Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Felieton. Po sąsiedzku z Berlinem

Data publikacji: 12 listopada 2015 r. 12:21
Ostatnia aktualizacja: 12 listopada 2015 r. 12:21

WEDŁUG nonsensopedia.pl sąsiad to ktoś, od kogo zawsze można pożyczyć mąkę lub młotek i kto na ogół ma remont, gdy jesteśmy najbardziej zmęczeni. Dlaczego jednak warto dbać o dobre sąsiedzkie relacje, te bliższe i te trochę dalsze?
Siedem wieków temu Wegedon I, przedstawiciel niemieckiego rodu Wedlów, spacerował po swoim prywatnym mieście Skvilbin. Minęły lata, a granice się przesunęły. Miejsce na dawnym bagnie nie jest już Skvilbinem, ani Schivelbeinem, jak przed wojną, lecz Świdwinem. Choć dzisiaj, opowiadając mieszkańcom miasta o Wedlach i wojnach, można mówić od słów „Dawno, dawno temu...”, to niełatwo im zapomnieć o historii swojego regionu. Czy w swoim codziennym życiu widzą związek z narodem zza zachodniej granicy?
Babcia Wojtka urodziła się w okolicach Świdwina i jest Niemką, dlatego w jego domu gniazda dla zajączków wpisane są w tradycję świąt wielkanocnych, a w dniu Bożego Narodzenia rozbrzmiewa „Stille Nacht”. Niemieckiego uczyła go mama od lat najmłodszych. Pierwszy rok swoich studiów spędził w Niemczech, co – jak mówi – było dla niego prawdziwym zderzeniem cywilizacji. Zauważa, że ponieważ studia zaczyna się tam znacznie później niż w Polsce, studenci są dojrzalsi i chętniej podchodzą do nauki, a profesorowie traktują ich jak partnerów. Docenia sprawnie funkcjonującą służbę zdrowia, stabilną sytuację ekonomiczną i polityczną. Szokuje go multikulturowość. Obywateli Niemiec wspomina jako wyjątkowo życzliwych ludzi, jednak zbyt – jak uważa – tolerancyjnych. Obarczeni ciężarem historii, najbardziej dotkliwie znoszą złośliwe uwagi o nazizmie, co niestety często wykorzystują obcokrajowcy.
„Czego możemy się nawzajem nauczyć?” – zastanawia się Wojtek. Polacy – organizacji i porządku, Niemcom brakuje czasem polskiego luzu czy wszechstronności. 
Wojtek ma prawie 30 lat, pracę w Polsce i niesprecyzowane plany na przyszłość. Nie ukrywa, że nie wie po której stronie Odry znajdzie się za kilka lat.
Nie trzeba śpiewać niemieckich kolęd w domu babci, żeby czuć jak blisko granicy mieszkamy. Rozejrzyjmy się po szkole. Niejeden uczeń zajada się słodyczami, które tata przywiózł, gdy wrócił z pracy w Niemczech. Na innej ławce chłopcy ekscytują się zbliżającą się wycieczką do Berlina. Pod ścianą ktoś szybko rozwiązuje zadania na lekcję niemieckiego, a za kilka lat sprawdzi swoją wiedzę na studiach u sąsiadów, lub stojąc za ladą lodziarni w Kołobrzegu i pytając: „Vanilla, schoko oder gemischt?”
Bo odwiedzamy się coraz chętniej i mamy z sąsiadów więcej korzyści niż pożyczanie mąki lub młotka.
Monika RZEŻUTKA

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA