Jak dużą siłę przyciągania do wody miało szczecińskie harcerstwo w latach sześćdziesiątych, świadczą dzisiejsi jachtowi kapitanowie, którzy w tamtych latach po raz pierwszy poczuli smak żeglarstwa, po raz pierwszy zetknęli się z „wielką wodą” - tak się wówczas wydawało - jeziorem Dąbie.
Na przystani harcerskiej w Dąbiu były jachty, zresztą część - sklejkowe „Wydry”, które sami budowali, była kadra, potrafiąca nauczyć wszystkich, którzy tam trafili, co to jest grot i fok, do czego służy rumpel i wiele innych rzeczy na tym małym jachcie.
Jerzy Majszczyk chodził wtedy do ósmej klasy słynnego liceum im. Henryka Pobożnego i spotkał tam Zygmunta Kowalskiego, albo było odwrotnie i już jesienią w 1952 r. zaprosił naszego rozmówcę oraz innych chłopaków do wizyty na przystani Ligi Morskiej, która mieściła się na obecnej przystani Harcerskiego Ośrodka Morskiego. Wkrótce klub zmienił miejsce pobytu na siedzibę obecnego LOK, a nasi świeżo zwerbowani adepci żeglarstwa popróbowali swych sił na bączkach i niewielkich wiosłowo-żaglowych łodziach. Pierwsze rejsy na ptasią wyspę to były wyprawy jak po „złote runo” i bakcyl żeglarstwa osiedlił się w młodych umysłach na stałe.
W zimie tego roku nasz rozmówca ukończył kurs na sternika III klasy (takie były wówczas stopnie) i w następnym roku został przyjęty na skoszarowane zajęcia (dostali własne umundurowanie) i dostęp do pływania na łodzi wiosłowo-żeglowej „DZ”, „Radogoście” i „Powiewie”. Po kursie zdał egzamin na sternika II klasy i upoważniało go to do prowadzenia jachtów o długości 20-30 m po wodach śródlądowych. Wówczas zasmakował udziału w regatach żeglarskich i to z powodzeniem. Najpierw był udział w 1955 r. w regatach z Zygmuntem Kowalskim, a następnie samodzielnie. Żeglowali wówczas na „Omegch”, a ponieważ był dobrze zapowiadającym się juniorem wysłany został z załogą przez klub na mistrzostwa Polski do Giżycka. Zostali na Mazurach i w kolejnych regatach zajęli nie najgorsze miejsce, a startowało wówczas w tych regatach ponad 49 „omeg”. Kolejny rok zaowocował zakupieniem przez klub dwóch nowych „Finnów” i początkowo wygrywali na nich podczas mistrzostw okręgu Karpiński, Jacobson, Kuźniar i w 60 r. Jerzy Majszczyk. Rok 1962 to kolejna zmiana w życiu naszego rozmówcy. Związał się węzłem małżeńskim z Teresą i powiększyła mu się rodzina. Żeglowanie trzeba było odstawić. Jeszcze w 1962 r. popłynął na „Saturnie” na funkcji oficerskiej na Bałtyk. Odwiedzili Rugię i Kołobrzeg.
Tamte lata to był okres wyjątkowo pomyślny dla żeglarstwa. Kluby dostały pieniądze na duże jachty, a HOM mógł zakupić „Folkboata turystycznego” „Bonę” i dwie vegi „Totema” i „Watrę”. Można było startować w regatach morskich wp0rawdzie w ówczesnym NRD, ale i to było dobre. Nasi żeglarze zajmowali nienajgorsze miejsca, a „Totem” z J. Majszczykiem wyróżniony został jak najlepszy jacht harcerski. W normalnej klasyfikacji kolejny jacht „Iskra 70” sklasyfikowany został na miejscu trzecim.
W końcu stanął przed niełatwym wyborem: albo intensywne uprawianie żeglarstwa, albo studia. Wygrała nauka z krótką przerwa na rejs „Hajdukiem”. - Przyszła do mnie - opowiada - załoga „Hajduka”, żebym poprowdził rejs i wystartował na mistrzostwach Polski. Startrowały wówczas znakomite jachty tej klasy: „Ceti”, „Nauticus”, „Hadar”,tak że konkurencja były wyjątkowo silna. Nam udało się zająć na mistrzostwach Polski czwarte miejsce i to było najlepsze, co mogliśmy osiągnąć.
Do najciekawszego rejsu zaliczam wyprawę na „Totemie” do Sztokholmu i Helsinek z niedziałającym silnikiem. Popłynąłem wówczas z córką Joanną, obecnie dr okulistyki i odwiedziliśmy wszystkie zaplanowane miejsca.
Dodajmy na zakończenie, że nasz rozmówca jest dr nauk technicznych w dziedzinie elektrotechniki. Ma swój niewielki jacht typu „Cruiser 22”, który zakupił ze Stoczni Jachtowej w częściach, a następnie sam zmontował. Jacht nazywa się „Neutrino”, ma wszystkie wymagane dokumenty, a nasz rozmówca żegluje na nim wraz z rodziną i przyjaciółmi po Bałtyku. Pływają od Lubeki po Bornholm.
Andrzej GEDYMIN