Z Moniką Piątkowską, nominowaną do Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki GRYFIA za książkę „Prus. Śledztwo biograficzne" rozmawia Berenika Lemańczyk
- Dlaczego Prus?
- Właściwie sama zadaję sobie to pytanie i nie nie wiem czy znam odpowiedź. Niedawno na spotkaniu autorskim we Wrocławiu Agnieszka Zientarska, która spotkanie prowadziła zaskoczyła mnie odczytując początek mojej powieści „Krakowska żałoba”. Otwiera ją scena śmierci głównego bohatera, a ostatnią książką którą czytał i która leżała jeszcze otwarta na stoliku była „Lalka”. Ja tego już zupełnie nie pamiętałam i nie potrafiłam żadną miarą sobie przypomnieć dlaczego właśnie Prus wydał mi tak wtedy ważny, że go włączyłam w narrację. Pamiętam za to moment gdy po latach sięgnęłam po „Lalkę” i moje zdumienie rosnące z każdą stroną. Zawsze fascynowali mnie ludzie, którzy skrywają tajemnicę i których wewnętrzny świat stoi w sprzeczności z tym co pokazują na zewnątrz. To był zarówno leitmotiv mojej reporterskiej pracy jak i życiowy impuls, który sprawia, że moja biblioteczka nie może już pomieścić prac poświęconych psychologii. Prus, który podczas tamtej lektury wyłonił się zza kart powieści był kompletnie innym człowiekiem niż ten, którego znałam z opracowań. I nim skończyłam książkę już wiedziałam, że chcę go poznać i o nim opowiedzieć.
- Pani ulubiona książka Bolesława Prusa to...
- Wiadomo: Prus to „Lalka”, arcydzieło i literacka studnia bez dna do której można wracać i wracać i zawsze znajdzie się w niej świeży łyk. Więc podobnie jak miliony Polaków „Lalkę” uwielbiam. Gdy pracowałam nad biografią odkryłam jednak dla siebie jeszcze dwa inne utwory, które bardzo lubię, ale nie dla ich literackich walorów tylko dlatego, że są dla mnie poruszającym obrazem samego autora. Jeden to króciutka nowelka „Poeta i świat” zakończona najbardziej przejmującym wyznaniem Prusa, jakie w jego literaturze znalazłam. Drugi to „Przygoda Stasia”, łapiąca za serce próba przeskoczenia bolesnej traumy odrzucenia.
- Ile czasu zajmuje napisanie tak monumentalnej biografii. Jak sobie pani radziła z selekcją materiału?
- „Śledztwo biograficzne” zajęło mi trzy lata i był to czas bardzo intensywnej pracy poświęcony wyłącznie Prusowi. Mam w sobie taką reporterską łapczywość, która nie pozwala mi usiąść dopóki nie sprawdzę wszystkich tropów nawet najbardziej dziwacznych i nie przekonam się czy dokądś prowadzą, więc zarzuciłam sieć bardzo szeroko.
To było konieczne również i z tego powodu, że z jednej strony postanowiłam nie stawiać sobie żadnych tez, by mogły się zacząć same wyłaniać z gromadzonego materiału, z drugiej zaś weryfikować dostępną i powszechnie znaną wiedzę i o bohaterze i o jego czasach. Stąd na liście moich lektur znalazły się na przykład pozycje dotyczące realiów społecznych, obyczajowych lub finansowych epoki czy nawet takich drobiazgów jak prestiż społeczny pracowników poczty, wystrój pałacu Kronenbergów, sytuacja polskich studentów w Kijowie, modne teorie wychowawcze itp.. Szybko też okazało się, że ze względu na specyficzne kłopoty emocjonalne autora „Lalki” potrzebna będzie wiedza z dziedziny psychologii. Dużo ciekawego światła rzuciły również rozmowy z krewnymi Bolesława Prusa i jego żony Oktawii.
Gdy zgromadziłam materiał pisanie i selekcja były już czystą przyjemnością. Od początku wiedziałam, że nie będę opowiadać historii pisarza Bolesława Prusa lecz historię dramatycznych zmagań życiowych Aleksandra Głowackiego i że chcę wejść w rozmowę z czytelnikiem po partnersku przestawiając mu fakty, hipotezy, wskazując dowody i dzieląc się wątpliwościami. Miałam więc przed sobą jasno wytyczoną ścieżkę.
- Co by Pani w takim razie odpowiedziała osobom twierdzącym, że „to tylko kompilacja"?
- Prawdę mówiąc trudno odpowiedzieć na taki zarzut, bo to tak jakby zarzucić pisarzowi, że używa słów, które są w powszechnym użyciu zamiast specjalnie wymyślonych. Biografia siłą rzeczy jest zestawieniem znanych i nieznanych faktów na temat konkretnej realnej postaci. Czasem różnią się one od siebie rozłożeniem akcentów, uwypukleniem takiego, czy innego wątku, czasem po prostu interpretacją. Podobnie odbieram drugą opinię, z którą także się zetknęłam, że „Śledztwo biograficzne” jest z kolei zbyt rewolucyjne wobec tego, co wiadomo było o Bolesławie Prusie i na zbyt wiele sobie pozwalam przedstawiając własne opinie.
- No tak, dla wielu osób lektura „Śledztwa" może być szokiem...
- Gdy pisałam książkę wiedziałam, że wzbudzi kontrowersje choćby z tego powodu, że wkraczam na cudze dziedziny i na przykład reinterpretuję dzieła Prusa, albo też szukając Bolesława Prusa w jego dziełach wyłamuję się z przyjętych przez środowisko naukowe standardów ale świadomie wyłączyłam kontrolkę autocenzura.
W efekcie powstała opowieść o skomplikowanym, niejednoznacznym człowieku, którego los naznaczyło traumatyczne dzieciństwo i próby, także literackie, poradzenia sobie z nim.
A czy wskazanie czytelnikowi pierwowzorów Izabelli Łęckiej, zwrócenie uwagi na kawalerski romans z tajemniczą „bankierową”, który stał się jednym z fundamentów „Lalki”, czy rzucenie światła na tajemnicze listy cytowane przez Juliana Ochorowicza jest kompilacją czy też rewolucją, to już każdy czytelnik musi sam ocenić.
- Czy praca na książką sprawiła, że polubiła Pani bardziej swojego bohatera czy wręcz przeciwnie - zniechęciła się do niego?
- To zawsze jest trudne, zmierzyć się z grzechami, czasem ciężkimi, drugiego człowieka i pozostać z sympatią do niego. Nie oceniać. Po trzech latach spędzonych w świecie Bolesława Prusa opuszczałam ten świat i z sympatią i z ogromnym współczuciem dla mojego bohatera. Nie był łatwym partnerem dla bliskich, ale życie w cieniu traum, depresji i nerwicy jest życiem nieprawdopodobnie ciężkim i bardzo smutnym. Siła Bolesława Prusa, która ten znaczony los zdołała przetransponować w „Lalkę” budzi mój ogromny szacunek.
- Zgodzi się Pani z tezą, że pisarze to wampiry, żerujące na nas? Innymi słowy - lepiej im nie ufać...
- Każdy z nas jest po trosze takim wampirem, bo przecież to ludzkie, że budujemy sobie obraz osób z którymi się stykamy i obraz ten nierzadko wcale nie jest przyjemny dla pierwowzoru. Pisarze tym się różnią od zwykłych śmiertelników, że ten prywatny obraz upubliczniają. Ale po latach z tych niedyskrecji może pozostać wspaniała rodzinna anegdota, więc może jednak się opłaca?
- Dziennikarstwo... Narzekamy na współczesne standardy, ale po lekturze Pani książki można odnieść wrażenie, że nie zmieniło się zbyt wiele w klimacie sporów publicznych od czasów, kiedy Prus był publicystą.
- W czasach Prusa bywało chyba brutalniej. Wycieczki osobiste nikogo wtedy nie dziwiły. Prus nie raz nie dwa także znajdował się po obu stronach tej brzydkiej barykady: dawał w kość innym, ale też brał niezłe cięgi. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku sporo takich cierpień dotknęło pisarkę Gabrielę Pauszer-Klonowską, która jako pierwsza wyciągnęła na światło dzienne romans Bolesława Prusa z Aliną Sacewicz i historię Pameczka. Ze strony środowiska naukowego padło wtedy wiele przykrych i publicznie wypowiedzianych słów pod adresem samej pisarki. Ja lubię myśleć, że krytyka w stylu XIX- wiecznej jatki to obecnie raczej ewenement niż norma. Chyba po prostu wolę żyć w takim świecie.
- Na koniec pytanie, które musi paść: Prus i Warszawa. Związek szczególny?
- Bardzo szczególny. Prus jest tak bardzo kojarzony z Warszawą, że nikt już nie pamięta iż w rzeczywistości był takim samym słoikiem, jak ci, którzy teraz przyjechali do stolicy za pracą i z których się podśmiechuje w internecie. Urodził się w Hrubieszowie, dorastał w Lublinie, a do Warszawy zjechał dopiero na studia. Może dlatego tak dobrze czuł ducha miasta, że miał do niego dystans?
Jak wszystko w życiu Bolesława Prusa także jego stosunek do Warszawy był nieoczywisty. Z jednej strony miasto budziło w nim lęki, bał się placów, tramwajów, wysokich budynków, schodów i wreszcie wścibstwa warszawiaków, z drugiej jednak strony pozostał jej wierny do końca. Był moment, że zamarzyła mu się ucieczka na stałe do Nałęczowa, lecz ostatecznie do niej nie doszło.
Warszawa także miała wobec Prusa ambiwalentne uczucia: kochała go za serce dla biednych i irytowała się na jego poglądy społeczne, pomysły i postawę wobec zaborcy.
Teraz Prus i Warszawa to już po prostu „Lalka”, czyli tak jak być powinno.©℗
Fot. Leszek Talko