Szkolny Pulitzer, doroczny konkurs na najlepsze gazetki szkolne województwa zachodniopomorskiego, wciąż trwa. Zachęcamy redakcje i opiekunów kół dziennikarskich z podstawówek, liceów i techników do zgłaszania swoich periodyków. Dziś prezentujemy artykuły zamieszczone w „Zbliżeniach” – to gazetka redagowana i wydawana przez młodych dziennikarzy z VI Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Czarnieckiego w Szczecinie. Teksty autorstwa licealistów z ul. Jagiellońskiej gościły na naszych łamach nieraz – pismo od lat jest stałym gościem konkursu i jego wielokrotnym laureatem.
Opiekunką młodych dziennikarzy z redakcji „Zbliżeń” jest Beata Jankowska, nauczycielka języka polskiego, a także maturalna egzaminatorka. Inspiruje i angażuje młodzież w projekty kulturalne oraz współpracę z mediami, m.in. z naszą redakcją. Od 2022 r. związana z Radiem Super FM, gdzie współtworzy audycje o poprawności języka polskiego: „Dobrze jest wiedzieć, jak to powiedzieć” oraz „To nie takie trudne”.
Na konkurs VI LO zgłosiło gazetkę, która – zdaniem młodzieży – była jedną z ważniejszych w ich całym dziennikarskim dorobku.
– Po rozmowach doszliśmy do wniosku, że bardzo ważny dla społeczności szkolnej był numer wydany w pierwszym roku zmagania się z pandemią COVID-19 – mówi Beata Jankowska. – Młodzież zderzyła się wtedy z niespotykanym doświadczeniem. Teksty są tego świadectwem.
Cenna proza życia
Trwa pandemia. Każdy z nas jest przygaszony, bez entuzjazmu i ikry. Doskwiera nam brak życia społecznego, brak rozrywek, które były na wyciągnięcie ręki. Może to jest lekcja, aby docenić to, co było takie naturalne, codzienne i łatwo dostępne? Zastanówcie się, ile byście dali teraz za to, aby pójść do kina na wspaniałą komedię romantyczną z kimś bliskim. Spotkać się w kawiarni lub w samotności usiąść i posłuchać zgiełku rozmów, dźwięków miasta w ulubionej restauracji? Ale w obecnych czasach to tylko marzenia, które kiedyś były naszą rutyną. Narzekaliśmy na nudę własnego życia, na zwyczajność ogólnodostępnych przyjemności: posiłek w lokalu, kawa przy stoliku stojącym na tych stylowych, kamienistych drogach, charakterystycznych dla rynku w mieście, kina, w którym pachniało skórzanymi fotelami i popcornem z maszyny, a przede wszystkim swobodne przemieszczanie się bez maseczki. Będąc przy swobodzie, zastanówmy się czym jest. Swoboda: lekkość ducha, komfort psychiczny, uśmiech i wolność. Czy w obecnych czasach posiadamy swobodę? Zasłaniając usta maseczką, nie chodząc w miejsca, w które mamy ochotę się udać, nie spotykać się z bliskimi, gdy tego potrzebujemy? Czasem stykam się z jakimś obostrzeniem oko w oko, choćby wychodząc z domu. Wtedy głos w mojej głowie, niczym dozorca przypomina: ,,Załóż maseczkę!”. W zasadzie krzyczy. Po założeniu maseczki wychodzę na świeże powietrze. Tuż za pierwszym rogiem mijam salon fryzjerski, w witrynie którego widnieje informacja: ,,Zamknięte do odwołania”. Stojąc u drzwi wejściowych do salonu przypomniałam sobie, jakie tutaj były kolejki. Ledwo mogłam przejść. Klientki wyczekujące na zewnątrz spoglądały do środka przez wielką szybę, w którą obecnie ja się wpatrywałam. Myślałam o tym, ile pewności siebie może dodać nowa fryzura. Jak poprawia nastrój. Moje przemyślenia przerwała kolejna intrygująca lokalizacja. Galeria handlowa. Dzisiaj pusta. Nigdy czegoś takiego nie zaznałam. Chciałam się trochę uspokoić i zebrać myśli, którymi teraz szargały przelotne wspomnienia.
Pokonałam drogę do parku i usiadłam na ławce, spoglądając na olbrzymi klon. Zamykając oczy, poczułam wibracje mojej komórki. Na ekranie głównym ukazał się winowajca moich wszystkich życiowych zmartwień, stresu i wszystkiego co złe – MICROSOFT TEAMS. Szkoła zdalna. Zaczynając edukację, nigdy nie pomyślałam, że kiedyś będę uczyć się przez laptopa w szlafroku z maseczką nawilżającą na twarzy i włosami upiętymi w kok. Kiedyś marzyłam, aby uczyć się z domu, nie musieć wstawać tak wcześnie, by dojechać do szkoły i móc usiąść na tych drewnianych, wyrywających włosy krzesłach. Lecz doświadczając luksusu zdalnego nauczania przez prawie rok, nie jestem szczęśliwa. Mówiąc dosłownie – jestem nieszczęśliwa, zła i pełna żalu. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek powiem, ale tęsknię za szkołą. Za ludźmi z klasy, za moją wierną towarzyszką z ławki, która zawsze trwała ze mną na lekcjach, wspierając mnie ramieniem. Za różnymi sytuacjami pomiędzy uczniami, za problemami z szafkami i długimi kolejkami do szkolnych toalet. Zawsze się coś działo, każdy dzień był inny, a dzisiaj? Siedzę przykuta do komputera, pilnując tylko mikrofonu i kamerki, aby nagle sama z siebie się nie włączyła. I to ma być nauka? To ma być przyszłość? Odłożyłam telefon do kieszeni i wsłuchałam się w odgłosy okolicznych ptaków. Czerpiąc promienie słońca, próbowałam zdobyć się na jakąś refleksję, by móc zamknąć te dotkliwe przemyślenia. Często tak jest, że rzeczy, które są łatwo osiągalne, powszednieją nam, a kiedy je tracimy – okazuje się, że miały ogromne znaczenie. Ich wartość doceniamy od momentu, kiedy zostają nam zabrane. Możliwe, że dla ludzkości pandemia jest lekcją. Może nauczy nas doceniać CODZIENNOŚĆ. Czerpać z niej pełnymi garściami, cieszyć się z małych rzeczy. Po prostu żyć, celebrując prozę …
Maja Michniewicz
Wyprowadzamy sztukę z muzeum, czyli zabawa w żywe obrazy
Kiedy zamknięto kina, teatry, opery i muzea, życie kulturalne świata przeniosło się do sieci. Mogliśmy odbyć wirtualną wycieczkę po każdej nieomal sali wystawowej, obejrzeć coś z nieoszacowanych zbiorów filmoteki światowej i spróbować się w nowych rolach. Przetestowaliśmy więc nasze możliwości twórcze i odtwórcze, ożywiając płótna dawnych mistrzów. Efekty zamieszczamy w fotoreportażu.
Dawid Koza
Bursztynowy Pierścień dla Michała Janickiego
– Panie Michale, znamy Pana ze scen: Teatru Polskiego, Teatru Kameralnego, z najlepszych ról aktorskich. Młodzież Pana uwielbia. Jak Pan to robi, że przyciąga tłumnie kolejne pokolenia do szczecińskich teatrów?
Michał Janicki: – No, jak tu odpowiedzieć na tak zadane pytanie, to jest w ogóle jakaś już pochwała w tym pytaniu. No, bardzo mi miło, że to pytanie jest takie już nieskromne(śmiech). Próbuję się krygować, ale oczywiście myślę, że to już jest jakaś cecha wrodzona.
– Jak Pan to robi, że nie traci Pan popularności, mimo wymiany pokoleń?
Michał Janicki: – Ja w pewnym momencie nad tym się nie zastanawiałem, tak szło po prostu samo. Z dobrodziejstwa inwentarza, tak jak się mówi. Nie zastanawiałem się nad tym wcześniej, a potem, kiedy dojrzałem trochę, a zawsze z wiekiem jakaś refleksja się pojawia, to pomyślałem sobie właśnie, czy ja nie wypadnę z pokolenia albo zostanę w swoim, prawda? Że to się może nie przenieść, ten rodzaj komizmu czy żartu, czy tej komunikacji aktorskiej, bo mówimy o komediowych rolach, które tutaj zostały zauważone. I pomyślałem sobie, że takie niebezpieczeństwo istnieje. Ale fakt, że Panowie zadajecie takie pytanie uświadamia mi, że nie jest tak źle. I teraz przypomina mi się takie powiedzenie Hani Bielickiej, która powtórzyła po pani Ćwiklińskiej, które brzmiało tak: „Słuchaj, jak zaczną na ciebie chodzić babcie, przyprowadzać córki, a potem córki – wnuki, to możesz spać spokojnie”. Bielicka mówi: „A mnie oglądają babcie, matki, córki, wnuki i prawnuki, to ja mogę zamknąć oczy i już więcej się nie obudzić (śmiech)”. Mam nadzieję, że mnie to nie dotyczy i mnie jeszcze prawnuki nie oglądają, więc ja jeszcze oczu zamykać nie będę. Mam nadzieję, że los i ta sytuacja gospodarczo-zdrowotna da mi jeszcze trochę poszaleć na scenie.
Fragment wywiadu, jaki z aktorem przeprowadzili Piotr Brzeski i Cezary Pietras
Pasja ponad pandemią
Pierwszy dzień rejsu zapowiadał się nieciekawie. Pogoda wcale nam nie dopisywała, mimo że poranek był piękny Naszym kierunkiem był Gdańsk, więc musieliśmy wypłynąć na pełne morze. Jednak zanim to nastąpiło, przedostaliśmy się przez Odrę aż do Świnoujścia…
Zaczęło się. Fale nie dawały za wygraną. Kołysało nami na wszystkie możliwe strony. Część załogi rozchorowała się, jednak ja czułam się bardzo dobrze. Wraz z moim wyśmienitym samopoczuciem udałam się do kambuza. Oczywiście w celu sporządzenia kolacji dla tej normalnie funkcjonującej części załogi… Po ciężkiej nocy udało się nad ranem wpłynąć do Kołobrzegu. Jedyne co mnie ucieszyło to fakt, że plaga choroby morskiej ustąpiła, a na twarzach załogantów pojawił się uśmiech. Spędziliśmy tam jedną pełną deszczową dobę. Nie obyło się bez odwiedzenia nadmorskiego molo wraz ze wstąpieniem na gofra i graniem w wilkołaki. Następny dzień zapowiadał się ekscytująco…
Wpłynęliśmy na Hel na parę godzin, aby nie być zbyt wcześnie w Gdańsku. Fokarium, dobre ciacho i frytki – to był nasz główny cel… Gdańsk. Wpłynęliśmy do portu, a następnie stanęliśmy do kei na Starówce. Po załatwieniu wszystkich formalności poszliśmy na imprezę powitalną. Cały nasz pobyt polegał na zwiedzaniu miasta i innych łódek, które przypłynęły na zlot. Dzięki temu mogliśmy poznać ich historię i wygląd. Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek… Wieczór następnego dnia. Operacja baksztagi, brasy i stawianie spinakera… Nie bez powodu. Postanowiliśmy popłynąć w całonocnych regatach… Byłam już zmęczona przed startem ze względu na to, że przespałam jedynie dwie godziny poprzedniej doby. A przede mną była kolejna zarwana nocka. Wiem jedno.
Mam do tej pory pozdzierane ręce i piąte miejsce w regatach na karku. Ale najlepsze jest zawsze dążenie do celu. Marzyłam o regatach w tym sezonie i nie żałuję… Nadal Gdańsk. Zmęczona załoga „Daru Szczecina”, biorąca udział w tym wspaniałym wydarzeniu, musiała stawić się na paradę żaglowców obok molo w Sopocie. Sprawiło nam to wiele trudności, ponieważ wszyscy poszli spać nad ranem po wycieńczających regatach. Jednak udało się. Stawiliśmy czoła bezsenności i popłynęliśmy na paradę. Następny dzień, tuż po zakończeniu parady, również był ciekawy. Wybraliśmy się do Sopotu i Gdyni. Nazajutrz, po fantastycznej wycieczce, wyruszyliśmy łódką do Władysławowa. Tam, po sześciu godzinach, zatrzymaliśmy się i zostawiliśmy łódkę z powodu zbliżającego się sztormu. Wymieniliśmy załogę i pojechaliśmy pociągiem do Szczecina. Tak właśnie zakończył się nasz rejs. Jak widać, pandemię można pokonać pasją.
Maria Orłowska