Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Stan wojenny jak równia pochyła. Bunt na szczecińskich ulicach

Data publikacji: 2022-12-13 13:00
Ostatnia aktualizacja: 2022-12-13 13:02
Posiedzenia Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego  

Na ziemiach polskich stan wojenny wprowadzano pięciokrotnie. Trzy razy robił to carat, gdy w kraju pod zaborem (Królestwo Polskie) rosły nastroje niepodległościowe. Raz, w dniu wybuchu ostatniej wojny, wprowadził go z oczywistych powodów Prezydent Rzeczypospolitej. Ostatni stan wojenny, ogłoszony 13 grudnia 1981 roku, był jak te carskie – z obawy przed utratą władzy i przeciw narodowi.

Od sierpnia 1980 roku nieco ponad rok trwała w Polsce namiastka wolności. W tym czasie napięcie w kraju tylko rosło. Ze strony reżimu dochodziło do prowokacji. Komuniści przygotowywali się do rozprawy z ruchem Solidarności. Oficjalnym powodem stanu wojennego była pogarszająca się sytuacja gospodarcza – puste półki w sklepach, kartkowa reglamentacja żywności, niedobory energii przed zimą. Dochód narodowy rok do roku spadł aż o 12 procent (1981 r.).

Niedziela bez Teleranka

W niedzielę 13 grudnia obywatele przecierali ze zdumienia oczy, gdy po przebudzeniu ujrzeli w telewizorach generała Jaruzelskiego, który obwieszczał decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego. Przez lata powtarzano ponurą anegdotę, że tamtej niedzieli maluchy nie obejrzały ulubionego Teleranka. Ale prawda była bardziej ponura; już przed północą – 12 grudnia – rozpoczęły się naloty na domy i aresztowania działaczy Solidarności.

W Szczecinie oprócz Stoczni Warskiego zastrajkowało jeszcze 14 innych zakładów pracy, między innymi: Polmozbyt, Selfa, Famabud, stocznie „Gryfia” i „Parnica”. Kolejnej nocy wojsko staranowało czołgiem stoczniową bramę, torując kompaniom ZOMO drogę do pacyfikacji zakładu. Panował wtedy siarczysty, 17-stopniowy mróz, a policyjna polewaczka lała wodę na robotników. W Szczecinie i w całym kraju nie działały telefony (a gdy po pewnym czasie działały, rozmowy były kontrolowane), prywatną pocztę zaczęto cenzurować, nie ukazały się gazety, radio i telewizję zmilitaryzowano.

Dla młodych ludzi, którzy na fali gierkowskiej odwilży paszportowej liznęli nieco Zachodu, zamknięcie granic miało bardzo osobisty, często dramatyczny wymiar. Dało się słyszeć opinie, że zakaz podróży to perspektywa nawet półwiecza, bo komuna „nigdy nie upadnie”.

Ocet i cukinia

Szczecin był wtedy miastem szarym i smutnym, jak reszta Polski. Siermiężność potęgowały warunki życia, brak mieszkań, niskie regulowane płace, wysokie koszty życia, tłumienie przejawów przedsiębiorczości. Młodemu człowiekowi, który urodził się w takim miejscu i nagle zobaczył paryskie kawiarenki z ogródkami trudno było zaakceptować to, co dotychczas uważał za normę. Ową normą były np. w Szczecinie przysłowiowe trzy kawiarnie na krzyż z peerelowskim – jakbyśmy dziś powiedzieli – klimatem. Do tego kilka podobnych knajp, przy których często kręcili się przedstawiciele półświatka. Krajobrazu dopełniało kilka barów mlecznych dla przeciętnego Kowalskiego. Dodajmy w centrum dwa licho zaopatrzone duże sklepy towarowe, kilka mniejszych i puste półki w placówkach spożywczych. Jak gorzko żartowali szczecinianie, niektóre były zastawione octem i konserwową cukinią w słoikach. Przytłaczała też szarość zaniedbanych elewacji, których nie zakrywały nawet reklamy.

Był to czas, gdy nie było jeszcze telefonów komórkowych, a pierwsze komputery domowe – na zachodnim rynku – dopiero raczkowały. Internet był więc pieśnią przyszłości. W centrum Szczecina z rzadka można było napotkać budkę telefoniczną, a telefon w domu miało niewielu szczecinian. Przed stanem wojennym niełatwo więc było się komunikować, żeby przekazywać wieści, a po jego wprowadzeniu telefony wyłączono. Po 13 grudnia każda grupka na ulicy musiała się liczyć z tym, że może być przynajmniej wylegitymowana przez patrol ZOMO.

Frustracja na szczecińskich ulicach

Nawet ci, co nie skorzystali z wyjazdu do któregoś z krajów zachodnich, żeby poznać tamtejsze realia, widzieli, że źle się dzieje. Natomiast dla tych, którzy nie w takiej Polsce widzieli swoje życie, nowa żelazna kurtyna, która niespodziewanie opadła 13 grudnia, stała się matnią. 

Jak dużą frustrację wywołało wprowadzenie ograniczeń stanu wojennego, wojskowe władze przekonały w 1982 roku, w rocznicę Konstytucji 3 Maja, gdy doszło do starć w centrum Szczecina.
A że w stanie wojennym wprowadzono cenzurę prasy, „Kurier Szczeciński” – wraz z innymi mediami – informował o „gorszących zajściach”.

Uwerturą był 1 maja, gdy 10 tysięcy osób przeszło w kontrpochodzie sprzed Stoczni Szczecińskiej na Cmentarz Centralny. Ale gorąco zrobiło się parę dni później – właśnie 3 maja.

Zaczęło się pod tablicą przy bramie głównej stoczni. „Następnie licząca 500 osób grupa kierowana przez wytrawnych politycznych manipulatorów ruszyła w kierunku centrum. W trakcie tego marszu dołączyło się do nich około 1000 ludzi, w większości młodzieży. Zaczęto wznosić antypaństwowe i prowokacyjne okrzyki i hasła” – informowano.

Junta nie zamierzała dać za wygraną, ale zdaniem piszącego „informację” prasową, to milicja została zaatakowana. Potem był opis centrum Szczecina jak z apokalipsy. Wszędzie bałagan, porozbijane witryny, uszkodzone samochody. „Wyjątkowo przygnębiające wrażenie powoduje widok podpalonego wczoraj hotelu KW MO przy ul. Potulickiej” – żalił się autor. Do aresztu trafiło 300 demonstrantów.
Efekt rozruchów był taki, że „mając na uwadze bezpieczeństwo mieszkańców miasta” wojewoda szczeciński wprowadził godzinę policyjną.

Statkiem ku wolności i lepszemu życiu

Byli jednak i szczęściarze, którym w stanie wojennym lub tuż przed jego ogłoszeniem udało się pozostać na Zachodzie. Wielu z nich poprosiło tamtejsze władze o udzielenie azylu politycznego. Szczecin był pod tym względem szczególnych miastem. Tu bowiem siedziby miały (jedna wciąż ma) przedsiębiorstwa, które działały i zarabiały za granicą. To nasi armatorzy. Wówczas oprócz PŻM-u istniały jeszcze rybacki Gryf oraz Transocean, którego flota statków chłodniowców woziła ryby i inne ładunki spożywcze wymagające niskiej temperatury.

Jak czytamy w monografii nt. Polskiej Żeglugi Morskiej, wprowadzenie stanu wojennego było dla załogi tego armatora szokiem. Rozsiani po całym świecie marynarze musieli podjąć szybkie decyzje – wrócić do rodzin w kraju albo zostać. Zapewne łatwiej było kawalerom. Z jednego ze statków w Kanadzie zeszło aż 12 osób. Do lutego 1982 r. pokłady opuściło aż 130 marynarzy i oficerów.

Schodzono też z trawlerów. Najlepszym portem na pozostanie w wolnym świecie było kanadyjskie Vancouver, wielka metropolia nad Pacyfikiem, w kraju dobrobytu. Rybacy chętnie szli do tamtejszego immigration office. Obawiali się bowiem, że po powrocie do Polski mogą już nigdy nie wypłynąć. Dochodziły informacje, że jednostki rybackie opuszczały niemal całe załogi.

Zdesperowani pozostawali także w mniej lub wręcz nieatrakcyjnych miejscach – urugwajskim Montevideo, gdzie cumowały trawlery Gryfa i świnoujskiej Odry, czy w południowoafrykańskim Kapsztadzie.
Był też przypadek zejścia na brytyjską łódź patrolową opodal Falklandów, u wybrzeży których wkrótce rozpętała się argentyńsko-brytyjska wojna. Po latach tę dramatyczną decyzję praktykanta z trawlera przetwórni opisywał „Kurier Szczeciński”.

To był zapewne jeden ze skutków niewiedzy o tym, co działo się w Polsce, z której dochodziły sprzeczne informacje, a zachodnie media tylko podkręcały napięcie – informowano nawet o… zbombardowaniu Szczecina. Tymczasem decyzje o pozostaniu na Zachodzie oznaczały często rozdzielenie rodzin na lata lub ich rozpad.

Gdyby beznamiętnie opisać liczbami ten trwający nieco ponad półtora roku okres ograniczenia Polakom praw obywatelskich i represji, to zamknąłby się on liczbą około 70 tysięcy żołnierzy i 30 tys. funkcjonariuszy MSW, skierowanych do pacyfikacji ruchu związkowego liczącego ok. 10 mln członków. Po stronie reżimu był 1 zabity i 41 rannych zaś po stronie związkowej 40 zabitych, 21 rannych i 10 131 internowanych.

Stan wojenny niczego nie rozwiązał, zaś cała dekada lat 80. jeszcze bardziej cofnęła Polskę w rozwoju. Gospodarka pogrążyła się w bezprecedensowym kryzysie, kraj został wydrenowany z najzdolniejszej młodzieży i specjalistów, którzy po paru latach i tak zdołali wyemigrować najczęściej via ośrodki dla emigrantów w Austrii. 

Młodzi zadają „Pytania o Szczecin”

Ograniczenie wolności. Wojsko na ulicach. Brak łączności. Cenzura. W połowie grudnia 1981 roku życie milionów Polaków zmieniło się radykalnie. Nadejście zmian obwieścił generał Wojciech Jaruzelski… Jak właściwie ludzie wtedy żyli? Co można było robić, a czego nie? Czy Szczecin był wtedy miastem buntu i oporu? To tylko niektóre z pytań, jakie w najnowszym odcinku z serii „Pytania o Szczecin” zadają młodzi mieszkańcy naszego miasta.

Odpowiedzi udzielają zaproszeni goście. To autorytety w dziedzinie historii, czyli prof. Eryk Krasucki z Uniwersytetu Szczecińskiego i dr Michał Siedziako z Uniwersytetu Szczecińskiego oraz Instytutu Pamięci Narodowej w Szczecinie. Uczestnicy filmu rozmawiają o wydarzeniach, które rozegrały się 13 grudnia 1981 roku i w następnych miesiącach. Zdjęcia powstawały w Centrum Dialogu „Przełomy”. Najnowszą produkcję z cyklu „Pytania o Szczecin” oraz wcześniejsze filmy zrealizowane w ramach tej edukacyjnej serii można zobaczyć na Facebooku: facebook.com/PytaniaoSzczecin oraz na stronie internetowej: pytaniaoszczecin.szczecin.eu

(kl)

Pytania o Szczecin