Czwartek, 21 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Towarzyszą mi latające ryby

Data publikacji: 16 lutego 2017 r. 14:00
Ostatnia aktualizacja: 16 lutego 2017 r. 14:25
Towarzyszą mi latające ryby
 

W naszej szkole miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Odwiedził nas Aleksander Doba, nietypowy podróżnik, który mówi o sobie, że jest odkrywcą, kajakarzem, szybownikiem, posiadaczem złotej odznaki turystyki kolarskiej i patentu sternika jachtowego z rozszerzonymi uprawnieniami na rejsy morskie. Otrzymał dwie prestiżowe nagrody: pierwsza to „Podróżnik roku 2015”, przyznawana przez „National Geographic”, druga – to „Super Kolos 2013”. Wydał trzy książki: „Na oceanie nie ma ciszy”, „Na fali i pod prąd”, „Olo na Atlantyku”.

– Czy jest pan typem samotnika? W końcu pływa pan sam.

– Wbrew pozorom nie jestem typem samotnika. Lubię swój dom, rodzinę – przecież cały czas, gdy płynę, mam kontakt z żoną. Wiem, że w czasie rejsu wielu trzyma za mnie kciuki. To sprawia, że nie czuję się sam.

– Jakie cechy musi mieć człowiek, aby mu się chciało dokonać czegoś, wydawałoby się, niemożliwego?

– To, czego dokonałem, wymaga przede wszystkim silnej psychiki, umiejętności i doświadczenia marynarskiego. Jak widać po mnie, wiek nie gra roli.

– Czy podczas swoich wypraw spotkał pan piratów?

– Ale, jakich? Takich z Karaibów?

– Nowoczesnych, którzy są zagrożeniem, choćby dlatego że wymuszają okup.

– Jeśli chodzi o okup, to jedynie w Brazylii był incydent, kiedy spływałem Amazonką. Ale to byli tubylcy. Ograbili mnie do reszty, przetrzymując trzy dni. Parę dni wcześniej moi znajomi z Gdańska zginęli z rąk tubylców, o czym dowiedziałem się dopiero w Polsce. W ogóle w Brazylii nie czułem się zbyt komfortowo od samego początku. Za każdym razem coś mi ginęło. Bez wyjątku czy to było w dużym, czy małym mieście. W Fortalezie, mieście ponadmilionowym, po którym przechadzałem się porządnie ubrany i z aparatem fotograficznym na wierzchu, pewna Brazylijka zapytała mnie, czy się nie boję. Odpowiedziałem, że czego mam się bać, skoro wokół mnie jest tłum ludzi. Wtedy ona wytłumaczyła mi, że w mieście są gangi, które podchodzą w biały dzień, przykładają nóż i już nic nie mam. Tłum nie reaguje. Dało mi to do myślenia i od następnego dnia chodziłem po Fortalezie jak obdartus.

– Czy jest pan człowiekiem spełnionym?

– Jestem zdrowy, młody duchem. Mam rodzinę, żonę, dzieci, wnuczki. Nie mam wnuka, dlatego wszyscy mi mówią, że nie jestem dziadkiem, a tylko mężem babci.

– A człowiekiem spełnionym medialnie? W końcu zyskał pan popularność, i to nie tylko w Polsce, przepływając samotnie kajakiem Atlantyk.

– Dodam, że jako pierwszy przepłynąłem kajakiem Atlantyk od kontynentu do kontynentu. Poprzednicy przepływali ten ocean z wyspy na wyspę. Byli to Niemcy: Roemer w 1929 roku i Lindemann w 1961 roku oraz pewien Brytyjczyk w roku 2001.

– Czy płynąc, spotyka pan na oceanie jakieś istoty?

– Bywał rekin, żółwie, spotykam ludzi na statkach. Ale zawsze towarzyszą mi latające ryby.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Ryszard MROCZKO

(nauczyciel geografii, Zespół Szkół Publicznych w Radowie Małym)

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA