Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Niezwyłe rejsy statków PŻM

Data publikacji: 0001-01-01 00:00
Ostatnia aktualizacja: 2015-07-20 13:38
Niezwyłe rejsy statków PŻM
 

Koniec lat 50. to także dwa spektakularne wydarzenia z udziałem statków PŻM. W pierwszym uczestniczył parowiec „Ustka”, który jako pierwszy polski statek handlowy dotarł na Spitsbergen, zawożąc tam wyposażenie stacji polarnej. Z kolei drugie wydarzenie związane było z niebezpieczną podróżą konwoju statków z uzbrojeniem dla indonezyjskiej armii, prowadzonych przez s/s „Szczecin”, którego śladem podążyły s/s „Gdynia” i s/s „Tczew.


1 lipca 1957 roku s/s „Ustka” – parowiec zbudowany w 1938 roku w Szczecinie – rozpoczął w Gdyni swoją niecodzienną podróż. Statkiem dowodził kpt. ż.w. Bolesław Bąbczyński, natomiast dodatkową załogę stanowili członkowie Polskiej Akademii Nauk. Ich celem była budowa pierwszej polskiej stacji w Arktyce, w rejonie fiordu Hornsund. Wyprawą, odbywającą się w ramach Międzynarodowego Roku Geofizycznego, kierował słynny polski polarnik prof. Stanisław Siedlecki

Przystanek Spitsbergen

Rejs ten wspomina projektant bazy Jerzy Piotrowski: „Nasz bagaż, w sumie ponad 500 ton, ładowany był w Gdyni z użyciem wszelkich urządzeń portowych i dźwigów – my musieliśmy rozładować to wszystko ręcznie. Ze statku, oddalonego od brzegu około kilometr, wyładowywaliśmy bagaż do szalup, potem przebijaliśmy się przez gęste bryły lodu, którymi przeważnie wypełniony był cały fiord. Bagaż wyładowywano na drewniany pomost zbudowany zaraz po zakotwiczeniu okrętu, a potem dowożono na miejsce przeznaczenia traktorem lub jeepem, albo też donoszono na plecach. (...) Kiedy po tygodniu pracy okręt jeszcze nie rozładowany otrzymał przez radio wiadomość o zbliżającym się sztormie, po prostu wyrzucił za burtę jedną trzecią elementów budynku i wypłynął w morze. Przez kilka dni, po pełnym lodu fiordzie, łowiłem części naszego domu."

Rzeczywiście, zbliżający się sztorm zmusił kapitana Bąbczyńskiego do pospiesznego „zdania” ładunku i ucieczki na pełne morze, wolne od kry. Pozostanie we fiordzie stanowiło wielkie ryzyko dla statku i załogi. S/s „Ustka” w ciężkim sztormie zawinęła do portu Adventbay – 700 km od bieguna północnego. Tam załadowała węgiel dla odbiorcy szwedzkiego. Statek powrócił do Polski na początku sierpnia 1957 roku, a kapitan Bąbczyński zamustrował na statek s/s „Szczecin”. I z tym właśnie parowcem związana jest kolejna historia.

Rejs ściśle tajny

Opowiada ją naoczny świadek kpt. ż.w. Zbigniew Sak:

"W 1958 dowiedziałem się, że idę na stanowisko starszego oficera na s/s „Szczecin”. – Kto tam jest kapitanem? – zapytałem. – Bolesław Bąbczyński – usłyszałem w odpowiedzi. Statek stał w Gdyni.

Nazajutrz jestem na dworcu i widzę kapitana Bąbczyńskiego a wraz z nim chyba ze dwanaście osób załogi. Wszyscy zdezorientowani, proszą, żebym podpytał kapitana. – Panie kapitanie, chciałem się zapytać, dokąd płyniemy. – Posłuchaj – odpowiedział Bąbczyński. – Po to wybrałem cię na starszego oficera, żebyś głupich pytań nie zadawał. Dowiesz się w swoim czasie.

Przyjechaliśmy do Gdyni. Zostawiliśmy bagaże na statku i w czwórkę z kumplami idziemy do restauracji na kolację. Lokal zupełnie przyjemny, dosiadają się panienki. Jest coraz bardziej wesoło i sympatycznie. – Na jakim jesteś statku? – pyta mnie jedna z panienek. – Na „Szczecinie” – opowiadam. – Kaśka! – wrzasnęła panienka do koleżanki. – Matko Boska, oni na „Szczecinie” z bronią do Indonezji płyną. – A skąd ty o tym wiesz? – zapytałem zdumiony. – No jak to, przecież tu wszyscy o tym wiedzą.

Szybko przeszła nam ochota na zabawę, wracamy na statek. Była już wpół do drugiej w nocy, mimo to pukam do kapitana. – Panie kapitanie – wołam. – Co?! – Chciałem panu powiedzieć, że nasz statek płynie do Indonezji z bronią. Drzwi otworzyły się od razu. – A skąd ty to wiesz? – wrzasnął Bąbczyński. – Panienki mi powiedziały – odpowiadam zgodnie z prawdą.

Na drugi dzień jestem wzywany do Służby Bezpieczeństwa. – Jak one wyglądały? – pyta oficer. – Nie pamiętam, ciemno było – odpowiadam.

Ładowali działa i myśliwce

Wróciłem na „Szczecin”, na którym właśnie rozpoczął się załadunek. Ładują działa przeciwlotnicze, pociski. Byłem przerażony. Zamówiliśmy 8 tysięcy worków z trocinami. Chociaż w ten sposób chcieliśmy zasztauować pociski, by podczas sztormu żaden z nich wybuchł. Na koniec przywieźli nam jeszcze ogromne drewniane pudła, w których znajdowały się złożone radzieckie samoloty MIG. Było ich aż 17. Ładownie były już pełne, pudła z samolotami mieliśmy przewozić na pokładzie. Byłem pewny, że gdy przyjdzie pierwszy sztorm, wszystkie MIG-i wylądują w morzu.

Rejs był na tyle tajemniczy, że nawet nie wiedziałem, na ile czasu mamy wziąć prowiant. Pytam więc Bąbczyńskiego o trasę. – Jeszcze ci tego nie mówiłem? – odpowiada kapitan. – Płyniemy przez Bełt, a potem dookoła Afryki, łącznie 66 dni w morzu bez żadnych postojów. To komplikowało sytuację. Przecież byliśmy na parowcu, który miał ograniczoną przestrzeń bunkrową na węgiel.

W porcie Surabaja w Indonezji rozpoczęliśmy rozładunek. Już pierwszego dnia podszedł do mnie jakiś tajemniczy pan, który przedstawił się jako kapitan indonezyjskiej służby bezpieczeństwa. Pouczył mnie, że jest jedyną osobą, z którą powinienem rozmawiać o sprawach ładunkowych. Oficjalnie w dokumentach było napisane, że przewozimy „sugar factory equipment”, czyli sprzęt do fabryki cukru."

Krzysztof GOGOL