Elektrownie jądrowe to gorący temat, więc nic dziwnego, że pojawiał się w kampanii wyborczej. Opozycja wykładała przykrą prawdę na stół, że rząd o budowie mówi od dawna, ale głównie mówi, bo naprawdę sprawy idą kiepsko. Na dodatek pojawiają się nowe kłopoty. Oto bez większego echa przeszła wiadomość, że Komisja Europejska otrzymała skargę od Niemców. Nasi sąsiedzi likwidują własne jądrówki i nie chcą by się one odrodziły w Polsce. Ta interwencja naszych spraw nie przyspieszy.
Oddalające się terminy
Zaczęło się coś dziać od 2009 roku, gdy rząd przyjął program, a przygotowanie inwestycji powierzył Polskiej Grupie Energetycznej. Ale to, co co 6 lat temu wydawało się oczywiste, trafiło na przeróżne bariery. Dlatego nie spełnią się ówczesne przewidywania, że budowa rozpocznie się w 2016 roku. Wskazanie lokalizacji zbyt długo wzbudza emocje. Mieszkańcy Gąsek i okolic nie dopuszczają nawet w myślach, by w ich sąsiedztwie powstała elektrownia. Odmiennie zachowują się w Żarnowcu, gdzie przed kilkudziesięciu laty rozpoczęto budowę elektrowni atomowej, by pod wpływem protestów społecznych w 1989 roku ją porzucić. Ale w Żarnowcu można dalej budować, a co ważniejsze, okoliczna ludność w większości cieszy się na nowe miejsca pracy. Skoro z wyborem miejsca występuje taka zwłoka, to cóż mówić o sprawach znacznie trudniejszych.
Na razie ze strony PGE EJ1, czyli spółki odpowiedzialnej za realizację programu jądrowego, płyną zapewnienia, że do końca 2016 roku zostaną załatwione takie decyzje, jak wybór lokalizacji inwestycji oraz dostawcy technologii oraz sposobu finansowania. To brzmi optymistycznie. Ze względu na dotychczasowe problemy organizacyjne i decyzyjne lepiej zachować ostrożność. Weźmy za przykład dobrze zorganizowaną i zaawansowaną technicznie Finlandię, która planowała zakończyć budowę trzeciego reaktora w elektrowni Olkiluoto w 2008 roku. Na razie nie jest pewne czy stanie się to w roku przyszłym.
Czy można było inaczej?
Wielkie i kosztowne projekty nie tylko w Polsce rodzą mnóstwo problemów. Zdaniem niektórych ekspertów lepiej byłoby nie brać się za 1000-megawatowe bloki, a wybrać znacznie mniej kosztowną drogę czyli reaktory małej mocy. Nie ma wówczas tylu problemów z wyborem lokalizacji, mniejsze jądrówki można wykorzystywać do produkcji energii elektrycznej w skojarzeniu z energią cieplną, są one tańsze, a przede wszystkim bezpieczniejsze. Polska wybrała kierunek tradycyjny, czyli obiekty duże oraz kosztowne i nie da się wykluczyć, że właśnie problemy z finansowaniem osłabiły tempo przygotowań. Nasza jądrówka ma mieć około 3000 MW. Niektórzy eksperci mówią o przedziale 50-60 mld zł. To kwota ogromna, ale i tak niepewna. Opinię publiczną przekonuje się, że jądrówki są bezpieczne i zapewnią tani prąd. Wiele wskazuje na to, że możemy za to jednak zapłacić znacznie więcej niż się spodziewamy.
Grzegorz Dowlasz
Fot. Robert Stachnik