Czwartek, 05 grudnia 2024 r.  .
REKLAMA

Z 300-tysięcznika do małej jolki

Data publikacji: 19 czerwca 2018 r. 17:37
Ostatnia aktualizacja: 19 czerwca 2018 r. 17:51
Z 300-tysięcznika do małej jolki
 

Dariusz Pietrzyński jest żeglarzem SEJK Pogoń i zanim wsiadł do swojej 8-metrowej jolki był marynarzem, który pływał na 300-tysięcznikach i kilka razy okrążył ziemię

Wszystko zaczęło się wyjątkowo prozaicznie od ukończenia z pierwszym rocznikiem Liceum Morskiego jako marynarz-motorzysta, a następnie zamustrowaniu na sławny polski statek „Sołdek”. „Sołdek” woził węgiel głównie do portów skandynawskich, a jego kotły także opalane były węglem. Nasz rozmówca trafił najgorzej jak mógł, został pomocnikiem palacza, a jego narzędziem pracy była „gitara” czyli łopata słusznych rozmiarów. Całe szczęście, że praktyka ta trwała zaledwie dwa tygodnie.

Później po ukończeniu kursu oficerskiego trafiał nie najgorzej. Pływał na „Ziemi Suwalskiej”, Kopalni Mysłowice, a rejonem żeglugi tych statków była Afryka Zachodnia. W Jedną stronę, to znaczy do Afryki wozili sól i mleko w puszkach, a w drodze powrotnej zabierali z Brazylii rudę. Takich rejsów w różne zakątki Europy i świata było wiele. Żeglował z Ameryki Północnej nawet do Murmańska, a na norweskim statku wożąc złom, zboże i inne ładunki dwukrotnie okrążył ziemię. Pływał także na wyjątkowych statkach, m.in. włoskim chemikaliowcu „Virgin Nafta” z Brazylii do Stanów Zjednoczonych, którego ładownia musiała być czysta jak przysłowiowa łza. Na statku przewozili spirytus etylowy i tak się zdarzało, że podczas wypompowywania zbiorników w porcie, coś tam w rurociągach zostawało.

Nie wszystko działo się tak różowo. W jednym z afrykańskich portów, gdzie na redzie stali już ok. miesiąca, trzeba było uzupełnić warzywa. Wsiedli w trzech do jedynej na statku szalupy motorowej i popłynęli do portu na zakupy. Gdy załadowaniu po burty wracali zerwał się wiatr i fale. Gdy wypłynęli za falochron jedna z większych fal zalała szalupę i pyrkający silnik. Byli o krok od wylądowaniu na kamieniach falochronu. Na szczęście przepływali miejscowi żeglarze i wzięli ich na hol doprowadzając do portowego nabrzeża. Tu z kolei musieli wyładować na nabrzeże cały ładunek i wylać z szalupy wodę. Noc przespali na nabrzeżu i dopiero następnego dnia mogli wrócić na swój statek. Rozmówca w tym miejscu żartuje, że topił się, ale za sprawą zalanej szalupy ratunkowej.

Było jeszcze wiele innych rejsów i na różnych statkach. Nasz rozmówca zdał egzamin na dyplomowanego bosmana, a następnie na kursie oficerskim i zakończył służbę na morzu jako I oficer. W jego bogatej karierze zawodowej trafił się także tankowiec i to nie byle jaki, bo o wyporności 300 tys. ton. Po zakończeniu służby na morzu przesiadł się z tego olbrzyma na niewielki jachcik o długości 8 metrów i nazwie „Dario”, a ponieważ był już w morskich zakątkach świata, teraz ogranicza się do żeglugi po jeziorze Dąbie i jego zakątkach oraz Zalewie Szczecińskim. Mówi, że dostarcza mu to nie mniej satysfakcji niż żegluga po morzach świata i chętne zabierze piszącego te słowa na dłuższy lub krótszy rej po tych akwenach, na wiosnę kanale Krętego Węża, Świętą, Czarne Łąki lub do wybudowanych ostatnie przez Urząd Miejski zakątków.

Żegluga byłaby jeszcze przyjemniejsza - mówi - gdyby w tak szybkim tempie jezioro nie zarastało. Wiąże się to prawdopodobnie Z nawożeniem pól przez rolników, a następnie wpływającymi resztkami do rzek, ale trudno mieć na to wpływ i zakazać rolnikom używania nawozów.

Jezioro Dąbie stale się wypłyca i poza torem wodnym jest niewiele miejsc, gdzie większe jachty mogą swobodnie żeglować. Mimo wszystko w każdy weekend na jeziorze robi się od białych żagli tłoczno, a większość jachtów kieruje się do jedynego na jeziorze portu, do Lubczyny, która w ostatnich latach przeszła prawdziwą metamorfozę i stała się bezpieczną bazą dla kilkudziesięciu jachtów, Do Lubczyny lub z Lubczny urządzane są także regaty cieszące się powodzeniem.

Tekst i fot. A. Gedymin

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA