Rozmowa z Patrycją Gryciuk, autorką nominowanej do Nagrody „Gryfia” powieści „Trzy godziny ciszy”
– Bohaterka pani książki nazywa się Patrycja Gryciuk. To wyznanie czy wyzwanie – wciągnięcie czytelników w pewną grę?
– Będę przekorna: napisanie auto-fikcji jest wyzwaniem, ale pozwala na dosyć łatwe pogrywanie czytelnikiem. Aby ten znalazł się w mojej kieszeni, to znaczy utożsamił się choć w części z jednym z bohaterów, muszę przedstawić mu nie tylko wciągającą opowieść, ale posłużyć się też pewnymi zabiegami literackimi, które to ułatwią. Główna bohaterka nie jest łatwą bohaterką. Żeby ktokolwiek mógł się z nią utożsamić, musi ją najpierw choć trochę polubić lub znaleźć z nią jakiś wspólny mianownik, zależność. W związku z tym, w „Trzech godzinach ciszy” steruję wszystkim za pomocą emocji. Są oczywiście emocje głównej bohaterki, przedstawione w subiektywnej i bardzo personalnej narracji w pierwszej osobie. Na to nakładają się emocje czytelnika, który szybko wpada w pułapkę zgadywania, co wydarzyło się w życiu autora naprawdę, a co wymyślił. Moim głównym celem nie jest skupienie czytelnika właśnie na tym, ale to zdecydowanie pomaga wciągnąć go w świat przedstawiony wpowieści, bo takie myślenie nasuwa się samo.
– „Trzy godziny ciszy” to tekst-hybryda, jest w nim miejsce na powieść psychologiczną, na romans, na kryminał, na wiele innych stylów. Tekst sam poprowadził panią w taką stronę, czy to przekraczanie granic, przemieszczanie się pomiędzy różnymi rejestrami to świadoma strategia pisarska?
– Zdecydowanie świadoma strategia pisarska. Do tej pory wydałam trzy powieści i każda z nich charakteryzuje się melanżem gatunkowym. Jako autorka uważam za nudne tradycyjne podejście do gatunków. Jako czytelniczka zresztą też. Współczesny czytelnik lubi być zaskakiwany i to nie tylko przez to, co się dzieje w fabule książki, ale również przez jej formę. Stąd kilka stylów literackich w jednym utworze.
– Pani powieść to także powieść o miłości: Patrycja, pewna bliskiej śmierci, przygotowuje się do spotkania z miłością swojego życia. Tymczasem cytat z Marka Hłaski na początku książki to świadectwo, że wie pani, że napisać tekst o miłości nie jest łatwo. Jakie pułapki czekają na pisarkę, która chce się zmierzyć z tym tematem? Jak te pułapki ominąć?
– Pułapek jest wiele, jednak potraktowałam je jako wyzwanie. Miłość to uczucie bardzo złożone i każdy z nas odbiera je pewnie trochę po swojemu, w zależności o jakiej miłości mówimy. W „Trzech godzinach ciszy” jest mowa o miłości braterskiej, rodzicielskiej i tej między dwoma dorosłymi osobami. Czasami jest to miłość heteroseksualna, a czasami homoseksualna. Jednak we wszystkich wymienionych przeze mnie przykładach wspólnym mianownikiem zawsze będzie intensywność tego uczucia. Moim celem było pokazać, jak ogromny wpływ może mieć nasilenie miłości na człowieka. Co jesteśmy w stanie zrobić czy poświęcić, kim stać się w imię miłości? Czytelnik musi osądzić, czy mi się to udało, czy nie. Innym wyzwaniem było pisanie o miłości bez popadania w groteskę cukierkowego uczucia. Dlatego też główna bohaterka nie idealizuje miłości; nie twierdzi, że wszystko było łatwe i piękne, jednak żyje w przekonaniu, że jej były partner był jedynym, który potrafił ją uszczęśliwić. Miłość, jak każde uczucie, zmienia się z czasem i ewoluuje. Jak i w jakim kierunku? To zależy od okoliczności.
– „Co robi z człowiekiem umieranie!” – nieco autoironicznie stwierdza bohaterka. No właśnie – co? Nieuleczalna choroba jest tylko świadomością końca czy także rodzajem szansy?
– Bohaterka tej powieści bardzo często posługuje się ironią. Dlatego, że sam los pogrywa z nią dosyć ironicznie. Poza tym nie ma już nic do stracenia, bo już widzi metę, prawie czuje jej wstęgę na piersi. Jak wspominałam wcześniej, miłość może wywierać na nas niesamowicie dużą presję. Tak samo, a może nawet bardziej, jest ze śmiercią. Wszyscy wiemy, że zetknięcie tych dwóch zagadnień w literaturze daje murowany efekt wybuchowy. Jednak aby nie popaść w utarte i nudnawe schematy, dałam mojej bohaterce umiejętność dostrzegania w sytuacji nadchodzącej śmierci szansę na poprawę życia, czyli spotkanie z kimś, kogo kocha najbardziej, mimo że wie, że to już sama końcówka. Jak i w jakim celu? Czy to coś zmieni? No właśnie. Nie będę tu tego zdradzać. To, co się dzieje w książce, jest może przewrotne i zaskakujące, ale całkowicie uzasadnione po zapoznaniu się z całością fabuły.
– „Całe życie jesteśmy sami i robimy wszystko, żeby to zmienić” – to inna konkluzja bohaterki. Podpisuje się pani pod tym stwierdzeniem?
– Tak i nie. Nie ukrywajmy, że bohaterka tej książki jest najczęściej pesymistką, bo nawet jej wspomnienia szczęśliwej miłości nie były zawsze idyllą we dwoje. Nawet w szczęśliwym związku człowiek bywa sam. Każdy z nas potrzebuje też momentami samotności. To zdrowy objaw. W obliczu śmierci natomiast jesteśmy chyba zupełnie sami.
– Gdy w pewnym momencie Patrycja odpowiada „nie” na pytanie, czy wszystko w porządku, stwierdza, że ta odpowiedź była „niefrancuska I nieamerykańska”, za to „polska, szczera i prawdziwa”. A jak pani, z perspektywy Polki mieszkającej we Francji, widzi różnice między kulturą i mentalnością polską i francuską. Czego moglibyśmy się nawzajem od siebie nauczyć?
– Tak, jest tam trochę o tych różnicach mentalności w Polsce i we Francji. Od siedemnastu lat mieszkam poza Polską i wiem, że nie wszędzie zachowałabym się w ten sam sposób, co w kraju. Mam na myśli jednak błahe rzeczy i wydarzenia. Bo przy czymś ważnym człowiek po prostu jest sobą, bez znaczenia jest miejsce czy okoliczności. Francuzi bardziej niż Polacy potrafią korzystać z życia i zachwycać się jego prostotą. Natomiast Polacy są bardziej gościnni i szczerzy. Francuzi długo zachowują dystans, u Polaków zmniejsza się on dosyć szybko po bliższym poznaniu. Myślę, że Francuzi mogliby nauczyć się od Polaków zaradności, a Polacy od Francuzów otwartości na różnice kulturowe i religijne. Trudno jednak tak uogólniać, bo każdy człowiek jest inny. Nowe pokolenia też się zmieniają, a różnice zacierają.
– Jakie pisarskie plany przed panią?
– Moja następna powieść będzie kolejną hybrydą gatunkową. Będzie w niej mowa o odwadze, poszukiwaniu akceptacji i miłości. Po raz pierwszy będę starała się nie osadzać wydarzeń w konkretnym miejscu czy czasie. ©℗
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Alan Sasinowski
Fot. Anna Kondziela