Seweryn Kwaśniak ze Świnoujścia większość swojego zawodowego życia przepływał jako marynarz i kucharz. Uważa, że ma pasjonującą pracę. - Jestem z trzeciego, pływającego pokolenia. Moją rodzinę wykarmiła Matka Odra. Ciągnie mnie do morza. Ale też martwi mnie to, że zawód marynarza nie cieszy się takim poważaniem jak chociażby w Skandynawii, czy na Wyspach Brytyjskich - opowiada „Kurierowi”.
Pierwszy rejs
Zaczęło się w 2003 roku. Tata zapytał, czy Seweryn chciałby przyjechać na wakacje do niego na statek. Pływanie to u Kwaśniaków rodzinna tradycja. Jeden dziadek był rybakiem, drugi mechanikiem. Tata też związał swoje życie z morzem.
- Podobnie jak wielu świnoujścian także nas karmiło Przedsiębiorstwo Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich „Odra”, czyli Matka Odra - opowiada Seweryn. - W 2003 roku tata pływał na statku transportującym stal z Norwegii. Jednostka robiła kółko ze Świnoujścia przez Estonię, Łotwę do Norwegii i znowu do Świnoujścia. Na pytanie, czy chciałbym do niego przyjechać odpowiedziałem: „nie ma problemu”. Musiałem zrobić tylko podstawowe cztery kursy w filii Akademii Morskiej w Świnoujściu. 15 września wszedłem na statek jako pasażer. Podczas przelotu do Tallina jeden z członków załogi zszedł i potrzebne było zastępstwo. Właściciel zaproponował mi pracę i tak popłynąłem jako młodszy marynarz. Zszedłem pod koniec listopada. To był mój pierwszy rejs. Spodobało mi się.
Bakcyl połknięty
Potem Seweryn pracował na rybackim kutrze, a później znowu zadzwonił tata, że może załatwić mu pracę na małym masowcu, również u Norwega. Seweryn był po szkole gastronomicznej i miał już wyższe papiery. Z czasem nabierał doświadczenia. Pływał na masowcach, kontenerowcach, tankowcach, panamaxach, statkach typu ro-pax, chłodniowcach, a obecnie zamustrował się na statku ratowniczym.
- Po ojcu i dziadkach połknąłem bakcyla do pływania. To wciąga. Myślę, że mój tata także lubi morze, ale o tym nie mówi otwarcie. Mnie urodziła się teraz córeczka, więc pływać będę mniej. Ale tak poza tym lubię swoją pracę - zdradza nasz rozmówca.
Jako marynarz dotarł do Ameryki Południowej, dalekiej Azji, bywał w wielu krajach Europy, Kanadzie, dotarł też na Biegun Północny. Tutaj pracował jako kucharz na statku do badań sejsmicznych.
- Norweski rząd chce rozszerzyć działalność związaną z wydobyciem ropy naftowej i gazu ziemnego w stronę Bieguna Północnego. Naukowcy stwierdzili, że na obszarze jednej czwartej Morza Barentsa jest więcej tych surowców niż w całej Zatoce Meksykańskiej. Norwegowie nie chcą eksploatować tych złóż od razu, ale chcą wiedzieć, na czym stoją - tłumaczy S. Kwaśniak.
Raz wydobywali zatopiony sprzęt niedaleko wyspy Spitsbergen. Nasz rozmówca opowiada, że Spitsbergen to bardzo ciekawe miejsce.
- Niedźwiedzie chodzą nocą po ulicach miasteczka. Sporo tutaj luksusowych hoteli. Mieszka tam parę tysięcy osób pracujących w dużej kopani węgla. Znajduje się tutaj także bunkier, w którym składa się ofiary najgroźniejszych wirusów - dodaje.
Morze ma swoje prawa…
Na morzu bywa niebezpiecznie. Seweryn w pobliżu Przylądka Horn widział 30-metrowe fale. Ale od innych wilków morskich słyszał też, że bywają tutaj nawet „ryczące czterdziestki”. Gdy taki żywioł spotka się ze statkiem, to jakby czołowe zderzenie samochodem.
- Wszystko leci ze ścian, a człowieka ścina z nóg. Przeżyłem raz coś takiego. Statek stanął - opowiada Seweryn. - Tak naprawdę na morzu ciężko jest mieć wszystko pod kontrolą. Morze ma swoje prawa. Jeżeli ktoś mówi, że w takich sytuacjach się nie boi, to kłamie. Nawet nasz Bałtyk jest niebezpieczny. Są tutaj duże i krótkie fale, które mogą przewrócić statek. Jedyny plus jest taki, że szybko można tutaj spodziewać się pomocy. Na oceanie jest inaczej. Tam przez dwa-trzy dni można płynąć i nie spotkać innego statku.
Pytamy jeszcze, czy lepiej jest pływać jako kucharz, czy jako marynarz. Odpowiedź brzmi: różnie. Gdy jest się na mroźnych wodach, to lepiej pracować w ciepłej kuchni. Ale gdy pływa się w upale, sterczenie nad garnkami i patelnią jest męczące. Poza tym zawsze można narazić się na krytykę przygotowywanych potraw…
- Jakość jedzenia zależy w dużej mierze od produktów, które dostajemy. Poza tym polska kuchnia nie wszystkim smakuje. Czasami niektórzy członkowie załogi dają odczuć, że nasze potrawy to dla nich taka „gorsza egzotyka” - mówi Seweryn.
Za czasów taty i dziadków Seweryna podejście do zawodu marynarza było inne. Ludzie bardziej szanowali marynarzy. - W Szkocji, Anglii, Irlandii, czy w krajach skandynawskich ten fach wzbudza lekki podziw. U nas już tak nie jest. Może wynika to z tego, że naszą żeglugę doprowadzono tak naprawdę do ruiny. Pamiętam jak kiedyś, w nieistniejącej już Odrze rodziny szły witać rybaków powracających z rejsów. Dzisiaj już tego nie ma - mówi marynarz ze Świnoujścia. ©℗
Bartosz TURLEJSKI
Na zdjęciach:
Powyżej: Chrzest na morzu. Seweryn w roli diabła.
Poniżej: Krab królewski złapany w Morzu Barentsa. Seweryn pracował na statku sejsmicznym jako kucharz.