Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Popłynąć za wszelką cenę

Data publikacji: 23 marca 2017 r. 13:36
Ostatnia aktualizacja: 23 marca 2017 r. 19:26
Popłynąć za wszelką cenę
Fot. Bartosz TURLEJSKI  

Bracia Piotr i Mieczysław Ejsmontowie mieli wielkie marzenie – pływać po morzach świata. Dla swojej pasji byli gotowi poświęcić wszystko. Przypłacili to życiem. Ale ich historia do dzisiaj elektryzuje pasjonatów żeglarstwa i nie tylko. Tropem słynnych braci w swojej nowej książce „Zwiać za wszelką cenę” podąża Jarosław Molenda, pisarz ze Świnoujścia.

Zakazy są po to, żeby je łamać

Jarosław Molenda jest podróżnikiem, ale jak sam przyznaje w rozmowie z „Kurierem”, fanem żeglarstwa nigdy nie był. Mimo to historie sławnych żeglarzy to temat, który wraca w kolejnych jego książkach. W tej najnowszej jeden z rozdziałów poświęcony jest Piotrowi i Mieczysławowi Ejsmontom, braciom z Węgorzewa, którzy postanowili spędzić swoje życie na wodzie.

– Byli bliźniakami. Byli podobni do siebie jak dwie krople wody, z czego podobno skrzętnie korzystali zmieniając się w pracy; gdy jeden pracował w kasie PKP, to drugi pływał. W ich rodzinie nie było tradycji żeglarskich. Ale oni bakcyla do pływania połknęli bardzo szybko. Poświęcili swojej pasji życie. Żeglowanie na małych akwenach to było za mało. Oni chcieli pływać po morzach i oceanach – mówi w rozmowie z „Kurierem” Jarosław Molenda.

W swojej książce J. Molenda pisze o ludziach, którzy z różnych powodów uciekali z Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Jedni za lepszym życiem, inni z powodów politycznych. W przypadku braci Ejsmontów chodziło przede wszystkim o realizację pasji. Jedną z ich głośnych wypraw, bez pozwolenia, był rejs przez Bałtyk w 1959 roku.

– Na drodze stały im zakazy, ale oni nie zamierzali się poddać. Przyjechali do Szczecina, gdzie liczyli na wypożyczenie dużej jednostki, ale dostali łupinkę, jolkę sześciometrowej długości. Nie mogli płynąć dalej niż do Świnoujścia. Udało się im jednak minąć patrole i popłynąć znacznie dalej… do portu Ronne na Bornholmie – mówi J. Molenda.

Ucieczki do lepszego świata

Była to szalona wyprawa, która mogła skończyć się tragicznie. Bracia o mało nie wpadli na statek. Ich jednostka nabierała wody. We znaki dawał się szkwał. Duńczycy nie mogli się nadziwić, że Polakom udało się na tej łupince dopłynąć do wyspy. Piotr i Mieczysław sami zgłosili się do ambasady w Kopenhadze. Trafili do Szczecina, gdzie prokuratura przedstawiła im szereg zarzutów, w tym uprowadzenia jachtu. Mecenasowi udało się jednak wybronić żeglarzy, przekonując, że bracia są fanatykami morza, nie chcieli zrobić nic złego i należy im pomóc, a nie karać. Na szczęście dla młodych żeglarzy – sąd umorzył sprawę.

– Mimo pozytywnego finału w sądzie bracia znaleźli się na cenzurowanym. Władza ludowa pilnowała, żeby braciom nie przyszło do głowy zwiać i zakazano im pływać razem. Ale oni się nie poddawali – mówi J. Molenda.

W 1965 roku bracia znowu uciekają z Polski, ale tym razem jest to zaplanowana akcja. Jeden rusza swoją drogą, drugi swoją i obaj spotykają się w Kopenhadze. W Danii otrzymują azyl polityczny. Zaczynają pracować, a zarobione pieniądze odkładają na kolejne wyprawy. Mogą realizować swoje marzenia bez dziesiątek nakazów i zakazów. Pierwsza wyprawa, jachtem „John”, kończy się fiaskiem, bo na Morzu Północnym jednostka zostaje uszkodzona przez tankowiec. Wkrótce mają już nowy, lepszy jacht, „Johna II”. Wyprawę po morzach świata relacjonuje Radio Wolna Europa. Kulminacyjnym przystankiem niebezpiecznej i pełnej przygód podróży jest Floryda.

– Bracia szybko zyskiwali sympatię. Myślę, że imponowali swoją osobowością i bezpośredniością. W USA brali nawet udział w powitaniu załogi Apollo 8. Wielkie wrażenie robił fakt, że przepłynęli Atlantyk – mówi J. Molenda.

Ostatnia wyprawa

Bracia chcą pokonywać kolejne wyzwania. Tym razem na jachcie „Polonia”. Przylądku Horn nie udaje się im opłynąć. Podróż kończy się tragedią. Ślad po braciach oraz Wojciechu Dąbrowskim, który dołączył do wyprawy podczas postoju w Argentynie, ginie. Nie udaje się odnaleźć ani ciał ani jednostki.

– Po tych niezwykłych ludziach pozostała legenda. Legenda, o której za czasów PRL oficjalnie nie mówiono. Dzisiaj jest kultywowana, przede wszystkim w Węgorzewie. Pozostały po braciach wspomnienia i pamiątki. Jest cały karton listów, które pisali do rodziny i które nigdy nie były publikowane. Nie zawierałem tego w swoim rozdziale, bo chodziło mi o same ich wyprawy i tematykę związaną z ucieczkami z PRL, ale być może ktoś kiedyś postanowi napisać coś więcej, być może całą książkę, o braciach Ejsmontach. A pisać jest o czym. Mieli wielką pasję, ale nie zawsze korzystali z dobrych rad. Chęć żeglowania po wodach świata, także jego najniebezpieczniejszych rejonach, przypłacili życiem. Jestem zapraszany ma Mazury i wkrótce z tego zaproszenia skorzystam. O niezwykłych braciach z pewnością będę mógł sporo porozmawiać z miejscowymi i wszystkimi tymi, którzy pielęgnują pamięć o nich – dodaje nasz rozmówca. ©℗

Bartosz TURLEJSKI

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Świnoujścianka
2017-03-23 18:24:31
Czekam w takim razie na kolejne informacje o interesujących braciach bliźniakach.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA