- Rafale, to był dla ciebie niezwykły rok...
- Oj, tak. Bardzo udany. I książki, i sztuka teatralna grana w kraju w znakomitej obsadzie, i parę medali. Ponadto gwiazda Heleny Majdaniec w Opolu, czegoż więcej chcieć. Naprawdę 2015 rok mogę z czystym sumieniem zaliczyć do bardzo udanych.
- Wydałeś kolejne książki. Czy któraś z nich jest dla ciebie szczególnie ważna?
- W tym roku wyszły dwie premierowe rzeczy: „Przegrane medale. Jak działacze niszczyli sportowców" oraz wywiad-rzeka z moim mentorem, poetą polskiej piosenki, Januszem Kondratowiczem pt. „Wieczór nad rzeką zdarzeń". Ponadto poszerzona, znakomicie się sprzedająca w całym kraju, „Helena Majdaniec. Jutro będzie dobry dzień" i „Wojciech Kossak". Dwie pierwsze są chyba dla mnie najważniejsze ze względu na emocje. Ponadto obie wyszły w mojej Oficynie R. Przyszedł moment, że powiedziałem dość, jeśli chodzi o widzi mi się pań i panów redaktorów w dużych wydawnictwach. Wysłuchiwanie zwrotu „to się nie sprzeda", „kto to kupi?" zaczęło mnie po prostu drażnić. Widać dobrze zrobiłem. I „Wieczór" i „Przegrane medale" sprzedają się znakomicie mimo bardzo skromnej reklamy. W tym przypadku zadziałała poczta pantoflowa. Widać, że - powiem to może nieskromnie - ludzie chcą czytać, to co im proponuję.
- Wyszedłeś też poza sferę rynku wydawniczego...
- Poniekąd. Do książek doszła jeszcze dramaturgia. Dramaturgiem - jeśli mogę tak powiedzieć - zostałem już w 1993 roku. Wtedy na małej scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu została wystawiona moja sztuka „Grzegorz, Antek i reszta". Teraz Waldemar Śmigasiewicz, za namową Joanny Żółkowskiej, wziął się za przeniesienie na deski teatralne opracowanego przeze mnie dziennika wojennego Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej pt. „Wojnę szatan spłodził. Zapiski 1939-45". Spektakl, nie powiem, bardzo udany i zapraszany. Od premiery w październiku „Lilkę, cud miłości" pokazano w 12 miastach. Wiem, że grafik na 2016 rok też już się powoli zapełnia. Mam nadzieję, że „wpadną" też do Szczecina. Polecam - obsada znakomita: Magdalena Zawadzka, Joanna Żółkowska, Krystyna Tkacz i młodziutka Afrodyta Weselak.
- Opowiedz o premierze w stolicy. Jest się czym chwalić.
- Pod koniec listopada przy nadkompletach miała miejsce warszawska premiera sztuki. Owacjom nie było końca. Słowem, jak powiedział Andrzej Seweryn, dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, gdzie był prezentowany spektakl, Warszawa zdobyta! Na sali zaś cała masa wielkich nazwisk i recenzentów... Widać jednak, że nie było źle, bo wszyscy bili chóralnie brawo.
- Sporo czasu spędziłeś w tym roku w Warszawie.
- No tak. Cały listopad...
- Dlaczego?
- Związane jest to z moimi planami wydawniczymi - pracuję nad książką o tekściarzu Czerwonych Gitar - Krzysztofie Dzikowskim, w międzyczasie zaś nawiązałem ciekawe znajomości. Zupełnie przypadkowo poznałem Jerzego Petersburskiego jr. - jakoś - z miejsca - przypadliśmy sobie muzycznie i tekstowo do gustu. Jurek - cieszy się - jak mówił, że pracuje z tekściarzem piszącym o czymś (wreszcie przydały się wieloletnie warsztaty u Janusza Kondratowicza), a ja cieszę się, że pracuję z melodykiem. Obecnie siedzimy nad płytą dla Anny Żebrowskiej i płytą z piosenkami dla dzieci. Praca idzie szybko. Ponadto ciekawa propozycja - (na razie) współpracy z TVP Rozrywka. Żyć, nie umierać. W grudniu dosłownie na moment wpadłem do Szczecina, by odebrać srebrnego „Gryfa" i medal „Gloria Cultura" - powtórzę więc, 2015 to dla mnie bardzo, ale to bardzo udany rok! Ponadto... lokalne media mnie bardzo rozpieszczają. I „Kurier Szczeciński", i „Prestiż", i TVP Szczecin, i Radio Szczecin chętnie prezentują to, co robię. Korzystając więc z okazji - bardzo dziękuję. Takie wsparcie zawsze wskazane.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Berenika Lemańczyk
Fot.: Dariusz GORAJSKI