Takich upałów nie było w Europie od stuleci. Elektrowniom zabrakło wody chłodzącej, stanęły urządzenia i trzeba było ograniczać dostawy prądu. Można zbagatelizować te problemy, pocieszając się, że przecież nad Wisłą i Odrą zawsze tak gorąco nie będzie. Nie sposób jednak nie zauważyć, że choć jesteśmy od dawna w UE, to nasz system energetyczny nie jest przygotowany do elastycznej wymiany energii z zagranicą. W Polsce prądu nie było, ale można go było sprowadzić z krajów, które miały nadwyżki. Czemu tego nie zrobiono?
Na własne życzenie
Polska energetyka sprawiła wielu odbiorcom poważne kłopoty. Trudno powiedzieć, czy na pewno nie można było krajowych niedoborów wyrównać importem, bo nie tylko problemy techniczne mogły stać na przeszkodzie. Chlubimy się niezależnością, a w roku ubiegłym, gdy import energii był wyższy od eksportu, komentowano to z dużym zaniepokojeniem. Pocieszano się, że ochronie własnego rynku sprzyja nieduża ilość urządzeń, tzw. interkonektorów do wymiany energii z zagranicą.
Rok temu importowaliśmy sporo prądu, bo w kraju świadomie ograniczono produkcję. Wtedy na przeszkodzie nie stanęły upały. Niższa produkcja wynikała z prostej ekonomii. Podejmowano racjonalne decyzje. Skoro za granicą, na przykład w Szwecji, można było kupić prąd taniej, to niektórzy to zrobili. Bardziej opłacało się kupić za granicą niż produkować i sprzedawać własną energię. Choć nadwyżka importu nad eksportem wyniosła tylko nieco ponad 1 proc. krajowego zużycia, pojawiły się komentarze o zagrożeniu polskiego sektora energetycznego.
Gdybyśmy kupowali więcej taniej energii z zagranicy, to polskie elektrownie musiałyby ograniczać produkcję, a co za tym idzie, utraciłyby pewną część gwarantowanych dochodów. Wobec systemowych blokad dla tańszego importu można więc mówić o rodzaju krajowego monopolu. Nie da się bowiem udowodnić, że w polskiej energetyce zawodowej istnieją przesłanki do autentycznej konkurencji. Za utrzymanie tak pojętej niezależności energetycznej trzeba płacić poprzez wyższe ceny, a także, jak dowiodły upalne tygodnie, ponosić dodatkowe koszty z racji utraty produkcji przemysłowej.
Rynek na poły zamknięty
Nasz rynek energetyczny jest dość hermetyczny, a polityka nastawiona na ochronę interesów krajowych producentów. Koszty uzasadnia się bezpieczeństwem energetycznym państwa. Ten kierunek będzie coraz częściej zderzał się z dwoma prądami w UE. Pierwszy wiąże się z eliminacją węgla. Opłaty za emisję CO2 powodują wzrost kosztów w elektrowniach cieplnych, które dominują w naszym systemie. Zmniejszenie udziału elektrowni węglowych na korzyść źródeł odnawialnych mogłoby ten kłopot zmniejszyć, ale postęp na tym polu jest kosztowny i powolny. Poza tym mamy bardzo silny sektor węglowy, który nie nadąża z wprowadzaniem nowoczesnych bezpiecznych technologii.
Drugą niesprzyjającą okolicznością jest kwestia pojmowania bezpieczeństwa i stabilności energetycznej, co w UE należy do priorytetów. UE rozpatruje tę kwestię ponadnarodowo. Wiele państw rozbudowuje sieci i przystosowuje je do wzajemnej wymiany przez granice w obu kierunkach. Chodzi o to, że jeśli prądu z jakichkolwiek powodów zabraknie w Anglii, to bez przeszkód przypłynie on z Norwegii. W wyniku wieloletniej polityki inwestycyjnej w wielu krajach UE istnieją nadwyżki taniej energii, co może też poprawiać sytuację konsumentów.
W naszym kraju z różnych powodów energia jest droga. Dopóki w polityce gospodarczej obowiązywał będzie postulat narodowej samowystarczalności energetycznej, to trudno będzie w naszej produkcji osiągnąć konkurencyjne ceny. Wysokie koszty energii będą negatywnie rzutować na krajową wytwórczość i jej zdolność do międzynarodowej konkurencji. Nie da się też w nieskończoność podnosić ceny dla odbiorców komunalnych, zwłaszcza gospodarstw domowych. Czy UE skłoni nasz kraj do większego otwarcia?
W trakcie letnich perturbacji w internecie pojawiło się mnóstwo analiz i opinii. Między innymi Andrzej Sikora z Instytutu Studiów Energetycznych podkreślał, że import tańszej energii niczego dobrego nie oznacza. W jego przekonaniu powinniśmy być co najmniej samowystarczalni, a najlepiej byłoby, gdybyśmy byli gwarantem dostaw dla Europy Środkowej. Ze względów surowcowych jesteśmy do tego predestynowani. Czy taki kierunek ma naprawdę przyszłość? Wystarczyła jedna wielka letnia susza, by ujawniły się liczne systemowe słabości.
Bezpieczeństwo energetyczne w ramach państwa może być iluzoryczne. Nie darmo w UE pojmują problem inaczej. W Polsce ochrona rynku przed zagranicznym prądem długo przynosiła korzyści, ale za izolację ktoś musiał płacić. Ten ktoś to konsumenci. Czy tak pojętą ochronę rynku da się pogodzić z unijnymi programami?
Grzegorz Dowlasz