Centralne media, i nie tylko media, raczej nie dostrzegają, że Polska leży nad morzem. Jeżeli tak będzie nadal, nie tylko Polacy w Małopolsce czy w Lubelskiem pozostaną narodem z mentalnością śródlądową.
Może to spuścizna naszej historii. Bo przecież zmagania terytorialne polskich władców wypychały Polskę bardziej ku wschodowi, ku wielkim stepom. Z wielkim trudem nasi przodkowie utrzymywali dostęp do Bałtyku, ulegając germańskiemu naporowi. Dość szybko utraciliśmy Pomorze Zachodnie, a Wschodnie raz było, a raz nie zależne od Polski. Trudno w takich warunkach dorobić się morskiego ducha.
Unia Polski z Litwą sprawiła, że powstał organizm państwowy od morza do morza. Rzeczpospolitej urósł wielki litewski brzuch skierowany na wschód, oparty na skrawku czarnomorskiego wybrzeża. Za Jagiellonów przez jakiś czas mieliśmy też władztwo w Kurlandii czy Estonii. Ale tam przecież nie Polacy mieszkali.
Tak więc jako państwo "bywaliśmy" nad słoną wodą. Nic więc dziwnego, że wielkie pragnienie morza narodziło się wraz z odrodzeniem Polski po zaborach. Pojawiła się wtedy prasa i ludzie z wizją. Nie mogąc normalnie korzystać z portu w Gdańsku, polski rząd zdecydował na budowę Gdyni. Na Święto Morza w 1932 roku przyjechało do tego miasta przeszło 100 tys. osób. Przywiozły ich z głębi kraju specjalne pociągi. Wielu spało w wojskowych namiotach.
W czasach PRL-u władze chętnie podkreślały morskość, często w formie propagandy. W gazetach, dziennikach i audycjach telewizyjnych pojawiali się tytani pracy socjalistycznej - stoczniowcy, portowcy, rybacy, marynarze. W kioskach wciąż można było znaleźć miesięcznik "Morze", który Kowalskiemu w głębi kraju przybliżał w przystępnej formie ponad 500 km ojczystego wybrzeża oraz dalekie oceany.
Dziś w salonach prasowych od lat po "Morzu" ani śladu. Także w centralnych stacjach TV - zarówno tych komercyjnych, jak i państwowych - trudno doszukać się morskich tematów. Sporadycznie pojawi się jakaś ciekawostka. Nawet tak atrakcyjne imprezy jak wielkie zloty żaglowców mają szansę na ledwie migawkę na kanale ogólnopolskim. Warszawskich dziennikarzy i ich szefów bardziej interesuje to, co powiedział jakiś polityk - bo każdą taką bzdurkę można napompować i odwrócić uwagę od życia. Tzw. gospodarka morska czy sprawy ludzi morza są nudne? Chyba tak, bo internet potwierdza te gorzkie słowa. Wystarczy na wyszukiwarce którejkolwiek centralnej telewizji wpisać hasło: morze, Bałtyk, armator czy stocznia, aby doznać szoku. Na jednej stronie wyświetlą się nieliczne materiały dziennikarskie i to z kilku lat.
Przy tak skąpej "informacji" obywatel RP z głębi kraju zapewne przez lata nie zdawał sobie sprawy, że na wybrzeżu jego ojczyzny budowało się i sprzedawało na Zachód produkty warte nawet po kilkaset milionów złotych. Bo gdzie się miał o tym dowiedzieć? Media warszawskie nie zauważały, że na pochylniach - zwłaszcza Szczecina, a także Trójmiasta - budowano statki chwalone na całym świecie, nagradzane przez międzynarodowe autorytety (tylko w lokalnej telewizji były krótkie relacje z wodowania). Jednostki te były owocem polskiej myśli konstruktorskiej, wyposażano je w krajowe silniki, agregaty, polską nawigację. Był to jeden z nielicznych polskich produktów, którymi mogliśmy się pochwalić na Zachodzie.
Gdy stocznia w Szczecinie upadała, nie było tak wielkiego hałasu jak dziś z kopalniami. Telewizje informacyjne nie przygotowywały specjalnych bloków. Jeszcze ciszej było w Warszawie i w kraju, gdy ją likwidowano. Nie na problemie sektora i podejściu ówczesnych decydentów, ale na prezesach firmy się koncentrowano.
Rządzącym trzeba patrzeć na ręce, zwłaszcza że wielu sprawia wrażenie, jakby nie widziało nawet morza. Kto ma to robić jak nie czwarta władza. Tymczasem brak krytycznego spojrzenia w tzw. mediach głównego nurtu rodzi zadziwiające decyzje, jak choćby pomysł sprzedaży PŻB, co może być równoważne z pozbyciem się rynku promowego na rzecz zagranicznej konkurencji i z osłabieniem drugiej krajowej kompanii promowej.
No cóż, nie ma morskiego myślenia. W pogoni za nakładami i oglądalnością nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo oddalamy się od morza.
Marek Klasa
fot. Robert STACHNIK
Na zdjęciu: Warszawscy dziennikarze bywali oczywiście pod wrażeniem takich widoków w Szczecinie, czasem nawet informując macierzyste redakcje, że widzą... morze.