Z Martyną Bundą, autorką powieści Nieczułość nominowanej do Gryfii, Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki, rozmawia Alan Sasinowski
– W jednym z wywiadów mówiła pani, że czuła się pani pisarką, zanim została pani dziennikarką. Od 2004 roku pracuje pani w tygodniku „Polityka”, Nieczułość ukazała się w ubiegłym roku. Co daje takie odwleczenie debiutu?
– Wychodzi tylko na dobre. Praca reportera, wyjazdy – to nie sprzyja konstruowaniu fabuł. Za to pozwala uzbierać pewien, w dobrym tego słowa znaczeniu, bagaż. Jako dziennikarka wiele razy się dziwiłam. Wiem, że ludzkie reakcje mogą być zupełnie inne, niż można by sobie wyobrażać. Na pewno bez tej wiedzy, którą teraz mam, inaczej konstruowałabym pewne sceny. Poza tym, gdy pisałam Nieczułość, dysponowałam już pewną głębszą perspektywą, przekroczyłam próg myślenia, że jeszcze wszystko może się wydarzyć. Miałam w sobie zgodę na pewne rzeczy – także na przemijanie, bo przecież Nieczułość jest także książką o przemijaniu. Nie chciałam napisać książki efektownej, tylko książkę dobrą, leczącą.
– Co to oznacza?
– Dostaję wiele e‑maili z podziękowaniami. Czytam w nich, że Nieczułość pozwoliła czytelnikom na pogodzenie się ze swoimi własnymi historiami, z przemijaniem, z tym, że nie wszystko w życiu układa się tak jak chcielibyśmy, żeby się ułożyło.
– Moim zdaniem Nieczułość to proza szorstkiego optymizmu.
– Podoba mi się to sformułowanie.
– Ten optymizm powiązany jest między innymi z pewnym konserwatywnym tonem tej historii. Oto otrzymujemy sagę rodzinną dającą wgląd w historię Polski czasów wojny i PRL‑u, której bohaterkami są trzy siostry z Kaszub – Gerta, Truda, Ilda. Mimo katastrof, jakie na nie spadają, pozostają wobec siebie lojalne, wciąż i wciąż wracają do rodzinnego domu. Nawet ich nieudane małżeństwa mają sens. Feministka napisała książkę, która jest poniekąd pochwałą rodziny…
– Co do feminizmu – to, że potrzebujemy wyzwolić się z pewnych schematów, niesprawiedliwości, nie oznacza, że nie warto zachowywać dobrych aspektów ról. Mężczyźni niech będą mężczyznami, kobiety – kobietami, kwestią jest jedynie definicja. A co do pochwały rodziny – są one różne, czasami funkcjonują dobrze, czasami zupełnie nie. Nieczułość jest raczej pochwałą dobrych relacji, a nie rodziny. Relacje kobiet często bywają takie jak w Nieczułości: otwarte, bliskie także fizyczne, w sposób, na który nie zdobywają się mężczyźni. To relacje, które potrafią uleczyć. Żadna z moich bohaterek nie sprawdza się na sto procent, siostry potrafią ranić siebie nawzajem, ale potrafią też sobie wybaczać. Przechodzić do porządku dziennego nad tym, że żadna nie jest ideałem.
– Która z trzech sióstr jest pani najbliższa? Odpowiedzialna Gerta, Truda, w której nawet wojna nie była w stanie zniszczyć czułości, czy Ilda tak niezależna, że budząca respekt własnej matki?
– Niezależna, a jednocześnie najbardziej uwikłana w zależność od mężczyzny. To, która bliższa, zmieniało się w trakcie pisania. Na początku największy dystans miałam do Gerty, nie lubiłam jej cech – ale z czasem właśnie ta postać stała mi się szczególnie bliska. Pisząc, poczułam się tak, jakbym zyskała trzy nowe ciotki. Miałam wrażenie, jakby to były żywe postaci.
– Matka sióstr, Rozelia, którą podczas wojny zgwałcili rosyjscy żołnierze i której mąż w życiu domowym był raczej słabo obecny, mówi w pewnym momencie, że po mężczyznach nie należy się wiele spodziewać. Ma rację?
– Rozelia ze swoimi doświadczeniami ma prawo do takiej optyki, ale przecież powieść pokazuje, że inne optyki też są uprawnione. Dla moich bohaterek relacje z mężczyznami są o wiele bardziej istotne, niż to deklarują. Taka Truda wchodzi w fantastyczne, głębokie związki. Jan, jej mąż, to przecież piękna postać. Pamiętajmy, że po wojnie mieliśmy do czynienia z wymuszonym matriarchatem. Wiele dzieci wychowywało się bez ojców. Wielu mężczyzn nie sprawdzało się w życiu rodzinnym – i nic dziwnego, biorąc pod uwagę ich wojenne doświadczenia.
– A jak mężczyźni odczytują pani powieść?
– Mówią, że nie spodziewali się, że świat kobiecy jest tak intensywny, że relacje w tym świecie są tak głębokie. Niektórzy Nieczułość odrzucają, argumentując: „Kolejna książka o kobietach, jakby nie można było normalnie”… Na pewno Nieczułość nie jest książką walczącą z mężczyznami. Wszyscy są tylko ludźmi i mają swoje obciążenia. Chciałam pokazać, skąd te obciążenia się biorą.
– Lubimy w Szczecinie myśleć o sobie, że jesteśmy wyjątkowi – mamy wyjątkową historię, której reszta Polski nie rozumie, ponadto jesteśmy wyjątkowo hardzi. Tymczasem z Nieczułości wynika, że według pani to mieszkańcy Kaszub są ludźmi, którzy mają wyjątkową historię.
– Polskie doświadczenie nie ma wspólnej historii. Istnieje oczywiście pewna wspólnota, ale w jej ramach rozgrywają się historie lokalne, które są równoważne. Te lokalne wspólnoty to pole do zagospodarowania. Ważna sprawa: nasza wojenna historia wciąż wpływa na nasze życie społeczne, a wpływa dlatego że została nieprzepracowana. To nie nasza wina, że tego nie zrobiliśmy; takie procesy potrzebują czasu. W końcu jednak musimy to zrobić, bo takie przepracowanie daje społeczeństwu siłę i wolność.
– Krytycy zwrócili uwagę na fragmenty Nieczułości poświęcone zwierzętom. Opisy życia pawi czy świniobicia mają wyjątkową intensywność i urodę. Skąd ta wrażliwość na zwierzęta?
– To proste: wakacje w dzieciństwie spędzałam w domu babci na skraju wsi, gdzie było mnóstwo zwierząt. Był pies na łańcuchu, były kury, których relacje są o wiele bardziej skomplikowane, niż przypuszczamy i od których łapałam pchły. Były prosiaczki, z którymi się zaprzyjaźniłam. Nidy nie miałam wątpliwości, że zwierzęta to kolejne niezależne osoby w społeczności, tylko do odegrania mają inną rolę niż my. Czasami ta rola polega na położeniu głowy na pieńku. Jestem wegetarianką od wielu lat, ale nie idealistką. Przyjmuję do wiadomości, że są osoby, które muszą jeść mięso.
– Ważne w pani powieści są drobiazgi „frapujące I piękne”. Co daje pisarzowi ogląd świata poprzez detal?
– Odwróciłabym pana pytanie. To nie jest tak, że detale coś dają – po prostu złapanie szerszej perspektywy, zgoda na życie takie, jakie jest, pozwala docenić detale, które rzeczywiście mogą być „frapujące i piękne”. Doświadczenie śmierci z jednej strony uodparnia na brak poczucia sensu życia, z drugiej – uczula na detale.
– Z debiutem się pani wstrzymywała. Teraz pójdzie pani za ciosem?
– Już poszłam. Piszę nową powieść, jestem w połowie drogi. Mogę zdradzić tyle, że w niej też mi o coś chodzi.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗
Fot. Leszek Zych