Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Pogranicze wolnych ludzi

Data publikacji: 29 grudnia 2016 r. 13:37
Ostatnia aktualizacja: 29 grudnia 2016 r. 13:52
Pogranicze wolnych ludzi
Fot. Bogdan Twardochleb  

Rozmowa z Michaelem Kurzwellym, inicjatorem Słubfurtu, współtwórcą Nowej Ameriki

– Ile lat ma Nowa Amerika?

– W 1998 roku przyjechałem do Frankfurtu nad Odrą i Słubic z Poznania, gdzie zaraz po studiach mieszkałem osiem lat, chociaż pochodzę z Bonn. W nowym miejscu mego życia chciałem stworzyć miasto według mojego poczucia tożsamości. Dlatego wymyśliłem Słubfurt, miasto po obu stronach Odry, złożone ze Słubic i Frankfurtu: „Słubu” po polskiej stronie i „Furtu” po niemieckiej. Potem postanowiłem zbudować wszystkie organy wymyślonego miasta i zaprosić chętnych do wspólnej zabawy w tworzenie nowej przestrzeni społecznej.

– I tak to się zaczęło.

– Później powstało Stowarzyszenie Słubfurt – narzędzie do zbierania pieniędzy na realizację naszych pomysłów, moich i nie moich, bo stowarzyszenie stało się siecią lokalną. W listopadzie 2009 roku – pamiętam jak dziś – zadzwonił Andrzej Łazowski ze Szczecina i zapytał, czy nie moglibyśmy czegoś takiego jak Słubfurt zrobić dla całego polsko-niemieckiego pogranicza. Spotkaliśmy się w Szczecinie, znaleźliśmy szesnaście zainteresowanych osób i 20 marca 2010 roku powołaliśmy Nową Amerikę, krainę pionierów, ludzi kochających wolność, ziemię obiecaną po obu stronach Odry i Nysy.

– Mówicie o niej: państwo. Po co było wam potrzebne?

– Państwo wymyślone, konceptualne, artystyczne, anarchistyczne, obywatelskie. Należę do artystów, którzy zajmują się „sztuką akcji”, czyli ingerowaniem w przestrzeń publiczną, by ujawniać różne jej znaczenia i tworzyć nowe. Gdy powstawał Słubfurt, bawiłem się w kwestionowanie obszaru narodowościowego i poszukiwanie nowej przestrzeni tożsamości wolnej od takiej polityki, która ciągle narzuca nam jakieś identyfikacje. Bardzo mocno służy temu np. sport, dlatego współcześni politycy tak często pokazują się na trybunach i robią to, czego chcą od nich kibice. Oczywiste jest, że jeśli drużyna z niemieckimi barwami walczy z drużyną, która ma znaki polskie, działa to jak sposób identyfikacji. Dlatego my bawiliśmy się najpierw w powtarzanie tych chwytów, pokazując jak bardzo są stereotypowe. Gdy w miastach Gubin i Guben, leżących po obu stronach granicznej Nysy Łużyckiej, powstało miasto Gubien, analogiczne jak Słubfurt, zorganizowaliśmy olimpiadę między Słubfurtem a Gubienem. Słubfurtczycy mieli wspólnego wroga – Gubieńczyków, i vice versa. Gdy zaczęli ze sobą konkurować, od razu nastąpiła integracja ludzi ze Słubfurtu z jednej strony, a Gubiena z drugiej, niezależnie od tego, czy byli z polskiej, czy niemieckiej strony granicy. I jedni, i drudzy, walczyli zaciekle. Wymyśliliśmy im olimpijskie konkurencje, np. strzał piłeczką golfową przez rzekę, albo rzut sztangą papierosów na odległość.

– Po co jest Nowa Amerika?

– Jest rozszerzeniem idei Słubfurtu na całe pogranicze. Ona zmienia stare podziały, że po jednej stronie granicy są oni, a tu my, tam Polacy, a tu Niemcy. Nam taki podział nie jest już potrzebny, bo my wszyscy jesteśmy my, wszyscy jesteśmy tu, Nowoamerikanie z korzeniami postpolskimi, postniemieckimi, obojętnie jakimi. Skoro tak, to wszyscy możemy wspólnie dbać o nowy obszar naszego działania, bo wszyscy tworzymy na nim społeczeństwo wolnych obywateli. Podstawą jest działanie oddolne.

– Ilu Nowa Amerika ma obywateli?

– Może stu… Istnieje tylko dlatego, że tworzą ją różni ludzie, a każdy jest specjalistą w swojej dziedzinie. Ja jestem artystą plastykiem, który wymyśla dziwne rzeczy, ktoś inny jest nauczycielem języków, jeszcze inny naprawia rowery, albo śpiewa. Nowa Amerika powstaje powoli i będzie powstawała długo, pewnie przez kilka pokoleń. Jeśli szczęście dopisze, będzie powstawać nawet wtedy, gdy mnie już nie będzie. Początkowo byłem jej koordynatorem, teraz robi to Magda Ziętkiewicz z Chojny.

– Powołaliście parlament Nowej Ameriki.

– No tak, bo przecież musimy tworzyć jakieś prawo. Idea powstała najpierw w Słubfurcie, gdzie w 2009 r. zorganizowaliśmy jednorazową zabawę – pierwsze wybory komunalne. Parlament powstał, istnieje, uchwalił np., że hymnem Słubfurtu jest pianie koguta, zbiera się co jakiś czas i każdy, kto przyjdzie na obrady, staje się parlamentarzystą i ma głos.

– To się nazywa prawdziwa demokracja.

– Pewnie. W Nowej Americe raz do roku organizujemy kongres. Wszyscy Nowoamerikanie, którzy na kongres przyjadą, są parlamentarzystami albo kongresmenami, i mogą dyskutować o sprawach nowoamerikańskich. Nie polskich, nie niemieckich, tylko nowoamerikańskich.

– Ile osób przyjeżdża na kongresy?

– W tym roku czterdziestu, ale nie liczba jest najważniejsza. Podczas obrad bardzo trudno jest zachować proporcje między debatą o sztuce żywego konstruowania rzeczywistości, co mnie interesuje najbardziej, a tematami tak prozaicznymi i technicznymi, jak np. nauka języka sąsiada, a właściwie drugiego języka Nowej Ameriki, bo przecież jakoś musimy się porozumiewać. Obowiązują u nas dwa języki – polski i niemiecki, choć można mówić w każdym języku, który ktoś rozumie. Z wielkim trudem tworzy się także język nowoamerikański, ale wierzę, że kiedyś powstanie. Ciągle jest u nas spór między Nową Ameriką jako projektem artystycznym, a nowoamerikańską działalnością praktyczną, bo nie wszyscy chcą być tylko artystami. Może to i dobrze, chociaż ja uważam, że jeśli coś traci swą siłę artystyczną, to w ogóle traci siłę. Moc tkwi w zabawie, w tym, co nazywam anarchią porządkowania przestrzeni. Zabawa jest cholernie ważna, bo humor uwalnia od codziennych kłopotów. W zabawie można robić wszystko, inaczej myśleć. O to chodzi, to jest wspaniałe, to jest dla mnie działanie czysto obywatelskie.

– Jak mówić o Nowej Americe, by inni rozumieli, o co chodzi?

– No właśnie. Nowa Amerika nie jest ani produktem, ani marką. Dla mnie, artysty, są to pojęcia obce. Nowa Amerika jest możliwa tylko w społeczeństwie wolnych obywateli. Tworzą ją działania oddolne, co w naszych czasach jest cholernie ważne, bo demokracja, polegająca tylko na tym, że raz na cztery lata idzie się na wybory, głosuje na jakieś partie i ludzi, to w ogóle nie jest demokracja, lecz proces powodujący, że stajemy się stadem konsumpcyjnym, które tu konsumuje kulturę, tam big-maca, a potem idzie na koncert, bo do biletu dają darmowe piwo. Nam nie chodzi o to, żeby Nowa Amerika stała się rozdmuchaną organizacją, lecz żeby przyciągnęła wolnych ludzi, którzy robią coś na pograniczu, dla pogranicza i razem chcą się bawić w tworzenie nowej przestrzeni obywatelskiej.

– Czy można powiedzieć, że jesteście dziećmi Unii Europejskiej i strefy Schengen?

– Zawsze jakaś polityczna rzeczywistość określa role ludzi w niej zanurzonych. Jesteśmy obywatelami Europy bez granic. Czy to nie piękne, że nikt nie każe nam iść do przeciwnych armii, lecz że możemy tworzyć Nową Amerikę?

– Do Nowej Ameriki nie udało się przyciągnąć zbyt wielu artystów z Polski i Niemiec.

– Co znaczy wielu artystów? Artysta zawsze jest jeden i zawsze jest dla wielu. Nam nie chodzi o masę. Zrobiliśmy kilka projektów artystycznych, zorganizowaliśmy konferencję „Sztuka ratuje świat”, mamy własną kolekcję sztuki współczesnej, która zajmuje się tożsamością i granicami, a mieści się w Collegium Polonicum w Słubicach. W Lietzen mieszka Erika Stürmer-Alex, artystka, w której domu jest ambasada Nowej Ameriki i wisi tam nasza flaga. Problem w tym, że artyści przeważnie nie czują idei kongresu, bo na nim trzeba siedzieć i gadać, a oni chcą tworzyć. Musimy to zaakceptować. Moglibyśmy porozsyłać deklaracje członkowskie i wtedy wiedzielibyśmy, kto jest Nowoamerikaninem, a kto nie. Co by to dało?

– Czym są stowarzyszenia Nowa Amerika i Słubfurt?

– Jak już mówiłem, są narzędziem zdobywania środków na realizację naszych projektów. Nowa Amerika jest siecią stowarzyszeń i ludzi, bo umarłaby, gdyby była tym samym, czym na ogół są stowarzyszenia. Dlatego ważne jest, aby wzdłuż całego pogranicza było więcej podobnych organizacji, które mogłyby tworzyć i realizować projekty. Niedawno stworzyliśmy w Słubicach stowarzyszenie Lebuser Ziemia, bo okazało się, że nie mamy żadnego stowarzyszenia po polskiej stronie. Nawet Nowa Amerika jest zarejestrowana w Schwedt, a nie np. w Chojnie.

– W czasie kongresu zgłaszano wiele pomysłów: gry językowe, warsztaty twórcze, trasy turystyczne. Które z nich będą realizowane?

– Zgłoszono też propozycję utworzenia Nomadic Garden. Będzie to wędrująca jurta, która odwiedzi piętnaście miejsc na pograniczu. Trafi do osób, które zechcą być gospodarzami spotkań przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, podczas których będziemy wymieniać się doświadczeniami i zapisywać myśli o społeczeństwie obywatelskim. Samo pojęcie Nomadic Garden jest jednością sprzeczności, bo ogrody nie wędrują. Ale że nasz ogród jest bardzo duży, to musi wędrować, żeby się rozwinąć.

– Czym jest społeczeństwo obywatelskie?

– Ciągle zagadką. Dlatego chcemy o nim rozmawiać i dlatego do Nomadic Garden zaprosiliśmy różnych ludzi: Joannę Hańć, która robi warsztaty mozaiki, Hankę Bilert, która czyta z dziećmi bajki i robi z nimi kukiełki, Anię i Tomka Aniśków, którzy są architektami krajobrazu i dzięki nim odkryliśmy Nomadic Garden jako formę pielęgnowania społeczeństwa obywatelskiego. Szukamy następnych ludzi.

– Czy Nomadic Garden to działanie tylko artystyczne?

– Nie. Wędrujący ogród to okazja, aby dołączyli wszyscy, którzy robią jakieś projekty dla pogranicza, np. językowe. Już zgłosili się ludzie ze Szczecina, Wolgastu, Torgelow, Drawska Pomorskiego i Słońska, więc myślę, że znajdziemy te piętnaście miejsc, gdzie będziemy mogli rozstawić jurtę. Czy potem wszyscy, którzy do niej trafią, przyjadą na kolejny Kongres Nowej Ameriki? To ma drugorzędne znaczenie. Na przykład na tegoroczny kongres przyjechali ludzie, którzy zajmują się dziećmi niepełnosprawnymi i w Nowej Americe chcieli znaleźć podobnych sobie. Znaleźli i dogadali się. My już nie jesteśmy dla nich niezbędni.

– Po co więc jest Nowa Amerika?

– Jest państwem, które nie chce być państwem z podręcznika – brrrr! – politologii, lecz przestrzenią obywatelską. Jako stowarzyszenie musi mieć strukturę, spełniać wymogi prawne, bo formalnie są niezbędne. Najważniejsi są ludzie. Ich wolna energia tworzy Nową Amerikę – przestrzeń, którą budujemy, by łatwiej można było znajdować przyjaciół i pielęgnować przyjaźnie. O nic więcej nam nie chodzi.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Zbigniew Plesner

Fot. Bogdan Twardochleb

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA