Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać...

Data publikacji: 27 kwietnia 2016 r. 12:37
Ostatnia aktualizacja: 27 kwietnia 2016 r. 12:37
Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać...
 

W dotychczasowej karierze zdobywała już mistrzostwo kraju, ma też srebrny i brązowy krążek, do tego Puchar Polski. Wraz z kadrą dwukrotnie była czwarta na mistrzostwach świata. Przed nią jednak jeszcze wiele lat grania, a co za tym idzie - apetyt na kolejne sukcesy. Wybrała szczypiorniaka, choć zachęcano ją też do tego, by została koszykarką. Życie podporządkowała piłce ręcznej, ale... nie do końca. Znajduje jeszcze czas na pracę w Zachodniopomorskim Hospicjum dla Dzieci i Dorosłych oraz na wędkowanie. Co ją wzrusza, dlaczego nie przepada za prezentami i czy ma słabości?

Rozmowa ze szczypiornistką Pogoni Baltica, reprezentantką Polski - Małgorzatą Stasiak

- Piłka ręczna to zawód czy pasja?

- W tym momencie w jakim teraz jestem, jest to mój zawód. Jeszcze dziesięć lat temu mówiłam, że to hobby, dopiero wchodziłam wtedy w świat piłki ręcznej. Brałam w ciemno wszystko, co się z nią wiązało, nie wiedziałam jeszcze czy pogram rok, czy może dwa... Moje poglądy zmieniły się wraz z nabytym doświadczeniem. Teraz to zawód, dostaję przecież za to, co robię pieniądze, mogę dzięki nim godnie żyć. Daje mi również ogromną satysfakcję. Ale poza tym, że jestem piłkarką ręczną mam „normalne" zajęcia, jak każdy - pracuję w hospicjum, Radiu Szczecin. Zatem mam trochę na głowie.

- Nigdy nie przyszedł taki moment, że miałaś ochotę rzucić sport, powiem to bez ogródek, w cholerę?

- Jasne, że przychodzą takie myśli. W karierze sportowca, bo chyba nie jest tak, że tylko ja mam takie refleksje, są takie chwile, gdy człowiek pyta się sam siebie: czy warto wciąż to ciągnąć? Bo sport to masa wyrzeczeń. Ktoś, kto na niego patrzy z boku, nie zdaje sobie sprawy, ile pracy wymaga tydzień przygotowania do meczu, proszę mi wierzyć, że jest to ogrom wysiłku, ogrom stresu. Jeszcze nie rozegrasz spotkania, a już musisz sobie w głowie je ułożyć, wiedzieć jak zagrać, by zwyciężyć. Chwile zwątpienia zawsze są, zwykle zdarzają się raz w roku...

- Przy okazji konkretnych wydarzeń czy zjawiają się ot tak sobie?

- Pojawiają się w momencie największego zmęczenia. Zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Siada się wtedy na kanapie i zastanawia co dalej, wiedząc, ile traci się na co dzień. Może dlatego mój punkt widzenia jest właśnie taki, gdyż mam plan B na życie, mam coś poza piłką ręczną. To złe, że wiem, co będę robiła później i łatwiej przychodzi mi myśl, by skończyć. Na razie natomiast jestem w takim wieku, że powinnam mieć najlepszą formę. I wciąż na nią czekam.

- Opowiadasz o psychicznym zmęczeniu. A przecież kibicowi zwykle wydaje się, że biegając, rzucając bramki, zmęczyć można się wyłącznie fizycznie.

- Żeby nogi ruszyły, musi pójść impuls z mózgu. Myślenie idzie w parze z bieganiem. Nie jesteśmy maszynami do zabijania. Kończy się mecz, on może ułożyć się nie po naszej myśli; ja już zastanawiam się co czeka nas za tydzień. I przez te siedem dni chodzę i nurtuje mnie, co zrobić, żeby wygrać. Czasami się mówi, że pod koniec sezonu, w takim momencie jakim my jesteśmy, gra głównie głowa. Że lepiej mądrze stać niż głupio biegać. Przystępujemy do pojedynków z masą informacji, trzeba rywala, rozpracować zagrywki, potrzebna jest koncentracja, jest duże przesilenie.

- Do tego siniaki, rozwalone kolana, masa kontuzji...

 - Od zawsze - tak przynajmniej mówi moja mama - byłam chłopczycą. Kiedy moje koleżanki bawiły się lalkami, ja z chłopakami grałam w piłkę nożną. Jak ktoś mnie popchnął, oddawałam - tyle że mocniej (śmiech). W szkole miałam wybór między piłką ręczną a koszykówką. Trenerzy zabiegali o mnie, musiałam wybrać. Powiedziałam wtedy, że zajrzę na trening i sprawdzę, co dla mnie lepsze. Na koszykówce okazało się, że jak tylko kogoś dotknęłam był faul, od razu rzut wolny, wiedziałam, że to nie dla mnie. Ale i tak byłabym chyba za niska, mam przecież 1,80 m. Dlatego wybrałam piłkę ręczną. I dobrze, patrząc na to ile dotychczas osiągnęłam. Nie sądziłam, że uda się aż tyle.

- Jak odnaleźć się wśród samych pań? To chyba nie jest łatwe?

- Wszyscy wiemy, jaki temperament mamy my, kobiety. W dodatku gram w piłkę ręczną i spokojne dziewczynki nie odnalazłyby się - trzeba to sobie otwarcie powiedzieć - w tej dyscyplinie. Rzeczywiście, często dochodzi do niesnasek. Mój mąż kiedyś fajnie powiedział: jak w żeńskiej drużynie któraś się pokłóci, nie powie tego prosto z mostu, tylko będzie się tydzień tym gryzła. A facet? Da sobie w twarz, za moment poda rękę i już razem grają. Wyznaję prostą zasadę: na boisku mamy być jak rodzina, poza nim mało mnie interesuje co i jak. Mocno zaprzyjaźniłam z Lucynką Wilamowską, wraz z kontuzją musiała wyjechać ze Szczecina, utrzymujemy jednak serdeczny kontakt. Myślę, że przyjaźń z innymi zawodniczkami jest możliwa... Ja zawsze mam jedną, dwie przyjaciółki, są to relacje bardzo bliskie, szczere.

- Co z cichymi dniami w szatni?

- Szatnia rządzi się swoimi prawami i takie dni się zdarzają. To co się dzieje u nas przed meczem, wiemy tylko my. Trener nie ma pewności w jakim nastroju wyjdziemy na parkiet, może zastanawiać się co jest grane, dlaczego milczymy? Ma na pewno ciężki orzech do zgryzienia. Najlepszą receptą na to jest nie martwić się tym co się dzieje, tylko dać nam popalić, byśmy zapomniały co siedzi w głowach. 

- Czujesz satysfakcję, gdy czytasz o sobie - chociażby w Wikipedii czy na innych portalach?

- Szczerze mówiąc, nie czytam o sobie...

- Nie wpisujesz co kilka dni w wyszukiwarkę Małgorzata Stasiak?

- Nic z tych rzeczy (śmiech). Tak już powiedziałam, jeszcze jakiś czas temu wzięłabym w ciemno to, co mam. Ale jestem taką osobą, że wciąż mi mało, chciałabym jeszcze więcej. Marzy mi się medal z mistrzostw świata, są na razie dwa czwarte miejsce, one już zostaną w historii, medal to jednak medal. Na tle moich koleżanek jestem jeszcze młodą zawodniczką, będą mistrzostwa Europy, świata, ciągle myślę, że mogę więcej osiągnąć.

- I wszystko jest podporządkowane temu „więcej"?

- Staram się, żeby tak było. Czasami jest to trudne. Bywa, że tęsknię za życiem takiej zwykłej dziewczyny, dwudziestoośmioletniej, która wieczorami może posiedzieć sobie trochę dłużej... Reżim treningowy mi na to nie pozwala, bo gdybym poszła spać godzinę później niż zwykle, wtedy na dwóch treningach, jakie odbywamy, dam z siebie 90 procent, a zawsze powinno być sto. W perspektywie odbije się to na meczu ligowym...

- O której chodzisz spać?

- Zwykle przed 23 już leżę. Choć mam też masę spraw w domu, przecież nikt mi nie gotuje, nikt mi nie pierze.

- Nie masz pomocy domowej (śmiech)?

- No cóż, nie jestem księżniczką (śmiech).

- Po co ci hospicjum?

- To jest moja wewnętrzna misja. Od zawsze byłam taką osobą, która więcej dawała niż brała. Wręcz nie lubię dostawać prezentów urodzinowych, one mnie krępują, za każdym razem myślę sobie, że przecież mogę sobie sama coś kupić. Dla mnie ważniejsze jest dobre słowo od gadżetów, chociaż mąż i rodzice sprawiają mi takie upominki, że płaczę ze wzruszenia. Co do hospicjum - dopóki mogę i pozwala mi na to czas, a mam go jak wiadomo mało...

- Nie jest tak, że fundujesz sobie dodatkowe emocje?

- Ostatnio też ktoś mnie spytał, po co mi to? Potrzebne mi jest, żeby sobie lepiej radzić. Chociażby z hejtami w internecie. Hospicjum jest moją odskocznią, wszystkie problemy związane z niepowodzeniami w sporcie, automatycznie stają się niczym. Tam jestem sobą i mam tam grono fajnych pacjentów, to osoby starsze, schorowane, często mają kłopoty ze wzrokiem, mogę dać im przez chwilę zapomnienia. Nigdy nie mówię, że jestem piłkarką ręczną, chyba że ktoś podpytuje. Często o tym, co robię, dowiadują się, gdy muszę ich podnieść. Słyszę wtedy, jaka pani jest silna, jaka pani jest wysoka.

- Zdarza ci się kłamać?

- Nie przypominam sobie. Nie mam tego w zwyczaju. Na pierwszym miejscu jest jednak szczerość.

- Masz w ogóle jakieś słabości?

- Uwielbiam kino, przy czym nie mam na nie czasu, dlatego oglądam wszystkie filmy w laptopie, to nie sprawia mi jednak takiej radości. A słabością jest... czekolada. I kawa, i wędkowanie. W Szczecinie wędkuję na Dziewokliczu, tam rozpalamy grilla, pies biega, znajomi siedzą na kocyku. Nie jeżdżę natomiast na „nocki", bo jestem strasznym zmarzluchem.

- Czekolada „spali się" podczas treningu?

- Sport kosztuje mnie tyle energii i stresu, że dodatkowa porcja endorfin chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

- Gdzie za kilka lat będzie Małgorzata Stasiak?

- Mam mnóstwo szczęścia - blisko siebie kochającą rodzinę. A w przyszłości? Będę w okolicy Szczecina, z paroma dodatkowymi medalami, może uda się w końcu pojechać na igrzyska, do tego na mistrzostwa świata, Europy. I jeszcze dwójka dzieci, wspaniały mąż.

- I tego wszystkiego ci życzę. Dziękuję za rozmowę. ©℗

Ewelina KOLANOWSKA

Fot. Ryszard PAKIESER

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA