Rozmowa z Wojciechem Widłakiem, autorem książek dla dzieci, w tym serii opowieści o Panu Kuleczce
- Czy to prawda, że tak kochana przez dzieci opowieść o Panu Kuleczce została zainspirowana rysunkiem tego jegomościa, podrzuconym przez ilustratorkę?
- Zainspirowana to mało powiedziane! Pana Kuleczkę po prostu poznałem dzięki wspaniałej krakowskiej ilustratorce, Elżbiecie Wasiuczyńskiej. Przedstawiła mi go tak, jak przedstawia się znajomego znajomemu. Było to już 18 lat temu, a ja do tej pory nie spytałem Eli, gdzie ona poznała Pana Kuleczkę…
- Pan Kuleczka żyje bez wszelakich dóbr, z jakimi kojarzy się współczesny świat. Ot, choćby nie ma telewizora. Myślę sobie, że dzieci chyba dlatego tak go pokochały, bo wszyscy marzymy o tym, by tak po prostu położyć się na łące, obserwować chmury, nigdzie się nie śpieszyć... Skąd pomysł, by Pan Kuleczka był, hmmm, taki niedzisiejszy?
- Pana Kuleczkę poznawałem stopniowo, w miarę pisania kolejnych opowiadań. Na początku wcale nie zdawałem sobie sprawy, że nie ma telewizora, komputera, a nawet chyba radia. Po prostu opisywałem, co przydarza się jemu i trojgu jego bardzo różnym podopiecznym. Okazało się, że telewizor, smartfon i tablet nie są im do niczego potrzebne, że i tak żyje im się barwnie, ciekawie i chyba mądrze. Może rzeczywiście wszyscy trochę marzymy o takim życiu – spokojniejszym, powolniejszym, w sumie prostszym?
- Dzieci czasem zastanawiają się, dlaczego Pan Kuleczka nie ma żony... No właśnie, dlaczego w tej idealnej, kochającej się rodzinie nie ma Pani Kuleczkowej?!
- Najkrótsza odpowiedź brzmi: nie wiem. Uważam, że małżeństwo to wspaniała przygoda i prywatnie jestem jego gorącym fanem. A tu taka niespodzianka – mój bohater nie ma żony. Kiedy zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać, doszedłem do dość zaskakującego wniosku. A może Pan Kuleczka – który i towarzyszy swoim podopiecznym z boku (jak tata), i mądrze ich chroni (jak mama), który jest dla nich wyrozumiały i cierpliwy (jak… hmmm), który uczy ich zasad (jak… hmmm), który ich kocha – jest obrazem i metaforą idealnego małżeństwa, rodziców, którzy stanowią doskonałą jedność? Wszak kula to idealna bryła.
- Czy jako mały chłopiec marzył pan o zostaniu pisarzem?
- Nie. Moje życie jest bardziej zaskakujące niż moje marzenia. „Marzenia” to zresztą tytuł najnowszej książki o Panu Kuleczce. Nie miałem pojęcia, że zostanę pisarzem, a już na pewno nie pisarzem dla dzieci. Pisać opowiadania zacząłem dopiero po czterdziestce. Natomiast od zawsze lubiłem czytać.
- Jakie książki czytał pan w dzieciństwie?
- Nauczyłem się czytać, gdy miałem pięć lat. Z moich pierwszych lektur pamiętam „Pamiętnik Czarnego Noska” i „Kichusia majstra Lepigliny” Janiny Porazińskiej. Podczytywałem też książki z biblioteki rodziców – na początku „Zieloną Gęś” Gałczyńskiego i humoreski Stefanii Grodzieńskiej. Bodaj jednak najważniejszą lekturą okazał się „Kubuś Puchatek” – wspaniała książka, pełna niezwykle trafnych obserwacji na temat ludzkich charakterów, a przy tym ciepła i dowcipna. Po latach sam nie wiem jeszcze, w jakim stopniu wpłynęła na mnie – jako czytelnika, a teraz także pisarza… ©℗
Monika GAPIŃSKA
Na zdjęciu: Autor książek o Panu Kuleczce, Wojciech Widłak, był gościem w siedzibie filii bibliotecznej nr 54, ProMedia.