Rozmowa z Iwoną Racz-Szczygielską, członkinią zespołu Filipinki
– CO się takiego stało, że płyta „Nie wierz chłopcom” nie ukazała w 1970 roku, choć już była nagrana. Ale zostanie wydana dopiero teraz, po 46 latach?
– Materiał muzyczny, który miał znaleźć się na płycie, był specyficzny, inny od tego, który znajdował się w repertuarze Filipinek wcześniej. W 1967 roku, po rozstaniu z Janem Janikowskim i przejściu pod opiekę Mateusza Święcickiego, zmieniłyśmy brzmienie, skręcając w stronę „mocnego uderzenia”, ale piosenki z 1970 roku to był już rock – przynajmniej spora część z nich. Występowałyśmy wtedy w piątkę, oprócz mnie w zespole śpiewały: Niki Ikonomu, Anna Sadowa, Krystyna Pawlaczyk i nowa koleżanka Maria Hardy, która zastąpiła Krystynę Sadowską. Piosenki były różnorodne – każda z nas miała „swój numer”. Niki śpiewała solo „Jeśli kochasz, nigdy nie mów o tym”, Ania „Piątą porę roku”, ja z Anią „On jest tu” w duecie itd. Repertuar był obliczony na indywidualne możliwości każdej z nas. Gdy okazało się, że Ania i Niki odchodzą z zespołu, stało się jasne, że wielu piosenek z płyty „Nie wierz chłopcom” nie będziemy śpiewały na koncertach. Brzmienie Filipinek się zmieniło, postanowiłyśmy wrócić do popu, więc wydawanie tej płyty straciło sens, bo przecież nawet nie promowałybyśmy jej podczas występów. Cały materiał trafił na półki archiwum – poza piosenką „On jest tu”, którą Polskie Nagrania wydały na składankowym longplayu „Discorama”.
– Przejrzałam trasę koncertową, jaką panie odbyły w 1970 roku, właśnie pod nazwą „Nie wierz chłopcom”. To była gigantyczna praca – 170 koncertów w pół roku! Koncerty były codziennie, prawda? Gdzie one się odbywały? Jak panie, jako młode dziewczyny wytrzymywały takie tempo pracy?
– Wytrzymywałyśmy takie tempo chyba głównie dlatego że byłyśmy młode. Tych koncertów w 1970 roku od stycznia do lipca dałyśmy prawie dwieście, bo przecież występowałyśmy jeszcze na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu i na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, a do tego trzeba też doliczyć występy w TVP. Bywały dni, że wychodziłyśmy na estradę nawet trzykrotnie. Przez wszystkie lata istnienia zespołu koncertowałyśmy niemal codziennie, ale rzeczywiście 1970 rok pobił rekordy. Na dobrą sprawę zamieszkałyśmy wtedy w autobusie, którym podróżowałyśmy. Cała trasa „Nie wierz chłopcom” miała pierwotnie objąć całą Polskę, docelowo koncertów miałyśmy dać dwa razy tyle. Przez te pierwsze sześć miesięcy koncertowałyśmy głównie w południowej części kraju – w dużych i w małych miastach.
– Na zdjęciu z 1970 roku jesteście znakomicie ubrane. Kto dbał o – jak to się obecnie mówi – stylizację zespołu?
– Od samego początku istnienia zespołu zdawałyśmy sobie sprawę, że nasz sceniczny wizerunek jest niemal tak ważny jak repertuar, który śpiewamy – w końcu byłyśmy uczennicami Technikum Handlowego, miałyśmy zajęcia z reklamy i – mówiąc trywialnie – zdawałyśmy sobie sprawę, że produkt efektownie opakowany sprzedaje się lepiej. W 1964 roku podpisałyśmy pierwszy kontrakt ze szczecińską Daną, która zajęła się naszymi kostiumami, później związałyśmy się z Modą Polską. Dzięki podróżom po świecie – także tym zachodnim – byłyśmy na bieżąco z modą. Przywoziłyśmy sobie kostiumy z zagranicy, a jeśli nie było nas na nie stać, to choćby katalogi i zdjęcia z magazynów, które zanosiłyśmy projektantkom z Dany, Mody Polskiej i naszym własnym krawcowym. Do 1967 roku Jan Janikowski temperował nasze pomysły dotyczące stylizacji zespołu, bo zależało mu, żeby jego „panienki” wyglądały grzecznie i nobliwie. Mateusz Święcicki dał nam całkowicie wolną rękę. Dana szyła nam coraz krótsze sukienki, do których zakładałyśmy amerykańskie gogo-boots, męskie krawaty, kolorowe chusty, a w 1970 roku odeszłyśmy od koncepcji identycznych kostiumów dla całej piątki – każda wyglądała inaczej, bo to współgrało z nowym repertuarem, który był różnorodny. Ale i tak do siebie pasowałyśmy, bo choć każda wyglądała inaczej, to wszystkie kostiumy wymyślałyśmy wspólnie.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗
Monika GAPIŃSKA
Więcej w weekendowym wydaniu „Kuriera Szczecińskiego".