Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Co, jeśli nie Pogoń?

Data publikacji: 31 maja 2016 r. 10:37
Ostatnia aktualizacja: 31 maja 2016 r. 10:37
Co, jeśli nie Pogoń?
 

Wkrótce miną trzy lata odkąd jest rzecznikiem Pogoni Szczecin. Klubu, któremu kibicuje od dziecka. Nim został „ustami” Dumy Pomorza, stał po drugiej stronie barykady – to on zadawał pytania, relacjonował mecze. Jak radzić sobie z presją, kiedy i czy w ogóle kłamać, w końcu co trzeba zrobić by dobrze pełnić swoją rolę i w jaki sposób trafia się do największej na Pomorzu Zachodnim drużyny sportowej?

Rozmowa z Krzysztofem Uflandem, rzecznikiem Pogoni Szczecin

- Czy to nie jest tak, że mały Krzyś chciał zostać piłkarzem, a jak mu się nie udało, postanowił zostać dziennikarzem, w końcu rzecznikiem?

- Trochę tak jest. Kibicowanie, Pogoń pojawiły się w moim życiu już jak byłem dzieckiem. Nie miałem natomiast dużych marzeń, jeśli chodzi o moją piłkarską karierę, bo dosyć szybko sam zweryfikowałem swoje umiejętności i doszedłem do wniosku, że to nie jest dobra dla mnie droga. Mówiąc górnolotnie, miłość do klubu została; przyszedł czas na wolontariat przy nieoficjalnych stronach, potem było dziennikarstwo, teraz praca w klubie. Czasami można usłyszeć, że świetnie jest łączyć pracę z pasją. Ja to mam. Jestem szczęśliwym człowiekiem. 

-  Nie czujesz się jednak tak jakbyś był między młotem a kowadłem? Z jednej strony są przecież kibice, sam się do nich zaliczasz. Z drugiej oczekiwania zarządu, gdy trzeba mówić to, czego życzą sobie prezesi, a nie to, co naprawdę się myśli, czuje…

- Mógłbym teraz zastosować kilka metod manipulacyjnych (śmiech). Nie zrobię tego. Mam wielkie szczęście, że to samo pytanie mogłabyś zadać prezesowi. On też od samego początku jest kibicem i dlatego łatwiej nam się dogadać. Oczywiście zdarza się wiele trudnych tematów. Na pewno nie jest tak, że mówimy to, co ktoś chce usłyszeć. Wychodzimy z założenia, że lepsza jest trudniejsza prawda niż łatwe kłamstwo. Chyba każdy z nas przekonał się kilka razy w życiu, że rzeczywiście ma ono krótkie nogi. 

- A zdarza ci się kłamać?

- Jeżeli kłamca twierdzi, że kłamie to mówi prawdę czy jednak kłamie (śmiech). Nie, nie zdarza mi się. 

- To jak w takim razie nauczyć się ślizgać po tematach, tak by nie skłamać, ale i całej prawdy nie zdradzić. 

- Nie wiem. Bo tak nie robię. Zupełnie serio: wolę czasami uczciwie powiedzieć, że nie mogę na jakiś temat się wypowiedzieć, odsyłam do osoby bezpośrednio zainteresowanej. Nie lubię zwodzić, nie mam takiej potrzeby. Ktoś ma prawo czuć się nieusatysfakcjonowany, gdy tłumaczę, że nie będę się wypowiadał, przy czym jest to namiastka prawdy. 

- Można nauczyć się tego jak być rzecznikiem? Czujesz, że przez te trzy lata dojrzałeś zawodowo?

- Czas nauczył mnie przede wszystkim dużego dystansu. Pamiętam, że na samym początku dużo więcej rzeczy mnie denerwowało. Każdy telefon od kibica, z klubu sprawiał, że miałem wrażenie, że coś ważnego się akurat dzieje. Jestem teraz spokojniejszy, nie oznacza to natomiast, że cokolwiek lekceważę. 

Kiedyś rozmawiałem z jednym z byłych trenerów Pogoni i doszliśmy do wniosku, że nasze zawody da się porównać. Bo nie ma jednej książki, by dowiedzieć się z niej jak zostać dobrym szkoleniowcem piłki nożnej. Trener musi wykształcić pewne nawyki sam, osiągnąć swoje cele przez praktykę, do tego są szkolenia. A i tak zawsze weryfikuje go boisko. Tak samo jest z rzecznikiem. Nie spotkałem się z książką, która by dała instrukcję jak być świetnym w tym fachu. Jest mnóstwo literatury, są szkolenia i pseudo szkolenia. O tym, że te ostanie też funkcjonują przekonałem się, gdy jechałem setki kilometrów, a okazywało się, że nic te warsztaty nie wniosły. Nasza liga się profesjonalizuje i raz na pół roku mamy spotkania, zapraszani są goście z innych krajów, dużych klubów, oni przekazują nam wiedze „jak robić piłkę”, daje to na pewno szersze spojrzenie. 

Wracając do pytania, czy można się rzecznikowania nauczyć. Nie wiem. 

- W takim razie mam jeszcze jedną analogię do pracy szkoleniowej. Twoje krzesło też potrafi być „gorące”, to chyba nie jest robota „na zawsze”?

- Szczerze? Nie mam wrażenia, że grunt pali się mi co jakiś czas pod nogami, czuję duże zaufanie ze strony zarządu. Pracuję w Pogoni przeszło 4,5 roku. Na początku wiele osób mi mówiło: to jest praca na kilka miesięcy, na rok. Jestem tutaj i nie czuję, bym ktoś trzymał pode mną zapalniczkę i podpalał moją posadę. Nie chcę być nieskromny i stwierdzić, że być może jest tak dlatego, że dobrze realizuję swoje obowiązki. Ale otrzymuję sygnały ze strony zarządu o tym, że nasza współpraca układa się nieźle. 

- Jakie predyspozycje musi mieć rzecznik? Skoro umiejętności, doświadczenie nie są dane od razu.

- Trzeba być otwartym. I jakkolwiek to nie zabrzmi - ludzkim. Może byś chciała usłyszeć, że rzecznik musi umieć kłamać, mieć twarz pokerzysty. Nie zajedzie się na tym za daleko… Staram się tak traktować wszystkich jak sam bym chciał być traktowany. I nie robię tego dlatego, że sam chciałbym osiągnąć jakiś cel. 

- Może wynika to z tego, że kiedyś pisałeś i też zwracałeś się do rzeczników?

- Na pewno to ułatwiło mi start. Pamiętam doskonale jak byłem traktowany jako dziennikarz, takie doświadczenie na pewno wpłynęło na to jak dziś wypełniam swoje obowiązki. 

- Kneblujesz usta piłkarzom?  Zabraniasz rozprawiać o kontraktach, konfliktach i tym wszystkim co kibiców też interesuje, a nie dzieje się na boisku?

- Piłkarze, ale i inne osoby z klubu przychodzą zwykle i pytają jak coś rozegrać. Czy warto o czymś powiedzieć, umówić się z daną osobą, jak zareagować na daną sytuację. Nie jestem od tego, by komuś zabraniać coś mówić, każdy jest dorosły, odpowiada za swoje słowa. Zwykle w kontraktach określone jest o czym można opowiadać, a o czym nie. Zawsze służę wsparciem, ale patentu na wiedzę nie mam. 

- Zdarza ci się, że myślisz sobie o kimś, bądźmy szczerzy - dziennikarzu: Boże, jakie głupie pytania zadaje. 

- Powiem inaczej, mnie samemu zdarzyło się na konferencji coś takiego zrobić, że sam zastanawiałem się, czy ktoś o mnie nie pomyśli jak o człowieku, który nie jest na swoim miejscu. Przejęzyczyłem się czy to na chwilę zapomniałem jak ma gość na nazwisko, choć miałem przecież listę i wystarczyłoby na nią tylko spojrzeć. Mam gafy na swoim koncie i nie będę wmawiał, że jest inaczej. Takie sytuacje uczą. O moich wpadkach pewnie inni mieliby sporo do powiedzenia, ja nie przypominam sobie spektakularnej „wtopy”, takiej która wspomina się przez całe życie. 

Trzeba mieć dużo empatii, przecież zdarza się, że dziennikarz musi napisać o temacie, w którym być może nie jest obeznany. Konferencja jest zresztą po to, by się czegoś dowiedzieć, nawet jeśli w ocenie odpowiadającego pytanie będzie niemądre. 

- Kamery stresują?

- Nie pamiętam, pewnie mnie stresowały. Dlaczego miałbym mówić, że tak nie było. Ale taka trema jest potrzebna, cechą tego zawodu jest również to, że trzeba umieć opanować emocje, podejść na chłodno nawet do bardzo wydawałoby się gorącego tematu. Przeanalizować. Aktorzy, którzy od wielu lat występujący na scenie też opowiadają, że przy każdym występie trema im towarzyszy. 

- Emocje „wyłączasz” też wtedy, gdy znajomi piszą: przynieś autograf Zwolińskiego albo chcę mieć zdjęcie z Murawskim?

- Jeżeli to są prośby takiego kalibru, mnie cieszą i staramy się zawsze pomagać. Bardziej kłopotliwe są prośby o koszulkę, piłkę, niektórzy nie potrafią zrozumieć, że nie jesteśmy fundacją. W pierwszej kolejności pomagamy tym, którzy rzeczywiście tej pomocy potrzebują. Ludzie się obrażają, myślą, że jako rzecznik mam całą szafę kartonów z kompletami piłkarskimi. 

- Co z twoim kibicowaniem? Da się je połączyć z rzecznikowaniem?

- Na czas meczu staję się kibicem. Takim, który do końca, bezwarunkowo wierzy w swoją drużynę. Nie złoszczę się, nie mam chwil zwątpienia, powtarzam: zaraz na pewno strzelą gola. Jestem z tych, co przy stanie 0:2, twierdzi, że pamięta takie pojedynki, gdzie strzelało się trzy bramki po 85 minucie. Nieracjonalne myślenie, nie umiem tego wytłumaczyć.  Nie oceniam realnie tego, co się dzieje. Analiza przychodzi dopiero po ostatnim gwizdku, czasami na spokojnie obejrzę sobie mecz jeszcze raz, rozmawiam z kimś się o nim. Rozdwojenie jaźni mam kiedy indziej. Gdy oglądam spotkania ekstraklasy innych zespołów, akurat jakieś słabe, męczę się przy tym niemiłosiernie i zaczynam zastanawiać: nasi też tak czasami grają? 

- Jeśli nie Pogoń, to co?

- Zdarza się, że piłkarz powtarza: tylko ten klub, żaden inny, a zaraz potem ogląda się go w innym zespole. A są też tacy dziennikarze , którzy uważają, że zawodnik nigdy nie powinien deklarować bezgranicznej miłości do barw, których aktualnie broni… Urodziłem się w Szczecinie, tu jest moja praca i nie wyobrażam sobie, że mógłbym pracować w innym klubie piłkarskim i mieć taki zaś zastrzyk emocji. Być może dla osób spoza piłki, słowo „miłość do klubu” będzie brzmiało dziwnie, natomiast bałbym się, że gdzie indziej nie potrafiłbym wykrzesać z siebie aż tak wiele chęci do działania. A co jeśli nie Pogoń? Na szczęście nie muszę się zastanawiać. 

- Udało się dzięki Pogoni zrealizować marzenia?

- Na pewno lubię podróżować. Nie gramy w pucharach, więc nie będę miał okazji polecieć do Azerbejdżanu czy Kazachstanu. Ale po Polsce jeżdżę za zespołem… 

Gościliśmy niedawno jednego z trenerów Pogoni, pioniera Szczecina, Stefana Żywotkę. Wspaniały zaszczyt, że mogłem zorganizować tę wizytę, uścisnąć trenerowi dłoń, porozmawiać o czasach świetności. To jest dla mnie wyróżnienie, że dzięki pracy mam możliwość porozmawiania z taką wybitną osobą. 

Marzenia? Realizują się na co dzień… Liczę na to, że kiedyś będę mógł powiedzieć, że jestem pracownikiem mistrza Polski. 

- I nie musisz przychodzić na siódmą do biura?

-  Przychodzę o 8.01. Mimo że nie muszę. Ale przychodzę. Bo tak chcę. 

Dziękuję za rozmowę. 

Ewelina Kolanowska

 

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA