Rozmowa z Michałem Urbaniakiem, skrzypkiem i saksofonistą
– Czy w swoim domu ma pan dużą kolekcję instrumentów?
– Wszystkiego mam za dużo. Jestem straszny bałaganiarz i nie umiem się pozbyć nawet zepsutych rzeczy. Przez to w domu mam koszmarny bałagan. Mam z dziesięć par skrzypiec i z pięć saksofonów, do tego cztery keyboardy, a w każdym pokoju komputer. Czasami nie pamiętam, co mam, w którym komputerze. Mam też swoje pierwsze skrzypce. Niestety, nadają się do remontu, są trochę potłuczone. Pewnie gdzieś spadły. Nie zadbałem o nie, choć mają dla mnie wartość muzealną.
– Mówiąc o domu, ma pan na myśli dom w Polsce czy w Nowym Jorku?
– Teraz mam mieszkanie w Warszawie, a w Nowym Jorku jest replika tego mieszkania – oczywiście ze studiem muzycznym i wszystkim co jest potrzebne do życia. Ale kiedy myślę „dom”, to raczej mam na myśli hotel. W pokoju hotelowym nawet nie próbowałem robić namiastki domu, ale wyrzucałem z walizek wszystko na podłogę. Jak był alarm, że trzeba wychodzić, bo zaraz śniadanie i taksówka, to wrzucałem ten bałagan do walizki i przed siebie. Ja całe życie jestem w podróży. Już mając piętnaście lat, zdałem sobie sprawę z tego, że nie mogę mieć zwierząt, bo wyjazdy uniemożliwiają opiekę nad nimi. No i nie powinienem mieć żony. Chyba że będzie nią wokalistka albo menedżerka. Moje życie to podróż, teraz z mniejszą częstotliwością niż kiedyś, ale ciągle w drodze. W latach osiemdziesiątych miałem taki rok, gdzie zaliczyłem 44 przeloty atlantyckie. Wiem to z rozliczeń podatkowych, bo trzeba było to podać do dokumentów potwierdzających wydatki. Ale to nie były tylko te 44 przeloty, bo jeszcze sporo innych na terenie Stanów. Samolot, taksówka, hotel, drzemka, próba, drzemka, koncert, znów taksówka, samolot, taksówka i hotel – tak zwiedziłem prawie cały świat.
– Dobry futerał na instrument i duża walizka to chyba ważne przedmioty w pana życiu…
– Ja miałem sprytne walizki, takie, których perkusiści używają do przewozu ciężkich, metalowych dodatków do perkusji i linie lotnicze dopuszczają ich rozmiary. Czasami, jak przesadziłem z bagażem, to podpierałem go nogą na lotnisku, żeby waga była przepisowa. To miałem bardzo dobrze opanowane. Jak też zagadywanie pani albo pana, którzy mnie odprawiali.©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 16 lutego 2018 r.
Rozmawiała Monika Gapińska
Fot. Katarzyna Rainka