Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma

Data publikacji: 10 czerwca 2016 r. 12:44
Ostatnia aktualizacja: 10 czerwca 2016 r. 12:44
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma
Fot. Robert Stachnik  

Artur Giza-Zwierzchowski, terapeuta par i małżeństw z Pracowni Psychoedukacji przy ul. Jagiellońskiej w Szczecinie:

Realia życia ze sobą są nieubłagane i jak ulał pasuje do nich jeszcze jedno znane przysłowie: Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Nie da się przecież ukryć, że w małżeństwie drwa rąbią i to jeszcze jak. Samo poranne wyekspediowanie pociech do placówki edukacyjnej potrafi stanowić ekwiwalent wykarczowania niezłej leśnej przesieki, o wspólnych zakupach nie wspominając.
Cóż więc, trudno się dziwić, że zdarza nam się odczuwać skutki napięć w postaci utyskiwań, zastrzeżeń, komentarzy i innych form represji werbalnych ze strony naszych najbliższych. Zresztą bądźmy uczciwi – sami także potrafimy być niezłymi krytykami. Tymczasem sąsiad i znajomi z pracy wydają się żyć w idealnych związkach, kiedy ich spotykamy, są przecież zwykle uśmiechnięci i zrelaksowani. Stan taki bardzo łatwo może skutkować powolnym kształtowaniem przeświadczenia, że inni mają jakoś znacznie lepiej od nas. W skrajnych zaś sytuacjach prowokować do rozważań na temat alternatywnych relacji, w których osiągnęlibyśmy z pewnością stan małżeńskiej nirwany. Pragnę Państwa uspokoić, inni nie mają lepiej, to tylko instynktownie budowany wizerunek osobisty decyduje o tym, że nie upubliczniamy nieprzyjemnych i niemiłych faktów, dotyczących naszych relacji, znajomym i kolegom z pracy. Przynajmniej zdecydowana większość z nas tego nie robi. Oczywiście kiedy kryzys osiąga rozmiary niedające się zasłonić dobrą miną, przesącza nam się to i owo i wtedy otoczenie wydaje skryte westchnienie ulgi: „uff, jednak inni mają jeszcze gorzej”.

Oddzielną kategorię stanowią pary, w których jeden z partnerów zajmuje się terapią par i małżeństw. Głęboko odradzam Państwu pozostawanie w jakichkolwiek relacjach z kimkolwiek parającym się tą profesją. Sam wiem o tym najlepiej, znam bowiem nieco tę grupę społeczną. Ludzie ci niosąc i – owszem – pomoc bliźnim w potrzebach związków zbaczających na życiowe manowce, zyskują niezrównany dystans do napięć obecnych we własnych relacjach. Po tym, z czym stykają się w swej codziennej pracy, zwykłe uwagi o nieposkładanym praniu lub zbyt częstych samotnych wyprawach rowerowych nie robią na nich większego wrażenia. Są zupełnie niczym patolog jedzący bez cienia niesmaku kanapkę w prosektorium. Nic dziwnego, że przemierzają codzienność z nieukrywanym zadowoleniem odmalowanym na twarzach. Niestety, przy okazji wprawiając innych w dziwnie niespokojny nastrój dotyczący ich własnych relacji z ukochanymi.
Dla tych wszystkich, którzy cierpią z powodu związków układających się w lekkim oddaleniu od wzorca idealnego małżeństwa zdeponowanego w przepastnych pasażach własnej wyobraźni, polecam interesujące ćwiczenie psychosocjologiczne. Zamiast stroić po kolejnej utarczce z małżonkami dobrą minę do złej gry lub co gorsza odreagowywać na podwładnych czy kolegach w pracy ukrywaną frustrację, spróbujcie Państwo po ludzku, pożalić się nieco bardziej zaufanemu koledze lub koleżance. Koniecznie zagadnijcie przy tym niewinnie: „A jak to wygląda u ciebie”? Nie dość, że możecie odkryć ze zdumieniem, jak paradoksalnie wasz wizerunek zyska, zasilony szczerością i otwartością, to jeszcze przekonacie się bezpośrednio, że inni wcale nie żyją w małżeńskiej sielance.

Masz pytanie do terapeuty par i małżeństw? Prześlij je pocztą na adres redakcja@kurier.szczecin.pl.

Fot. Robert Stachnik, Ryszard Pakieser

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA