– Moja rodzina od trzech pokoleń zajmuje się rybołówstwem – mówi Sebastian Krupa z Międzyzdrojów. – Rybakami byli mój dziadek i moi rodzice.
On sam ukończył Business School of Economics w Londynie i Szkołę Główną Handlową w Warszawie. Po studiach (w 2000 r.) odbył staż, a następnie pracował w ministerstwie rolnictwa oraz w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa – w departamentach zajmujących się rybołówstwem.
– Gdy w roku 2007 ojciec przeszedł na emeryturę, zostałem armatorem wspólnie z mamą – opowiada S. Krupa. – W związku z obecnością Polski w Unii Europejskiej, nasza flota rybacka dostała zalecenie modernizacji i dostosowania statków do połowów ryb pelagicznych, czyli śledzia i szprota. Postanowiłem wtedy wybudować nową jednostkę, spełniającą najwyższe standardy europejskie i odpowiadającą tym wymogom.
Zwrócił się do resortu rolnictwa z prośbą o przyznanie zdolności połowowej, tzw. gross tonage (GT), mającą określać dzielność statku.
– W odpowiedzi na moje pismo przyznano mi niezbędny do budowy statku GT, określając jednocześnie, jakie wymogi – według unijnych kryteriów – musi spełniać – kontynuuje S. Krupa.
W piśmie z Departamentu Rybołówstwa Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, równo siedem lat temu, zalecono: „długość całkowita kutra ŚWI-5 wprowadzonego w miejsce łodzi ŚWI-11 i NIE-9 nie może być równa lub większa jak 15 m”.
– W oparciu o podane przez ministerstwo kryteria zleciliśmy zaprojektowanie statku duńskiej firmie, specjalizującej się w takich pracach – mówi armator. – Budową zajęła się polska stocznia w Kołobrzegu. Koszt wyniósł ok. trzech milionów złotych. Musieliśmy się zadłużyć, ale mieliśmy najnowocześniejszy statek do połowów ryb pelagicznych w Polsce. Pod względem dzielności i zdolności połowowej była to największa tego typu jednostka w kraju.
Trawler, którego nazwę zmieniono ze ŚWI-5 na KOŁ-150 (jego portem macierzystym jest Kołobrzeg), odznacza się bardzo dużą wypornością, jak na swoją długość. To się przekłada na duże możliwości załadunkowe. W 70 proc. zbudowany jest z aluminium. Z założenia miał prowadzić ukierunkowane połowy ryb pelagicznych, dlatego zamontowano na nim bardzo mocny silnik.
– Do prowadzenia efektywnych połowów należało wyposażyć jednostkę w nowoczesny sprzęt elektroniczny: sonar, echosondy, radary, mapy elektroniczne itp. – dodaje S. Krupa.
Decyduje długość
Problemy zaczęły się w 2011 roku, gdy w resorcie rolnictwa pracowano nad rozporządzeniem dotyczącym warunków przyznawania kwot połowowych.
– W rozporządzeniu nie znalazły się kryteria unijne – GT i kW, czyli gross tonage i moc maszyn, o których minister mnie informował we wcześniejszych pismach dotyczących zgody na budowę statku – dziwi się armator. – Znalazło się natomiast kryterium nigdy wcześniej w tej korespondencji nie podnoszone. Otóż, przyznanie wielkości limitu połowowego uzależniono jedynie od długości statku. Dodam, że takie kryterium nie jest decydujące w żadnym rozporządzeniu unijnym.
W korespondencji i podczas rozmów z odpowiedzialnym za rybołówstwo wiceministrem Kazimierzem Plocke pan Sebastian wskazywał, że przyjęcie tego kryterium wstrzyma modernizację floty i doprowadzi do sytuacji, w której stare jednostki będą sztucznie wydłużane.
– Niestety, w tej sprawie minister uległ opinii części środowiska rybackiego, które nie miało zamiaru ponosić kosztów związanych z modernizacją – żali się armator. – Tymczasem przyznane limity, dotyczące śledzia i szprota, pozbawiały mnie szans na wykorzystanie zdolności połowowej mojego statku, stanowiły zaledwie pięć procent tych możliwości! Bardziej odpowiadały kryteriom małej łódki niż dużego trawlera.
Właściciel KOŁ-150 zaskarżył ministerialną decyzję w sprawie specjalnego zezwolenia połowowego. Po różnych odwołaniach składanych przez resort rolnictwa Naczelny Sąd Administracyjny w wyroku z 31 marca 2015 r. przyznał rację S. Krupie.
NSA: to dyskryminacja
W uzasadnieniu podkreślono, że naruszone zostało unijne rozporządzenie w sprawie ochrony i zrównoważonej eksploatacji zasobów rybołówstwa w ramach wspólnej polityki rybołówstwa. Zdaniem NSA, przepisy rozporządzenia ministra rolnictwa z dnia 23 grudnia 2011 r., na podstawie których rok później wydano S. Krupie specjalne zezwolenie połowowe, nie są zgodne z rozporządzeniem unijnym.
– Samo kryterium długości statku budzi wątpliwości, ponieważ niedyskryminacyjny podział kwot połowowych powinien uwzględniać zdolności połowowe poszczególnych statków – stwierdził sąd. – Zastosowanie tego kryterium narusza jednak przede wszystkim zasadę proporcjonalności, jest dyskryminujące.
Jak zauważył NSA, zwiększenie długości statku o 1 cm daje wzrost kwoty połowowej szprota o 100 proc. lub więcej. Podobnie rażące dysproporcje dotyczą podziału kwoty połowowej śledzia.
– Liczyłem, że po tym wyroku nastąpi jakaś refleksja ze strony ministra Plocke i propozycja ugody – mówi armator. – Jednak nic takiego nie nastąpiło. Dziś grozi nam bankructwo.
W czerwcu S. Krupa zawiesił działalność połowową. Musiał też zwolnić załogę KOŁ-150. Po wyłowieniu przydzielonej kwoty ryb kontynuowanie działalności (połowy gatunków nielimitowanych) przestało być opłacalne. Rybak rozważa dziś sprzedaż jednostki. Zaznacza, że prowadzi drugą działalność – wędkarstwo morskie. Jednak na tym rynku panuje duża konkurencja i nie jest to zbyt dochodowy biznes.
– Obecnym podziałem kwot najbardziej są pokrzywdzeni armatorzy jednostek o długości od 12 do 18 m – dodaje S. Krupa. – To grupa około 300 armatorów. Co ciekawe, jednostki w tym przedziale długości są przeważnie najbardziej innowacyjne w polskiej flocie rybackiej. Bardzo często unowocześnione za środki europejskie.
Premier Kopacz pomoże?
Z powodu braku jakiejkolwiek reakcji ministerstwa na wyrok NSA armator zdecydował, by zainteresować problemem premier Ewę Kopacz.
– Postanowiłem skorzystać z ostatniej szansy, mając nadzieję, że deklaracje, które Pani publicznie składa w sprawie uczciwości, odpowiedzialności i kompetencji swojej i swoich najwyższych urzędników przełożą się w tym przypadku na praktyczne działanie – napisał do premier 12 września br. S. Krupa, dodając, że przez wiele lat był wyborcą Platformy Obywatelskiej.
W liście zaznaczył, że nie chciałby wchodzić w długoletni sądowy proces odszkodowawczy.
– Proszę Panią Premier o zajęcie stanowiska w tej sprawie i danie szans mnie i mojej firmie na kontynuowanie tradycji pokoleń mojej rodziny w wykonywaniu zawodu rybaka – zakończył S. Krupa.
Czy premier pomoże i przyczyni się do zmiany przepisów? Do tej pory armator nie dostał od niej odpowiedzi.
Elżbieta KUBOWSKA
Na zdjęciu: Nowoczesny trawler, z powodu ministerialnych przepisów, wykorzystywał tylko 5 proc. swoich możliwości połowowych.