Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Karawana Vegi jedzie dalej

Data publikacji: 15 września 2018 r. 16:01
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:51
Karawana Vegi jedzie dalej
 

Dostępny w telewizji Showmax serial „Kobiety mafii” Patryka Vegi to ten rodzaj propozycji estetyczno-intelektualnej, która sprawia, że każdy obdarzony choćby minimalną dawką wrażliwości widz z zażenowania trzyma twarz ukrytą w dłoniach – i jednocześnie zerka przez palce, żeby sprawdzić, co będzie dalej.

Główne wątki są trzy. Pierwszy: policjantka Izabela Konarska (Olga Bołądź) przenika w struktury mafii, uwodząc bandytę „Cienia”. Gdy ten trafi do więzienia, jego żona Anna (Katarzyna Warnke), która do tej pory leżała i pachniała, będzie musiała przejść przyspieszony kurs dojrzewania. Drugi: kumpel „Cienia”, „Żywy” (Piotr Stramowski), nawiązuje romans z żoną innego kolegi, „Milimetra” (Tomasz Oświeciński), co doprowadzi do konfliktu lojalności. Trzeci: szef całej bandy, „Padrino” (Bogusław Linda), odkrywa, że jego córka (Julia Wieniawa-Narkiewicz), jest uzależniona od narkotyków i postanawia ją uratować. Vedze filmy z reguły rozlatują się na niepowiązane ze sobą epizody. Tym razem jednak możemy mówić jeśli nie o fabule z prawdziwego zdarzenia, to o zręcznym jej symulowaniu już tak.

W „Kobietach mafii” na jeden świetny moment („Mam wobec ciebie ambiwalentne uczucia”, mówi komendant do Konarskiej, „Co to znaczy: ambiwalentne?”, „To znaczy, że cię nie lubię”) przypada dziesięć katastrofalnych, wulgarnych i kompromitujących, ale cała ta hałaśliwa, migająca tysiącem kolorowych światełek karawana Vegi jakoś sunie do przodu, jakoś jednak przykuwa uwagę. Twórca „Służb specjalnych” jest reżyserem zręcznym, wyzywająco bezczelnym i dysponującym sporą wiedzą o świecie, który karykaturyzuje. Ponadto statystyka jest po jego stronie – jeśli w każdej scenie chcesz być przefajny i miotasz w widza dziesiątkami atrakcji, to któraś z nich po prostu musi okazać się udana. Feministyczny sznyt tej historii także należy docenić. „Kobiety mafii” uchodzą za najlepsze dzieło Vegi od czasu pierwszego „Pitbulla” i jest to opinia słuszna w tym sensie, że w co bardziej udanych fragmentach widać, kim reżyser mógłby być (twórcą znakomitego autorskiego kina sensacyjnego), gdyby nie uparł się, że będzie tym, kim jest (zarabiającym krocie kabareciarzem).

Z drugiej strony – „Kobiety mafii” to i tak odbicie od dna, czyli od „Botoksu”, produktu filmopodobnego, do tego z moralną tezą. „Botoks” został pomyślany jako promacierzyński i antyaborcyjny manifest. I byłoby to OK, gdyby nie fakt, że próbując wstrząsać sumieniami, reżyser jednocześnie odwoływał się do najniższych instynktów, mnożąc niesmaczne dowcipasy o operacjach waginy, lekarkach oddających mocz do zlewu oraz kobietach uprawiających seks z psami. Było w tej kombinacji moralnego wzmożenia i skrajnego cynizmu coś skrajnie odrażającego, zupełnie jakby ksiądz pedofil wygłaszał płomienne kazanie, macając jednocześnie ministranta.

Na tym tle bezpretensjonalność „Kobiet mafii” przyjmuje się prawie że z ulgą. ©℗

Alan Sasinowski

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA