Najnowszy, 38 numer szczecińskiego kwartalnika-literacko-kulturalnego „eleWator” – według numeracji tegorocznej podwójny (3-4/2023) – podobnie jak trzydzieści siedem poprzednich ma charakter monograficzny. Tym razem głównym bohaterem pisma jest Leopold Buczkowski (1905-1989) – prozaik, poeta, rzeźbiarz i grafik, artysta wszechstronny, wybitny. Może jeden z najwybitniejszych, a na pewno najoryginalniejszych polskich twórców po wojnie, a przecież – co skądinąd bywa w sztuce jeśli nie normą, to zjawiskiem częstym – prawie zupełnie dziś zapomniany.
Nie mówi się o nim, nie wznawia się jego książek, a jego pełne dramatów, lecz i tajemnic życie nie stało się dotąd przedmiotem bliższego zainteresowania badaczy.
Nigdy zresztą nie miał zadatków na twórcę popularnego – jego dzieło dźwigać starali się wybitni czasem krytycy (Artur Sandauer, Jan Błoński), ale nie potrafili go unieść – rzec, że był awangardzistą, to skłamać; był raczej nowatorem zanurzonym po samo serce w tradycji, obojętnym na łatwy poklask, świadomie „trudnym” w odbiorze. A swoją kresową biografię, w której była osobista tragedia – śmierć bliskich z rąk UPA, przeplatał z doświadczeniem warszawskim (jako żołnierz AK brał czynny udział w powstaniu), potem obozowym, w końcu zaś artystycznym, lecz samotniczym – krakowskim. Martyrologiczne wątki jego życiorysu były jednak tak przez niego samego gmatwane, skrywane, czasem po prostu skrywane, że nie nadawały się na wynoszenie go na ojczyste ołtarze, heroizowanie losu pod tę czy tamtą opcję polityczną.
Najnowszy numer „eleWatora” ukazuje go po latach – z dystansu – w różnorodnym, celnie ukierunkowanym świetle, choć wciąż w półmroku zagadek. Nie ulega jednak wątpliwości, że ten numer ambitnego szczecińskiego pisma, przygotowany pod redakcją Macieja Libicha, to jeden z najciekawszych w dotychczasowym dorobku redakcji. A kto wie, czy nie najlepszy – pod względem wnikliwości, wszechstronności i oryginalności w nakreślaniu artystycznej sylwetki głównego bohatera.
Szkice krytyczne, eseje, rozmowy (w tym z dwojgiem dzieci twórcy – Agnieszką Wood i Tadeuszem Buczkowskim – przebywającymi od lat zagranicą), bogata ankieta dotycząca twórczości pisarza oraz jej odbioru wczoraj i dziś (z tak ciekawymi nazwiskami wypowiadających się naukowców i literatów, jak m.in. Hanna Gosk, Hanna Kirchnner, Piotr Mitzner, Piotr Siemion), nieznane i niepublikowane dotąd dokumenty współtworzące jego biografię, w tym prywatna korespondencja z Andrzejem Falkiewiczem i Krystyną Miłobędzką, analizy krytyczne… opinii krytyków o Leopoldzie Buczkowskim piszących, no i wyjątkowy rarytas dla zwolenników jego dzieła: autobiograficzna (?) – wystylizowana na osobisty dziennik – proza Rada Bajc, głęboko zanurzona w przejmującej, mrocznej rzeczywistości Lwowa roku 1942.
Wniosek? Ten numer szczecińskiego kwartalnika powinien znaleźć się obowiązkowo na półce każdego zafascynowanego twórczością Buczkowskiego czytelnika, ale też naukowca, polonisty, biografa czy historyka, zajmującego się polskim, skomplikowanym losem w latach II wojny światowej (patrz: intrygujące wątki, które mogą wskazywać na udział L. Buczkowskiego w żydowskim ruchu oporu – można by uznać za jedno z nielicznych tego typu zachowanych świadectw, zwłaszcza, że spisane zostały przez nie-Żyda); każdy zresztą, kto interesuje się współczesną polską literaturą, powinien ową czasopiśmienniczą monografię autora Czarnego potoku – jego najsłynniejszej na pewno powieści, ale też Urody na czasie czy Kamienia w pieluszkach przeczytać.
Warto bowiem wiedzieć, jak nowoczesna, bogata, intrygująca wciąż swą oryginalnością i świeżością artystyczną była polska proza, dziś – niestety – im ambitniejsza, tym bardziej skazywana na trudny bój o dostęp do wydawnictw czy księgarskich półek. Jest swego rodzaju paradoksem, że Leopold Buczkowski – artysta na pewno niewygodny dla ówczesnej władzy (zarówno ze względu na życiorys, jak i dzieło) oraz obowiązujących politycznych idei – zaistniał, spełnił się – na ile to było możliwe – właśnie w PRL. Trudno sobie wyobrazić, że miałby taką możliwość współcześnie – na goniącym za powodzeniem rynku, wśród oczekiwań na komunikatywne, „atrakcyjne” pisarstwo, które dałoby się sprzedać, a choćby tylko wylansować na fali jakiegoś obowiązującego nurtu.
Czytelników „eleWatora” uspokoję zarazem – 38 numer to również świetna lektura niezwiązana z Buczkowskim. Sporo interesującej poezji i krytyki literackiej (tu m.in. recenzja z najnowszej książki Alana Sasinowskiego), liczne jak zwykle felietony. Na uwagę zwraca też szkic Damiana Romaniaka o Williamie Fredkinie (1953-2023), zmarłym niedawno amerykańskim reżyserze filmowym, wybitnym, a zarazem – to akurat odwrotność ukazanego wyżej portretu pisarza – niezwykle cenionym przez rzesze kinomanów (że wspomnę tylko Francuskiego łącznika czy Egzorcystę).
Jest co czytać!
(al)