Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Marek Czasnojć o Szczecinie i fajnych rzeczach do zrobienia

Data publikacji: 02 kwietnia 2018 r. 21:45
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:48
Marek Czasnojć o Szczecinie i fajnych rzeczach do zrobienia
Fot. archiwum Marka Czasnojcia  

Rozmowa z Markiem Czasnojciem, artystą fotografikiem, autorem licznych albumów o Szczecinie, żaglowcach i morzu

– Od pół wieku zapisuje pan obiektywem aparatu zmiany, jakie zachodzą w Szczecinie. Wydał pan dziesiątki albumów. Gdyby te wszystkie zdjęcia ułożyć po kolei, powstałaby z nich opowieść o mieście, które z kopciuszka ma szansę przeistoczyć się w miasto z europejskim sznytem – przynajmniej niektóre jego rejony.

– Obserwuję Szczecin od dziesiątek lat i zauważyłem, że zmiany zachodzą w nim skokowo. Jest krótszy lub dłuższy zastój, po którym następuje krok lub kilka kroków do przodu. Od pewnego jednak czasu pojawił się czynnik, który oddziałuje na przyspieszenie modernizacji ważnego rejonu miasta i poprawę jego obrazu. Mówię oczywiście o regatach The Tall Ships Races, których finał gości na Odrze co kilka lat.

– Ma pan pewne porównania, gdyż sporo podróżuje po Europie. Jak duże imprezy potrafią zmienić miasta?

– Od ponad 40 lat obserwuję kilka portów w Europie. Reguła jest oczywista: kto da więcej, ten będzie częściej gościł podobne imprezy. Gdy w 1972 roku po raz pierwszy dopływałem z naszą flotą do Lizbony, miasto to było w opłakanym stanie. Nabrzeża byle jakie, szczury biegały jak koty. A dodam, że „tolszipy’ zaczęły się w 1956 roku od Lizbony. Potem wracałem tam co parę lat i zauważyłem, że wszystkie te przyportowe rudery zostały zrównane z ziemią. Powstawały nowe nabrzeża. Cofnięto całą infrastrukturę, która „wisiała” nad wodą, dzięki czemu powstały duże przestrzenie. Zachowano jednak pewne elementy historyczne, dźwigi, polery itp.

– Ostatnie lata pokazują, że i Szczecin nadrabia stracony czas.

– Uważam, że nasze społeczeństwo dojrzało do tych zmian. Do tego, że odcinek nadwodny Szczecina musi się w końcu zmienić. Mam na myśli rejon od granic stoczni do starej gazowni. Mamy wreszcie nowoczesne nabrzeża aż do dworca. Przypomnę, że kiedyś miasto miało problem, jak „ożywić bulwary” i nikt nie miał pojęcia, jak to zrobić. Na krawężniku siedziało dwóch panów z butelką i na tym się kończyło. A dziś jest duży ruch, nawet w chłodne zimowe dni. Wspaniale komponują się kawiarenki. Ludzie siedzą i spoglądają na wodę. To działa bardzo pozytywnie na społeczne zjawisko akceptacji tego miejsca.

Cała rozmowa m.in. o szczecińskiej Wenecji, budownictwie Szczecina i o tym, co czeka nasze miasto w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 30 marca 2018 r.

Rozmawiał Marek Klasa

Fot. archiwum Marka Czasnojcia

REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA