Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Nie żyje Zbigniew Wodecki

Data publikacji: 22 maja 2017 r. 16:23
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:45
Nie żyje Zbigniew Wodecki
Zbigniew Wodecki Fot. Ryszard Pakieser (arch.)  

Zmarł Zbigniew Wodecki – autor polskich szlagierów, skrzypek i trębacz. Przygodę z muzyką rozpoczął w wieku pięciu lat i związał z nią całe swoje życie. Tworzył i koncertował także w ostatnim czasie, kiedy miał już problemy ze zdrowiem. Mówił, że jest krakusem i śpiewającym muzykiem.

Artysta 5 maja przeszedł zabieg wszczepienia bypass-ów. Niespodziewanie 8 maja nad ranem doznał rozległego udaru mózgu. "Mimo niezwykłej woli życia i starań lekarzy udar dokonał nieodwracalnych obrażeń. Odszedł od nas w dniu 22 maja w jednym z Warszawskich szpitali. Żona i dzieci byli przy nim. Zostanie pochowany w ukochanym Krakowie" - podano na stronie internetowej artysty. 

Wodecki był jedną z najważniejszych postaci polskiego świata muzycznego. Wielu słuchaczy, myśląc o nim, widzi długowłosego wirtuoza, grającego na skrzypcach, słyszy jego melodie i hity takie jak „Opowiadaj mi tak”, „Pszczółka Maja”, „Zacznij od Bacha”, „Izolda” czy „Chałupy”. Był nie tylko wokalistą i instrumentalistą, dał się poznać również jako kompozytor i aranżer. Samego siebie określał mianem „śpiewającego muzyka”. 

Jego umuzykalniona rodzina pochodziła z Łazisk na Śląsku. Ojciec zakładał orkiestrę Polskiego Radia w Katowicach, a potem Symfoniczną Orkiestrę Polskiego Radia w Krakowie, gdzie był pierwszym trębaczem. Mama Wodeckiego była śpiewaczką, jej głos charakteryzowano jako sopran koloraturowy. 

Przez całe życie był związany z Krakowem i posądzany o to, że „pomieszkuje w Warszawie”. Chętnie angażował się w akcje społeczne pod Wawelem, m.in. kwestował na cmentarzu Rakowickim na rzecz odnowy zniszczonych grobów, uczestniczył w kampanii antysmogowej, sprzeciwiał się zamknięciu liceum artystycznego. 

Jako pięciolatek zaczynał przygodę ze skrzypcami. Uczęszczał do Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia im. W. Żeleńskiego w Krakowie. Uczył się w klasie skrzypiec Juliusza Webera. Pod koniec lat 60. związał się z Piwnicą pod Baranami. Występował też z zespołami Anawa (na skrzypcach), Czarna Perła (na trąbce). Grał m.in. z Ewą Demarczyk, Markiem Grechutą. Był skrzypkiem Orkiestry Symfonicznej PRiTV oraz Krakowskiej Orkiestry Kameralnej pod dyrekcją Kazimierza Korda. 

W jednej z rozmów z PAP wspominał, że śpiewać zaczął przez przypadek. Jako wokalista zadebiutował w 1972 r. na X festiwalu piosenki polskiej w Opolu utworem „Tak to ty”. W tym samym roku zrealizował swój pierwszy recital telewizyjny „Wieczór bez gwiazd”. Wkrótce potem jego kompozycje i piosenki zaczęli doceniać jurorzy festiwali w całej Polsce. Łącznie nagrał siedem albumów (w tym jedną EP-kę), m.in. „Dusze kobiet”, „Obok siebie”, „Platynowa”. Ostatni z nich – „1976: A Space Odyssey” – ukazał się dwa lata temu i zyskał status złotej płyty, dzięki współpracy Wodeckiego z zespołem Mitch and Mitch.

Wodeckiego dobrze kojarzy również młoda widownia - artysta chętnie angażował się w produkcje adresowane do dzieci. To on był odtwórcą piosenki przewodniej polskiej wersji animowanej słynnej wieczorynki „Pszczółka Maja”.

– „Pszczółka Maja” niesie na tych skrzydełkach już tyle lat i chyba już czwarte pokolenie ją zna – żartował. Wykonywał piosenki m.in. do serialu „Plecak pełny przygód” i do bajki „Rudolf, czerwononosy renifer”. Użyczył głosu do filmu „Disco robaczki”. 

Nie unikał telewizji. Na swoim koncie ma epizodyczne role w takich tytułach jak m.in. „Jan z drzewa”, „Klan”, „Miodowe lata”, „Świat według Kiepskich”. Zasłynął jako juror popularnego telewizyjnego programu „Taniec z gwiazdami”. Był też gospodarzem telewizyjnych programów muzycznych „Droga do gwiazd”, „Twoja droga do gwiazd”. Jak mówił PAP, mimo że technologia, show-biznes i rozrywka zmieniają się na przestrzeni lat, to „meritum estrady pozostaje jedno i to samo: trzeba coś umieć i ciężko nad sobą pracować”.

 „To, że udało mi się przez tyle lat utrzymać na powierzchni mętnej wody naszego show-biznesu, to na pewno pochodna tego, że łaziłem po kuchni, po pokojach, po salach szkolnych i ćwiczyłem gamy, tercje, oktawy, utwory Bacha czy Beethovena. Otarłem się o różne estrady i zespoły. Cały czas przebywałem w środowisku świetnych ludzi, prawdziwych autorytetów. Jak się żyło w takim tyglu to była większa szansa, że się trafi na swój czas i odpowiedni moment. Dlatego życzę wszystkim młodym, żeby pracowali nad sobą, ćwiczyli i nie załamywali się” – podkreślił Wodecki, który sam marzył, by promować młodych zdolnych i kreować ich na prawdziwe gwiazdy.

Artysta chętnie występował w Polsce i za granicą, jednak nie zawsze czuł się pewnie na scenie, przed kamerami. Wspominał, że dawniej bał się widowni. Po 30 latach pracy artystycznej uświadomił sobie, że już „nie jest Zbysiem, który musi odnieść sukces”. „30 lat na scenie to już jest sukces. Widzę sympatię ludzi – autentyczną i niekłamaną. Ciężko nam się rozstać podczas spotkań z publicznością i to jest coś, o czym marzyłem i co się spełniło” – wyznał. Uważał, że miał w życiu „dużo szczęścia, bo stykał się z prawdziwymi autorytetami”. 

„Zaczynałem wśród muzyków, którzy grali w krakowskiej Operze i Operetce, potem w +Symfonii+ Polskiego Radia. Stykałem się ze wspaniałymi ludźmi z tej branży. Grałem pod batutą Stanisława Wisłockiego, Jerzego Maksymiuka czy Kazimierza Korda. Miałem przyjemność zetknąć się w swoim młodym życiu ze środowiskiem studenckim. Pierwszą płytę nagrałem z Markiem Grechutą i zespołem Anawa. Potem była Piwnica pod Baranami, Ewa Demarczyk i Piotr Skrzynecki oraz całe to środowisko. Świetni kompozytorzy: Stanisław Radwan, Zygmunt Konieczny, Andrzej Zarycki" – wspominał w wywiadzie dla PAP. 

Jego twórczość została doceniona licznymi nagrodami, m.in. medalem Zasłużony Kulturze „Gloria Artis” i odznaką Honoris Gratia. Był również laureatem Fryderyków. 

Nie zdążył wystąpić na koncertach „Mój jubileusz”, które planował jesienią 2017 r. – w 2016 r. minęło 40 lat od wydania pierwszego dużego albumu (wcześniej wydał EP) piosenkarza, zatytułowanego „Zbigniew Wodecki”. Koncerty „Mój jubileusz” Wodecki miał dać m.in. w Szczecinie, Gdyni, Łodzi, Wrocławiu, Katowicach. Wśród jego wcześniejszych planów był m.in. występ w Ostródzie podczas II Letniego Spotkania Kabaretowego.

(pap)

* * *

Poniżej fragment wywiadu, jaki nasza redakcyjna koleżanka Monika Gapińska miała zaszczyt przeprowadzić ze zmarłym dziś Zbigniewem Wodeckim:

- Czy pan kiedykolwiek, jako choćby nastolatek, miał pan inny pomysł na życie niż muzykowanie i śpiewanie?

- Ja chciałem być Zorro, d'Artagnanem i Apaczem, w najgorszym razie Casanovą, bo czytaliśmy z kolegami „Pamiętniki Casanovy". A to, że zostałem muzykiem to był mus, bo ja nic innego umiałem. Mój ojciec był doskonałym trębaczem w Krakowie, mama - sopranem koloraturowym, siostra - solistką operową. Cała rodzina była umuzykalniona. Zatem ja nie miałem innego wyjścia, jak zająć się muzyką. Wychowałem się wśród ludzi o bardzo wysokim autorytecie muzycznym. Chodziłem jako mały pyrtek do opery z ojcem do pracy, siedziałem w orkiestronie. A kiedy zacząłem bawić się w rozrywkę, to przyszedł pewien chłopak i poprosił mnie o współpracę. Ten chłopak to był Marek Grechuta. Grałem w pierwszym składzie Anawy. Stamtąd porwała mnie Ewa Demarczyk, jeździłem z nią po całym świecie jako skrzypek. Poza tym, w Krakowie miałem szczęście pracować z najlepszymi dyrygentami polskimi i światowymi. W orkiestrze głównie graliśmy muzykę klasyczną, całą literaturę światową.

- Krzesimir Dębski opowiadał mi kiedyś, że w szkole muzycznej nie wyróżniał się jakoś szczególnie, ale był przeciętniakiem, w co trudno uwierzyć. Pan na pewno nie był przeciętniakiem w czasach szkolnych.

- Długo byłem, bo nie chciało mi się ćwiczyć. Wychowywałem się blisko lotniska w Krakowie przy ulicy Ułanów. Tam były ogrody, hangary poniemieckie, kamieniołomy, mieliśmy bandy, łuki, ziemianki. Ale w końcu trzeba było odłożyć kuszę czy łuk i wziąć się za smyczek, ćwiczyć gamy. Nie lubiłem tego. Na szczęście mój szef na górze zadbał o to, żeby ten chłopak, którym wtedy byłem - rozkojarzony i myślący o zabawie z kumplami - został w szkole muzycznej. Dopiero grając z zespołem Anawa zrozumiałem, że trzeba zapracować na brawa. A grając na skrzypcach u Ewy Demarczyk, uzmysłowiłem sobie, że skończyła się zabawa w muzykę. Zjeździliśmy kawał świata - Szwajcaria, Belgia, Francja, Austria, Kuba, Australia, NRF. Kiedy pisano, że u boku Demarczyk gra fenomenalny skrzypek, zacząłem sobie wyobrażać, że gram w Carnegie Hall i płacą mi 15 tysięcy dolarów za koncert...

- W szkole muzycznej marzył pan o tym, żeby być solistą czy żeby grać w orkiestrze?

- Marzyłem o tym, żeby podobać się dziewczynom, żeby zagrać w piłkę, z czegoś się zwolnić, nie dostać pały. W szkole muzycznej grałem trochę chałtur. To nobilitowało w naszym środowisku koleżeńskim, bo było wiadomo, że ten ktoś umie improwizować. Ale za to było to niemile widziane przez ciało pedagogiczne. Mnie imponowały wtedy jazzowe kluby, bo to były czasy, gdy coca-cola i jazz symbolizowały zgniły imperializm i zachodni kapitalizm, za którym wszyscy tęskniliśmy. Ja należałem do takiego środowiska, bo byłem niezłym skrzypkiem, brano mnie na różne nagrania i byłem dość znany. Jak zacząłem jeździć po świecie, to sytuacja się zmieniła, bo nie tylko mówiło się: „to ten co gra z Demarczyk", ale jeszcze kupiłem sobie na Zachodzie bardzo modny płaszcz ceratowy i miałem duże pieniądze jak na tamte czasie. Mogłem sobie za nie kupić w Peweksie koszulę non iron, szynkę i papierosy Marlboro. Byłem zatem gość.

- Nie myślał pan nigdy o tym, by zostać na Zachodzi na stałe?

- Miałem sporo takich propozycji, głównie z NRF-u. Pojechałem tam jako muzyk z duetem fortepianowym Marek i Wacek. Oni byli w Niemczech noszeni na rękach niczym Beatlesi. Wtedy w Polsce się nie grało, bo był bojkot. A oni postanowili wziąć jedenastoosobowy zespół smyczkowy z Polski na koncerty do Niemiec. Graliśmy w największych salach w NRF-ie. Na bis ja śpiewałem i grałem na trąbce, zaproponowano mi zatem, że w miesiąc mam się nauczyć różnych przebojów, a będę mógł zarabiać w markach zachodnich i zostanę gwiazdą. A ja sobie wtedy myślałem: „W Polsce to ja śpiewam „Chałupy" i jestem gość. Niemcy są zbyt daleko od rynku w Krakowie, po co mi tam mieszkać".

Fot. Ryszard Pakieser (arch.)

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

wujek Staszek
2017-05-23 12:58:46
komentarze wypierdków fuuu
cap kościelny
2017-05-23 12:36:05
Jarun, rację masz. Tyle, że w tej parafii nie wypada pi.erdzieć podczas podniesienia....
niklot
2017-05-23 09:08:29
Aż nie mogę siem doczekac jak wręcze ci zawiadomienie do SONDU. Bendziesz inaczej gengał....a poszło...
do Jarun
2017-05-23 08:27:31
Zamilcz cieniasie!
do: is
2017-05-23 07:09:43
Skoro nawet nie wiesz, że w Toruniu nie ma odpowiedniego amfiteatru, dla tego typu imprezy, to się nie odzywaj, bo tylko się ośmieszasz pisząc takie bzdury. I nie niszcz artykułu o jednym z najbardziej rozpoznawalnych współczesnych muzyków rozrywkowych swoimi frustracjami warzywnymi.
is
2017-05-22 21:52:00
Na tweeterze pani pomidor co nie odpowiada na pytania bo jest za głupia juz wykorzystala politycznie i propagandowo smierc tego wielkiego czlowieka ...brak slow oczywiscie dodali do tego Opole gdzie nikt normalny nie chce wystepowac, w Toruniu robcie sobie takie szopki !!! ,co za ciemny lud ,codziennie gorsze szmabo wylewa.
Szczeciński patriota
2017-05-22 21:22:40
@Jarun Typowy przejaw skrajnego buractwa i zawiści. Może pochwal się co ty w życiu osiągnąłeś?! krata browara w jeden wieczór?
@jarun
2017-05-22 21:06:10
Bycia trollem internetowym, też trzeba się nauczyć. A na razie stul pysk. Bo temu Artyście, możesz co najwyżej buty czyścić.
Miś na Miarę
2017-05-22 18:34:53
A co pan pozostawi po sobie, panie "Jarunie"? Czy poza jedzeniem, spaniem, defekowaniem, kopulowaniem coś pan w ogóle potrafi? Zanim taka biomasa bezimienna i bez właściwości zacznie wytykać lepszym od siebie dorobek, niech najpierw spojrzy w lustro. Potem napisz pan przebój. Chociaż jeden na 40 lat.
Honorat
2017-05-22 17:06:46
Za nimi las Zamkniętych dni Uśpiony w tańcu czas Aż łza się w oku szkli Że to już dym Liryczny szkic Że coś nie wyszło im I już nie wyjdzie nic (fragment piosenki "A serce kwili" - tekst Jan Wołek, muzyka Zbigniew Wodecki)
Jarun
2017-05-22 16:59:20
Dużo piosenek to On nie zaśpiewał. Nie napracował się w życiu. "Jechał" na tych 4 -5 piosenkach. Całe życie błąkał się po scenach, śpiewając przeboje sprzed 40 lat. Artysta- jeden przebój na 10 lat. No i ćpał. A talent był wielki.
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA