Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Dzikie historie z Mazur

Data publikacji: 27 kwietnia 2017 r. 10:45
Ostatnia aktualizacja: 27 kwietnia 2017 r. 10:45
Dzikie historie z Mazur
Peter Ostendorf (z lewej), Kris Tuszynski i słuchacze z Pantoflowego Raju Fot. Glauben ohne Grenzen  
W ubiegły czwartek w Bibliotece Miejskiej w Pasewalku otwarto Klub Czytelniczy. Powstał z inicjatywy władz miasta i działającego lokalnego Niemiecko-Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Kultury i Integracji (Deutsch-Polnisches Verein für Kultur und Integration). Przy aplauzie zgromadzonych gości wstęgę przecięli Sandra Nachtweih i Władysław Diakun, burmistrzowie Pasewalku i Polic, blisko ze sobą współpracujących miast pogranicza.

Kluby czytelnicze powstają i działają przy wielu bibliotekach. Otwarcie kolejnego, w Pasewalku, było jednak dużym wydarzeniem. Świadczyła o tym choćby obecność regionalnej prasy i telewizji. Na spotkanie inauguracyjne zaproszono dzieci z miejskiej świetlicy „Pantoflowy Raj”. Była też spora grupa dorosłych. Silną ekipę przywiózł burmistrz Władysław Diakun.

Głównym punktem spotkania była lektura opowieści z dwujęzycznej książki „Echt tierische Geschichten aus den Masuren – Naprawdę dzikie historie z Mazur”, wydanej w ubiegłym roku w Hamburgu. Po polsku czytał je autor Kris Tuszyński, a po niemiecku – wydawca Peter Ostendorf.

Językowa zabawa

Dyrektorką Biblioteki Miejskiej w Pasewalku jest Ewa Poddig, Polka, która od trzydziestu lat mieszka w Niemczech. Placówka, którą kieruje, jest znana z wielu inicjatyw popularyzujących czytelnictwo, a także z tego, że stara się wśród czytelników budzić zainteresowanie językiem polskich sąsiadów.

Działalność nowego Klubu Czytelniczego będzie adresowana głównie do dzieci w wieku od 6 do 12 lat.

– Spotkania nie będą zakamuflowanymi kursami polskiego – mówiła Ewa Poddig reporterowi dziennika „Nordkurier” Jörgowi Foetzke. Wyjaśniała, że książki będą czytane po niemiecku, a poszczególne słowa, zdania i fragmenty wplatane w tłumaczeniu polskim. Chodzi o to, żeby dzieci usłyszały, jak są wymawiane, jak brzmią, czym różnią się melodie obu języków. Już pierwsze spotkanie klubu pokazało, że taka językowa zabawa sprawi dzieciom dużo radości. Niemało mieli jej też dorośli słuchacze.

Opowiastki ze stawu

Niewielkie hamburskie wydawnictwo Petera Ostendorfa, założone dziesięć lat temu, promuje Mazury, „krainę krystalicznych jezior, pełnych tajemnic spokojnych lasów, bezkresnego krajobrazu soczystych łąk, największej w Europie przestrzeni roślin i zwierząt oraz gościnności mieszkańców, jaka rzadko trafia się już w świecie”.

Oficyna wydała już niejedną książkę poświęconą Mazurom (od przewodników turystycznych po kryminały i opowieści o mazurskiej kuchni), w tym kilka napisanych przez Krisa Tuszyńskiego i jego żonę Martę, grafików i designerów, mieszkających i pracujących i w Polsce, i w Niemczech.

Kilkanaście lat temu Tuszyńscy kupili wiejski dom na Mazurach. Napisali, że zachwycili się krainą, przyrodą i serdecznością ludzi, wciąż mających zwykłą potrzebę wspólnego przebywania ze sobą i rozmów przy lampce wina lub żubrówki. Efektem tego była ich bardzo subiektywna, opublikowana w 2008 w Hamburgu i potem dwukrotnie wznawiana mazurska książka kucharska – zbiór przepisów tradycyjnej kuchni regionalnej, dopełniony obrazami Mazur: lasów, jezior, ogrodów, kwitnących łąk. Jej autorzy uważają, że kuchnia Mazur jest absolutnie wyjątkowa, co według nich bierze się z tego, że jest mieszanką kuchni niemieckiej, polskiej, litewskiej, białoruskiej i żydowskiej i że niezbędne są w niej leśne grzyby, ryby z jezior i rzek, dziczyzna, warzywa i owoce z ogrodu – koniecznie świeże i pachnące. Innych być nie może.

Kris Tuszyński poznał Mazury ponad trzydzieści lat temu, gdy w niejednej tamtejszej wsi nie było jeszcze prądu, bieżącej wody, telefonów. Zachwycił się wówczas krajobrazami i ludźmi, których poznał. Utrwalone w tamtym czasie historie zebrał w książce „Wir aus Neukolaiken” („My z Mikołajek”), wydanej kilka lat temu przez Petera Ostendorfa.

W ubiegłym roku opublikował u niego dwujęzyczną książkę dla dzieci, również wysnutą z fascynacji Mazurami. To właśnie „Echt tierische Geschichten aus den Masuren – Naprawdę dzikie historie z Mazur”, pełne humoru opowiastki o czterech porach roku w krainie jezior, łąk i lasów, historie zwierząt, których domem jest staw, a które żyją razem, doświadczają przygód, pomagają sobie.

Książki z Polic

– Co prawda sala naszego klubu nie jest wielka, lecz idea jest wielka – mówiła Ewa Poddig dziennikarzowi „Nordkuriera”.

Wyposażenie klubu w regały, krzesła, wielgachne kolorowe poduchy dla dzieciaków, sprzęt i książki sfinansowano z federalnego programu „Kultur macht stark – Bündnisse für Bildung”(„Kultura wzmacnia – Sojusze na rzecz oświaty”). Nieocenionej pomocy w załatwianiu formalności i układaniu programu udzieliło Niemiecko-Polskie Stowarzyszenie na rzecz Kultury i Integracji.

– Szczególne podziękowania należą się pani Katarzynie Werth z Löcknitz. Jest naszym dobrym duchem i niespożytą energią – podkreśla Ewa Poddig w rozmowie z „Kurierem”.

W maju zaczynają się regularne spotkania Klubu Czytelniczego. Jak będą wyglądać, można się było zorientować w czasie inauguracji.

– Spodziewam się, że nasz klub rozkwitnie – mówiła burmistrz Sandra Nachtweih.

A delegacja z Polic podarowała bibiotece skrzynię pełną książek.

Oswoić brzmienie

Od lat mówi się o konieczności wspierania nauki języków polskiego i niemieckiego w regionie przygranicznym, układa się programy, znajduje pieniądze. I choć to truizm, że dla mieszkańców pogranicza znajomość obu języków jest bardzo ważna (dla swobody poruszania się po obu stronach granicy, porozumiewania, znajdowania miejsca w życiu społecznym, sąsiedzkim, edukacji, kulturze, u lekarza, na rynku pracy), to jednak wciąż nie jest z nią dobrze.

Nauka może być znacznie łatwiejsza, przyjemniejsza i efektywniejsza, jeśli najpierw, w jak najwcześniejszym wieku, młody człowiek oswoi się z brzmieniem języka sąsiadów, zainteresuje ludźmi, którzy nim mówią, kulturą ich ojczyzny.

Temu właśnie mają służyć spotkania w Klubie Czytelniczym Biblioteki Miejskiej w Pasewalku.

Dodajmy jeszcze, że według „Nordkuriera” w Pasewalku mieszka prawie dwustu obywateli polskich.

Bogdan TWARDOCHLEB

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA