizacja: 02 sierpnia 2024 r. 12:15
Trzeba zamknąć swoje oczy i serce
Syn Wilma Hosenfelda, dr Detlev Hosenfeld w „Ogrodzie Sprawiedliwych” wskazuje miejsce, w którym zapisano imię jego ojca. Fot. Instytut Yad Vashem  

Wilhelm „Wilm” Hosenfeld to oficer Wehrmachtu, który prawdopodobnie uratował życie co najmniej 30 polskich obywateli, w tym kilku Żydów, podczas niemieckiej okupacji Warszawy. Pomógł m.in. żydowskiemu kompozytorowi Władysławowi Szpilmanowi przetrwać w ukryciu w ruinach miasta po upadku Powstania Warszawskiego, co zostało ukazane w słynnym filmie Pianista Romana Polańskiego. W jego dziennikach i listach pisanych w tym czasie do żony dał wyraz swemu moralnemu oburzeniu na zbrodniczą pacyfikację przez Niemców tego heroicznego zrywu, nie skrywajac też podziwu dla walczących Polaków.

Katolik i nazista?

Wilhelm Adalbert Hosenfeld urodził się w wiosce Mackenzell w Hesji, 2 maja 1895 r. Jego rodzina była katolicka, a on sam dorastał w pobożnym i konserwatywnym niemieckim środowisku patriotycznym. Po okupionym bitewnymi ranami odbyciu służby wojskowej podczas I wojny światowej został nauczycielem i pracował w szkole wiejskiej. Przed wybuchem II wojny światowej Hosenfeld był żonaty i miał pięcioro dzieci. Od 1933 r. był członkiem nazistowskich  „odziałów szturmowych” (SA), a 1 sierpnia 1935 r. wstąpił do NSDAP, zafascynowany początkowo hasłami politycznymi Adolfa Hitlera i jego ruchu, obiecującego Niemcom przywrócenie ich dumy narodowej i zmazanie hańby  „dyktatu wersalskiego”. W niedługim czasie partia pozbawiła go jednak prawa do wykonywania zawodu nauczyciela, ponieważ był „niepewny” ze względu na krytykę wyrażaną wobec antykościelnej polityki reżimu. Jesienią 1938 r., kiedy Hitler na mocy układu monachijskiego uzyskał przyłączenie tzw. Kraju Sudeckiego do Rzeszy, Hosenfeld pisał zatroskany w swoim dzienniku: „Teraz pojawiają się wątpliwości, jakie zagrożenie niesie ze sobą dyktatura. Co się stanie, kiedy Hitler będzie uparty i pogrąży naród niemiecki w wojnie?”.

Okupacja niemiecka w Polsce i Holocaust

We wrześniu 1939 r. po ataku Niemiec na Polskę Hosenfeld po raz drugi przystąpił do wojny światowej. Początkowo była to dla niego jedynie sprawiedliwa próba przywrócenia Niemcom wielkości i roli, jaką utracili po katastrofie militarnej 1918 r. Tym razem jako oficer rezerwy Wilhelm nie walczył na froncie. Przez krótki czas kierował polskim obozem jenieckim w Pabianicach, wzorując swoje zachowanie na kodeksie postępowania z poprzedniej wojny. Hosenfeld nie postrzegał pojmanych Polaków jako  „słowiańskich podludzi”, ale jako dawnych wrogów. Na przykład na prośbę ciężarnej kobiety uwolnił jej męża z obozu. Utrzymywał prywatny kontakt z tą rodziną przez całą wojnę. Stacjonował następnie w Węgrowie, a od lipca 1940 r. w Warszawie, gdzie pozostał już do stycznia 1945 r. Wilhelm spędził większość lat wojny jako oficer ds. sportu i kultury, awansując od stopnia sierżanta do kapitana rezerwy w 1942 r. Z biegiem czasu targany moralnymi rozterkami Hosenfeld był coraz bardziej przerażony niemieckimi zbrodniami, których był świadkiem. W swoich zapiskach ujawniał rosnące obrzydzenie wobec nieludzkiego ucisku Polaków przez reżim okupacyjny, prześladowań polskiego duchowieństwa i znęcania się nad Żydami. Jako żarliwy katolik w obliczu tego piekła na ziemi nie chciał pozostać obojętny.  „W okupowanej Polsce Hosenfeld zauważał na każdym kroku ludzką krzywdę i starał się ją łagodzić, choćby drobnymi gestami. Koczującym na dworcu w Sokołowie dzieciom polskim wypędzonym z rodzicami z terenów przyłączonych do Rzeszy przyniósł chleb, ser i kiełbasę. Dzieciom żydowskim w Węgrowie rozdawał landrynki. Przyjaźnił się z polskim rodzinami Prutów i Cieciorów. Joachima Pruta, byłego polskiego oficera, wyciągnął z rąk gestapo. Księdza Antoniego Cieciorę zagrożonego aresztowaniem zatrudnił na fałszywych papierach w prowadzonej przez siebie szkole sportowej Wehrmachtu. Z pracującymi tam polskimi robotnikami świętował Boże Narodzenie” – pisał o Hosenfledzie publicysta Tomasz Stańczyk. Przykładów tego typu solidarności z ofiarami kampanii ludobójczego terroru i prymitywnego bandytyzmu rozpętanego przez jego pobratymców było wiele. „Czy powypuszczano z domów obłąkanych wszystkich szaleńców i tutaj przysłano?” – żalił się w dzienniku na postępowanie swoich rodaków w okupowanej Polsce.

Wraz z początkiem  „ostatecznego rozwiązania” Hosenfelda ogarnęło obezwładniające niemal przerażenie zainicjowaną przez Niemcy nazistowskie masową eksterminacją narodu żydowskiego. W 1943 r., po tym jak był świadkiem stłumienia powstania w getcie warszawskim, napisał otwarcie o wykonawcach pacyfikacji jako o  „zwierzętach”.  „Straszliwymi masowymi mordami Żydów przegraliśmy tę wojnę. Sprowadziliśmy na siebie wieczną klątwę i na zawsze okryjemy się hańbą. Nie mamy prawa do współczucia ani litości; wszyscy mamy udział w winie. Wstydzę się chodzić po mieście…”.

Powstanie Warszawskie

Po wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 r. Hosenfeld przydzielony został do sztabu Komendantury Wehrmachtu mieszczącej się w Pałacu Saskim, okrążonym i odciętym wówczas przez walczących Polaków. Z uwagi na służbę w oddziale oficera Ic, czyli wywiadu i kontrwywiadu, odpowiedzialnego też za kontakty z policją i SS, a nawet przez pewien czas pełniąc jego obowiązki, Wilhelm był bardzo dobrze poinformowany o tym, co się działo w stolicy w tym jakże dramatycznym okresie. Zaznajomiony był oczywiście z rozkazem Hitlera o zrównaniu Warszawy z ziemią, który określił jako „bankructwo naszej polityki wschodniej, a burząc Warszawę, stawiamy tej polityce kamień nagrobny”. W całej okazałości widział akty destrukcji architektury i infrastruktury Warszawy, a także liczne ekscesy okrucieństwa i masowe zbrodnie popełniane na cywilnych mieszkańcach przez formacje SS i policji pod dowództwem Bronisława Kamińskiego i Oskara Dirlewangera. „Na płonących ulicach rozgrywają się sceny rozdzierające serca. Ludność siedzi w piwnicach, a podczas akcji ewakuacyjnych wypędzana jest na ulicę, mężczyźni, kobiety i dzieci. Wczoraj zabijano tylko mężczyzn, dzień wcześniej również kobiety i dzieci” – zanotował z oburzeniem w swoim dzienniku. Co interesujące, Hosenfeld krytykował też postępowanie Armii Czerwonej wobec powstańców, pisząc chociażby:  „Rosjanie podle wystawili ich do wiatru” lub „tak uwłaczająco pozostawili Polaków na lodzie”.

Po tym jak oblężenie Pałacu Saskiego i okolic ustało, Hosenfelda przeniesiono do pałacu Brühla, gdzie przydzielono mu zadania oficera wywiadu. Zajmował się m.in. przesłuchiwaniem powstańców wziętych do niewoli przez siły niemieckie. Wtenczas to zapisał w swoim memuarze znamienne słowa, swoistą dewizę określającą jego powołanie życiowe, którą kierował się w tych nieludzkich czasach: „Staram się ratować każdego”. Niezbyt mu odpowiadały nowe obowiązki. Przyznawał wprost, że nie jest „człowiekiem do prowadzenia takich śledztw, przynajmniej nie z bezdusznością, która byłaby tu odpowiednia i jest zwykle stosowana. A jednak jestem wdzięczny, że muszę to czynić, ponieważ wciąż mogę robić niektóre rzeczy dobrze”. Uważał, że skoro został już do tego zobligowany chciał chociaż możliwie łagodnie traktować przesłuchiwanych przez niego Polaków. Zdawał sobie świetnie sprawę, że ci „ludzie kierują się patriotyzmem w najczystszej postaci, ale my nie możemy ich oszczędzać”. „Wczoraj w nocy przyprowadzono mi na przesłuchanie młodego powstańca – 19 lat” – to wyimek z jednego z listów Hosenfelda do żony, z 13 sierpnia 1944 r. „Mówił bez ogródek. Myślę, że był trochę dumny ze swojego solidnego umundurowania. Miał na sobie mianowicie niemiecką odzież, którą zdobyli w niemieckim magazynie. Nosił niemieckie sznurowane buty, białą koszulę, panterkę, watowane spodnie i bluzę. Na niemieckiej czapce polowej dumnie nosił polskiego orła. Należy do tego odłamu polskiej młodzieży, która najwyraźniej łatwo zapaliła się do idei walki o wolność narodową i z niejakim entuzjazmem przyłączyła się do walki”. Tego samego dnia Wilhelm odnotował: „Rano ponownie rozpoczęły się przesłuchania więźniów. Byli ranni. Udało mi się ich opatrzyć. Oczywiście w obliczu ogromnego cierpienia nie ma znaczenia, czy pomożesz jednej osobie, czy drugiej, ale jak szczęśliwi są ludzie, którzy odczują choć odrobinę serca […]”. Dwa tygodnie później w liście do żony i córki wspominał natomiast: „Znowu były trzy młode dziewczyny, studentki, które roznosiły ulotki i mapy i zostały złapane. Co mam teraz z nimi zrobić? Jeśli będzie się przestrzegać surowych standardów, zostaną rozstrzelane, a ja chcę je wyciągnąć, jeśli mogę”. Wolno sądzić, że wielu spośród tych kilkudziesięciorga powstańców, którzy byli przesłuchiwani przez Hosenfelda, udało się uratować swoje życie.

Do powstańców i w ogóle mieszkańców Warszawy Wilhelm żywił szacunek graniczący niemal z podziwem dla ich bohaterstwa i poświęcenia. „Kiedy wybuchło powstanie, wiedziałem, że nasze położenie może się stać poważne” – stwierdzał w swoim dzienniku. „Znałem miejscowe stosunki, podczas gdy wielu moich tu przybyłych panów myliło się w ocenie zaciętości powstańców. Wydarzenia tego tygodnia niestety przyznały mi rację. Nawet wprowadzenie do walki czołgów oraz ciężkie bombardowania z powietrza nie wydają się robić na powstańcach większego wrażenia. Systematycznie podpala się całe ciągi ulic, ludność cywilna ucieka, gdzie się da, powstańcy obsadzają ruiny i strzelają dalej”. W liście do żony z 15 września 1944 r. przyznawał, że insurekcja „z pewnością jest uprawniona, mimo że chcemy temu zaprzeczyć, choć to jest jednostronne podejście; tak nacjonalistycznie, jak nasz, nastawiony naród, powinien mieć zrozumienie dla faktu, że inny naród też chce walczyć o swoją wolność”. Aczkolwiek, co należy zaznaczyć, obok napomknień o „powstańcach” (die Aufständische) w jego zapiskach pojawiało się też czasem określenie „bandyci” (die Banditen) odnoszące się do polskich bojowników. Świadczyło to tylko o tym, że Hosenfeld nadal pozostawał wówczas pod pewnym wpływem nazistowskiej propagandy cynicznie szkalującej ten niepodległościowy zryw.

Z uwagi na rzetelne wykonywanie swojej pracy w roli „śledczego”, Hosenfeld szybko zyskał zaufanie wojskowego komendanta Warszawy gen. Reinera Stahela. Stąd też ten wyższy rangą wojskowy powierzał mu niekiedy obowiązki stricte polityczne. Jednym z takich rozkazów był chociażby aktywny udział Wilhelma w planie polegającym na skłonieniu powstańców do kapitulacji. W zamyśle Niemców pośrednikiem w tej sprawie miał być sufragan warszawski abp. Antoni Szlagowski, o którego wsparcie w tej materii w dużym stopniu zadbać miał Hosenfeld. Niemniej jego misja spaliła na panewce z uwagi na ostateczną odmowę duchownego do uczestniczenia w dwustronnych negocjacjach.

Pod koniec sierpnia 1944 r. sztab Komendantury Wehrmachtu, której podlegał Hosenfeld, przeniesiono do Fortu Wola, a niedługo później do majątku Młotki niepodal wsi Macierzysz pod Warszawą. Stamtąd przyglądał się on procesowi powolnej agonii powstania. Obserwował „brutalność i zezwierzęcenie części oddziałów, jakie wprowadziliśmy do akcji, a także fakt, że prawie całe miasto jest już jedną stertą gruzów. […] powstańcy bronią się dzielnie i choć większość [ludności cywilnej] nie popiera powstania, jest jednak terroryzowana [przez powstańców] i teraz już nie ma wyjścia”. „Jest to oczywiście skrót myślowy, stosunek ludności cywilnej do warszawskiej insurekcji zmieniał się w czasie i był funkcją kilku czynników, przede wszystkim stanu bezpieczeństwa i zaopatrzenia, a także relacji z oddziałami powstańczymi. Teza o »terroryzowaniu« wydaje się zbyt daleko idącym uogólnieniem. Takie fakty się zdarzały, ale nie należy ich uważać za zjawiska występujące powszechnie” – wyjaśniał ten fragment listu do żony Hosenfelda z 25 sierpnia 1944 r., historyk Eugeniusz C. Król.

Po oficjalnej kapitulacji powstania Wilhelm był świadkiem wymarszu polskich bojowników do niemieckiej niewoli. „W Warszawie już się skończyło – pisał w liście do żony z 5 października 1944 r. – Byłem dzisiaj w mieście. Po drodze mijałem niekończące się kolumny wziętych do niewoli powstańców. Nie mogliśmy się nadziwić ich dumnej postawie, kiedy przechodzili. Byli porządnie ubrani, nienagannie ogoleni, prawie wymuskani. Sami młodzi ludzie, tylko oficerowie byli mniej więcej w moim wieku, ale też daleko nie wszyscy. I ta armia istniała przez pięć lat pod niemieckim panowaniem, a my prawie nie mieliśmy w ogóle o tym pojęcia. Dziesięcioletni chłopcy dumnie obnosili swoje furażerki; służyli jako łącznicy i to był dla nich zaszczyt, że razem z dorosłymi maszerowali do niewoli. Za każdą, mniej więcej sześćdziesięcioosobową grupą mężczyzn szły młode dziewczyny i kobiety. To był nieznany widok. Śpiewały patriotyczne piosenki i po żadnej nie było widać, przez jakie okropności przeszły”.

Należy podkreślić, że do końca trwania tych tragicznych wydarzeń zdanie Hosenfelda na temat insurekcji Armii Krajowej i innych polskich oddziałów konspiracyjnych było raczej ambiwalentne. Z jednej strony powstańcy rysowali się mu jako „wrogowie”, a niekiedy wręcz „bandyci”. Z drugiej zaś „naród godny współczucia, walczący o wolność, prześladowany niegodnymi metodami, zdradzony przez wiarołomnych sojuszników. Można więc powiedzieć, że po części dawała o sobie znać oficjalna propaganda Trzeciej Rzeszy, po części jednak – i to po większej – empatia wobec prześladowanych, biorąca się z wyznawanych zasad wiary katolickiej i osobistych kontaktów z zaprzyjaźnionymi mieszkańcami Polski” – konkludował ten etap życiorysu Hosenfelda nadmieniony już Eugeniusz C. Król.

Koniec wojny i okres po 1945 r.

Po ustaniu walk Wilhelm pozostał jeszcze w Warszawie, którą Niemcy chcieli zamienić teraz na twierdzę. Przydzielono mu zadanie oprowadzania po opustoszałych ruinach stolicy grupy dziennikarzy z państw sojuszniczych III Rzeszy i neutralnych. Przy jednej z takich okazji Wilhelm 17 listopada 1944 r. spotkał Władysława Szpilmana błąkającego się po zniszczonej Warszawie. Ku zaskoczeniu Szpilmana, oficer niemiecki nie aresztował go ani nie zabił. Po odkryciu, że wycieńczony Szpilman jest pianistą, Hosenfeld poprosił go o zagranie czegoś na fortepianie, który znajdował się na parterze. Szpilman zagrał Nokturn nr 20 cis‑moll Fryderyka Chopina. Następnie Wilhelm ukrywał go i przez wiele tygodni utrzymywał przy życiu, dostarczając mu pożywienie.

Rok 1944 jest prawdopodobnie najbardziej dramatycznym okresem wojny, nie tylko dla Hosenfelda. To był też czas jego ostatniej wizyty u rodziny, której już więcej nie zobaczył. Jego ojczyzna rozpadała się w gruzy pod gradem bombardowań aliantów, których lądowania na zachodzie Wilhelm zresztą z niecierpliwością wyczekiwał. Jednocześnie Hosenfeld obawiał się końca wojny oraz jej konsekwencji dla splamionych krwią i zhańbionych Niemiec. Wiedział doskonale o przerażających zbrodniach III Rzeszy, w tym o masowych mordach popełnionych przez jego rodaków na Polakach oraz eksterminacji europejskich Żydów. 17 stycznia 1945 r., gdy do Warszawy wkraczały oddziały armii sowieckiej Wilhelm poddał się wrogom nieopodal Błonia, polskiego miasteczka położonego ok. 30 km na zachód od stolicy, wraz z żołnierzami z kompanii Wehrmachtu, którymi wówczas dowodził. Zgodnie z prawdą podał, że jako oficer ds. sportu i kultury organizacyjnie podlegał wydziałowi wywiadu wojskowego. Stwierdzenie to okazało się niebawem jego zgubą. Aby zmusić Hosenfelda do udzielenia informacji na temat jego rzekomo szeroko zakrojonej działalności wywiadowczej, poddano go surowemu przesłuchaniu w areszcie śledczym w Mińsku. Po sześciu miesiącach tortur i odosobnienia był już złamanym człowiekiem. Doznał pierwszego udaru mózgu. W 1950 r. został skazany na 25 lat pracy przymusowej jako zbrodniarz wojenny, bez udowodnienia jakiegokolwiek przestępstwa. Kilkukrotnie bezskutecznie starał się o ekstradycję do Polski. Pomimo wstawiennictwa ludzi, których uratował podczas wojny, Hosenfeld nie został zwolniony. Sparaliżowany z jednej strony i zrozpaczony, zmarł 13 sierpnia 1952 r. w wieku 57 lat w obozie jenieckim w Stalingradzie, prawdopodobnie w wyniku krwotoku wewnętrznego spowodowanego brutalnym traktowaniem.

W październiku 2007 r. Hosenfeld został pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za ratowanie polskich obywateli w czasie wojny. 25 listopada 2008 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie pośmiertnie nadał Wilhelmowi tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Jego nominacja nastąpiła na wniosek Władysława Szpilmana w 1998 r. i zakończyła się powodzeniem po latach starań syna słynnego pianisty, Andrzeja.

Bibliografia

Hosenfeld W., „Staram się ratować każdego”. Życie niemieckiego oficera w listach i dziennikach, tłum. J. Tycner i in., red. E.C. Król, Warszawa 2007

Kaźmierski D., Powstanie oczami Niemca „,Kombatant” 2011, nr 6–7, s. 23–26

Król E.C., Kapitan Wehrmachtu Wilhelm (Wilm) Hosenfeld i jego pola wolności [w:] Pola wolności, red. A. Bartuś, Oświęcim – Poznań 2020, s. 179–216

Stańczyk T., Wilm Hosenfeld, dobry człowiek w Wehrmachcie, https://historia.rp.pl/historia/art5982451-wilm-hosenfeld-dobry-czlowiek-w-wehrmachcie

Wojciech WICHERT, IPN Szczecin

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA