Teatr Polski w Szczecinie, niedziela 9 września. Na widowni szczęśliwcy, którym udało się kupić bilety. W pierwszym rzędzie główna bohaterka wieczoru, a obok niej najbliższa rodzina i zaproszeni goście. Wydarzenie, na które wszyscy czekają z niecierpliwością, to „Postscriptum do benefisu Ireny Brodzińskiej”. Pretekstem do niego jest premiera filmu dokumentalnego Marka Osajdy pt. „Irenka, ach Irenka”.
Ktoś postronny, jakiś przyjezdny spoza Szczecina, mógłby zapytać: jak to się dzieje, że artystka, która zeszła ze sceny czterdzieści lat temu, jest ciągle tak kochana i pamiętana?
Przed rozpoczęciem „Postscriptum…” i premierą filmu to pytanie byłoby jak najbardziej zrozumiałe, ale po tym wydarzeniu wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Bo Szczecin, a szczególnie jego starsi mieszkańcy, Irenę Brodzińską po prostu kochają. I nic, nawet cztery dekady, które minęły, tej miłości nie skruszy. Można się było o tym przekonać wielokrotnie. Choćby w październiku ubiegłego roku w Operze na Zamku, gdzie odbył się benefis artystki, na który zdobycie biletów graniczyło z cudem, bo zniknęły w ciągu paru godzin.
W tym miejscu ciśnie się na usta oczywiste pytanie: skąd ten fenomen, jaka jest przyczyna tak trwałej pamięci i ogromnej sympatii?
Odpowiedzi na to pytanie może być wiele, ale jedną z nich na pewno jest… miłość. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 14 września 2018 r.
Olaf Arkowski
Fot. Marta Teszner