W tym roku, 11 listopada, minie 125. rocznica urodzin „kapitana kapitanów”. Tak określano Konstantego Maciejewicza. Legendarną postać jeszcze za życia. Dużą jego część – ostatnie 25 lat – spędził w Szczecinie. Zmarł w 1972 roku, ale pamięć o nim trwa i wciąż przybywa nowych informacji, historycznych zdjęć.
Do osób podtrzymujących pamięć o słynnym Macaju należy Ludmiła Kopycińska, znana szczecińska przewodniczka. Od ubiegłego roku wygłosiła pięć prelekcji poświęconych kapitanowi.
– Pewnego dnia poproszono mnie o przetłumaczenie kopii dokumentów szkolnych kapitana Maciejewicza z języka rosyjskiego na polski – wyjaśniała swoje szczególne zainteresowanie tą postacią L. Kopycińska na majowym spotkaniu w Starej Rzeźni na szczecińskiej Łasztowni. – Z tych dokumentów wyłonił się wizerunek młodziutkiego człowieka, który bardzo lubił się uczyć, był cichy i nieśmiały. Dodatkowo, rozmowy z jego synem, panem Olgierdem, sprawiły, że osoba kapitana stała mi się bliższa. A zaznaczę, że zawsze budziła mój szacunek.
Konstanty Matyjewicz-Maciejewicz urodził się 11 listopada 1890 r. w Niemirowie k. Kamieńca Podolskiego (teren zaboru rosyjskiego). Jego ojciec, Ludwik, był podpułkownikiem. Zginął na wojnie rosyjsko-japońskiej 17 sierpnia 1904 r. pod Liaolan. Ten fakt udało się ustalić pani Ludmile w marcu br. I nie tylko ten. Za pośrednictwem Internetu, a ściślej – rosyjskich stron, trafiła na nieznane wcześniej zdjęcia kapitana. Jedno z nich, z 1908 r., przedstawia Konstantego jako absolwenta Piotrowskiego Korpusu Kadetów w Połtawie.
– Rodzina nie miała przedtem żadnej fotografii młodego Konstantego – zaznaczyła L. Kopycińska. – Gdy przekazałam je panu Olgierdowi, powiedział, że to jeden z najszczęśliwszych dni w jego życiu.
Mimo obaw matki, Konstanty postanowił związać swoje życie z morzem i podjął naukę w Morskim Korpusie w Petersburgu. Pierwszym jego statkiem był szkolny okręt „Rynda”. Ciężko pracował na jego pokładzie i był bliski rezygnacji ze szkoły morskiej, ale zacisnął zęby i pozostał. Jak się zwierzył po latach red. Bogdanowi Czubasiewiczowi, pierwszym zagranicznym portem, jaki zobaczył, był… Szczecin. A działo się to w 1908 roku.
Dyplom korpusu uzyskał w maju 1910 r. W nagrodę za bardzo dobre oceny skierowano go na atrakcyjne okręty floty bałtyckiej. Najpierw służył na „Riuriku”, potem trafił na „Aurorę”. W 1916 został dowódcą szkolnego żaglowca „Musson”. Później odkomenderowano go na studia w Oficerskiej Szkole Podwodnego Pływania z przydziałem na praktykę na okręt podwodny „Szczuka”. Kolejnym był „AG-15”, z którym wiąże się niesamowita historia. Podczas ćwiczeń na redzie portu Rewel (dziś Tallin) okręt osiadł na głębokości 27 m. Nie było szans na ratunek. Konstanty pełnił na nim funkcję starszego oficera. Był najwyższy rangą, bo dowódca wyskoczył podczas zanurzania się okrętu, chcąc z zewnątrz domknąć właz (co się nie powiodło). Po 12 godzinach pobytu pod wodą K. Maciejewicz zdecydował, by spróbować się wydostać z okrętu o własnych siłach, wykorzystując efekt sprężonego powietrza. I to się udało! Na powierzchnię morza wypłynęło pięciu marynarzy, z nim na końcu. Było to wydarzenie bez precedensu. Później Konstanty dowodził „AG-15”. Był wtedy najsłynniejszym kapitanem floty bałtyckiej. Po I wojnie światowej zwolnił się ze służby. Na początku 1919 r. pracował jako urzędnik w Połtawie, ale coraz częściej myślał o powrocie do odrodzonej Polski. Wrócił w 1921 r., z rosyjskim dyplomem kapitana żeglugi wielkiej, uprawniającym do żeglugi w marynarce handlowej. W następnym roku rozpoczął pracę jako wychowawca w Szkole Morskiej w Tczewie. Uczestniczył w najsłynniejszym rejsie żaglowca „Lwów” – z Gdyni do Brazylii (1923 r.). Jego komendantem został 1 listopada 1926 r. Za uratowanie żaglowca, późniejszego „Daru Pomorza”, otrzymał w 1931 r. od prezydenta Ignacego Mościckiego Złoty Krzyż Zasługi. Rok wcześniej przeniósł się z rodziną do Gdyni. W latach 1934-35 odbył na „Darze Pomorza” rejs dookoła świata. Podczas odwiedzin Nagasaki w Japonii spotkał się z ojcem Maksymilianem Marią Kolbe. Zachowało się zdjęcie i podpis świętego franciszkanina.
– W 1938 roku kapitan zszedł na ląd i rozpoczął pracę w Państwowej Szkole Morskiej w Gdyni – przypomniała L. Kopycińska. – Później była wojna, roboty przymusowe, obóz w Stutthofie…
W maju 1940 r. rodzina Maciejewiczów zamieszkała w majątku Kluczkowice (woj. lubelskie). Tam Konstanty pracował jako placowy w tartaku. Później był magazynierem w browarze. Po wojnie skierowano go do Szkoły Morskiej w Gdyni. Odgruzowywał jej gmach i został dyrektorem tej placówki.
W kwietniu 1946 r. polecono mu utworzenie Szkoły Morskiej w Szczecinie. Znalazł dla niej budynek przy al. Piastów i nadzorował remont. W 1947 r. (6 sierpnia) otrzymał oficjalną nominację na dyrektora Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie. Wykładał wiedzę okrętową, przepisy drogi morskiej, a przez rok także meteorologię. Nie zapisał się do partii, co utrudniało mu pracę. W 1953 r. złożył dymisję na ręce ministra żeglugi, protestując w ten sposób przeciw wkroczeniu do szkoły polityki. Gdy przeniesiono wydział nawigacji do Gdyni, zaproponowano Macajowi przeprowadzkę do tego miasta, ale odmówił.
– Nad Odrą jest mój dom. Ani ja, ani moje dzieci i wnuki nie chcemy mieszkać gdzie indziej – taka była jego odpowiedź.
Kolejne lata pracy spędził w Polskim Rejestrze Statków, jako starszy inspektor pokładowo-nawigacyjny. Po przejściu na emeryturę (w 1962 r.) wciąż był aktywny, m.in. pełnił funkcję ławnika w Izbie Morskiej. Na wieczną wachtę odszedł 25 października 1972 r. Został pochowany w Kwaterze Zasłużonych na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie. Kiedy go żegnano, statki cumujące w porcie salutowały mu banderami i dźwiękami syren.
– Już za życia był legendą – podkreśliła L. Kopycińska.©℗
Elżbieta KUBOWSKA
Na zd.: Kapitan Maciejewicz ze studentami. Wykształcił ponad tysiąc oficerów nawigatorów.