Czwartek, 28 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

„Nie podpieramy ścian”

Data publikacji: 03 lutego 2019 r. 10:15
Ostatnia aktualizacja: 04 lutego 2019 r. 07:52
„Nie podpieramy ścian”
Fot. Wydawnictwo Agora  

Rozmowa z Krzysztofem Sokołowskim, wokalistą grupy Nocny Kochanek.

– Ukazała się wasza płyta „Randka w Ciemność”, a teraz ruszacie w trasę koncertową – bardzo długą, bo jej koniec zaplanowany jest na koniec kwietnia. Do tego trzeba mieć żelazną kondycję!

– Na przestrzeni ostatnich kilku lat mamy jedną trasę za drugą. Chyba się już zahartowaliśmy. Niektórzy z nas chodzą na siłownię, bo tężyzna fizyczna jest ogromnie potrzebna na koncertach. Kiedy gra się na przykład w weekend kilka koncertów z rzędu, to już jest kwestia przyzwyczajenia organizmu do takiego wysiłku. Gdy się ma jednak jakąś przerwę pomiędzy występami, ze sceny schodzi się wręcz obolałym. Zwłaszcza że podczas grania nie podpieramy ścian (śmiech). Natomiast obecnie nie możemy sobie w tak długiej trasie pozwolić na wszystko, czego kiedyś sobie nie odmawialiśmy. Nie możemy tyle imprezować, czyli zabawa nie do szóstej rano, ale tylko do trzeciej. Jeśli mamy przerwę w trasie, wracamy do domu. To jest zbawienne dla zdrowia i psychiki.

– Czy ty czasem nie masz teraz ferii w szkole?

– Już nie pracuję jako nauczyciel języka angielskiego. Nie było to możliwe, bym łączył pracę w szkole z tyloma koncertami, ile w tej chwili mamy. Ale kiedyś przecież bywało, że wracałem po koncercie o trzeciej w nocy, o siódmej rano pobudka i od ósmej lekcje. Pamiętam występ w Zielonej Górze w niedzielę, po którym nie było szans, bym samochodem zdążył na lekcję o ósmej rano w poniedziałek. Dlatego wróciłem samolotem. Opowiadałem o tym na spotkaniu w Empiku, ale odebrano to jako przejaw wody sodowej, jaka uderzyła mi do głowy. Tymczasem ja za ten samolot zapłaciłem stówę, czyli mniej niż kosztowałby mnie bilet na pociąg. Pamiętam też, jak w środku tygodnia graliśmy we Wrocławiu na juwenaliach i wyjechaliśmy tak późno w stronę Warszawy, że od razu po koncercie koledzy odwieźli mnie pod szkołę – byłem tam zaledwie minutę po godzinie ósmej. Zatem biegiem wpadłem do pokoju nauczycielskiego, wziąłem dziennik i pobiegłem do sali na lekcję. W szkole wszyscy wiedzieli, że udzielam się muzycznie, ale dyrekcji zależało na tym, żebym ciągle pracował z uczniami. Chyba się sprawdzałem w tej pracy. Zresztą, mnie również dawała ona dużo radości i satysfakcji. Ale musiałem odpuścić. Teraz czasem moi byli uczniowie przychodzą na koncerty Nocnego Kochanka albo na spotkania przy okazji podpisywania płyt. Uczyłem w szkole o profilu sportowym, gdzie słuchano raczej rapu albo muzyki popularnej, stąd było dla mnie dużym zaskoczeniem, że przestroili się na „hewi metal”.©℗

Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 1 lutego 2019 r.

 Monika GAPIŃSKA

Fot. Wydawnictwo Agora

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

\m/
2019-02-04 07:05:24
Co prawda maniera wokalna to czysty Bruce Dickinson, brzmienie i harmonia gitar też są znajome, ale najważniejsze, że śpiewają po polsku i z humorem, więc wyszedł godny efekt.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA