Wtorek, 26 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Diabeł wymyślił siebie na nowo

Data publikacji: 11 października 2020 r. 19:09
Ostatnia aktualizacja: 11 października 2020 r. 19:09
Diabeł wymyślił siebie na nowo
 

Marilyn Manson był bez wątpienia największym muzycznym skandalistą lat 90. ubiegłego wieku. Ekscesy narkotyczno-seksualne łączył z koncertami, podczas których biegał na szczudłach, udawał faszystę, darł Biblię i samookaleczał się. Na płycie zatytułowanej „Antichrist Superstar” wcielił się w upadłego anioła, do historii popkultury przeszła okładka płyty „Mechanical Animals”, na której wystąpił jako bezpłciowa postać z piersiami. Dwie nauczycielki w moim liceum wpadły w prawdziwy szał, gdy przyszedłem na lekcje w bluzie z tą okładką. Wcale im się nie dziwię.

W mrocznych niepokojących teledyskach Manson bawił się wszelkimi rodzajami perwersji i wynaturzenia. Perwersjami – i szyderstwami ze współczesnej Ameryki – zajmował się także w tekstach. Gdy miał po raz pierwszy wystąpić w Polsce, wywołało to społeczne protesty. Jedni mieli go za zło wcielone, inni – za klauna.

Przez wszystkie te wizerunkowe gry łatwo można było przeoczyć fakt, że Brian Hugh Warner, bo tak naprawdę nazywa się Marilyn Manson, to inteligentny człowiek. Gdy w amerykańskim miasteczku Columbine doszło do słynnej masakry z udziałem dwóch uczniów, którzy zastrzelili kilkunastu szkolnych kolegów, sformułowano oskarżenie, że do zbrodni doprowadziła muzyka Mansona. Ale w filmowym dokumencie o Columbine to rockman wypadł najlepiej, najbardziej przytomnie. Zapytany o to, co powiedziałby młodym potencjalnym mordercom, żeby odwieść ich od zbrodni, odparł: „Nic. Wysłuchałbym tego, co mają do powiedzenia”.

No i w przeciwieństwie do innych scenicznych prowokatorów Marilyn Manson oferował coś więcej niż puste gesty. W okresie swojej świetności za przerysowaną formą przemycał też świetną muzykę. Jego trylogia z przełomu wieków – oprócz „Antichrist Superstar”, „Mechanical Animals” składa się na nią także płyta „Hollywood” – to błyskotliwy i brawurowy melanż wielu znanych składników – od metalu po glam rock – które dzięki charyzmie muzyka tworzą nową jakość.

Po okresie prosperity z Mansonem stało się to, co zawsze staje się ze skandalistami: utył, spuchł, utknął w zużytych gestach, które wykonane po raz pierwszy może i oburzały, ale powtórzone nie interesowały już nikogo. Na kolejnych albumach był już tylko cieniem samego siebie. Niezamierzoną autoparodią. Migawki z jego koncertów oglądałem z przykrością: oto gruby pan w średnim wieku coś tam nieskładnie rzęzi do mikrofonu, udając, że jest wysoce niebezpieczny.

Tak, od dawna wydawało się, że ta czaszka już się nie uśmiechnie. A ona nieoczekiwanie wyszczerzyła się całkiem szeroko. Najnowszy album Mansona „We are chaos” jest momentami znakomity i ma szansę trafić w gusta nawet tych, których autor
 „Mechanical Animals” zawsze odstraszał. Nad płytą unosi się bowiem duch Beatlesów. I Dawida Bowiego.

Nasz bohater zrozumiał w końcu, że nie ma co udawać buntownika, że musi wymyślić siebie na nowo. Do produkcji płyty wynajął speca od country, Shootera Jeningsa, i zaserwował nam płytę może i miejscami mroczną, może i smutną, ale w gruncie rzeczy popową. Mamy tu wpadające w ucho refreny, mamy akustyczne gitary, mamy nawet pianinko. Manson tym swoim zachrypniętym, głębokim, seksownym głosem kołysze słuchacza, koi, wzrusza. Niektóre kawałki są szlachetnie wzniosłe – jak „Broken Needle” czy „Half – way and one step forward”. A ballada „Paint you with my love” jest piękna i przebojowa w sposób wręcz bezczelny.

Manson przez ostatnie lata był eksponatem w gabinecie figur woskowych. Ale otrząsnął się z kurzu, rozprostował stawy, chwycił za mikrofon i udowodnił, że wciąż ma coś do powiedzenia. Pozytywna historyjka jak na diabła. ©℗

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA