Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Olga Adamska – do teatru po spełnienie

Data publikacji: 28 października 2017 r. 08:34
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:46
Olga Adamska – do teatru po spełnienie
 
Rozmowa z Olgą Adamską, aktorką szczecińskiego Teatru Polskiego

– Czy już jako mała dziewczynka marzyłaś o tym, by zostać aktorką?

– Tak, już wtedy. Ostatnio przez portal społecznościowy skontaktowała się ze mną koleżanka z dzieciństwa i napisała do mnie: „Tak się cieszę, że realizujesz swoje dziecinne marzenia”. Bardzo mnie to rozbawiło, że nazwane zostały te moje marzenia dziecinnymi. Ale rzeczywiście dość wcześnie myślałam o aktorstwie. Trudno nawet mi powiedzieć skąd się to wzięło, choć pamiętam, że podobały mi się charakterystyczne aktorki. Marzenia o aktorstwie nie były zatem wyobrażeniem o życiu glamour, ale raczej imponowały mi najwspanialsze artystki. Moi rodzice z kolei odnotowali dokładnie fakt, kiedy zakochałam się w teatrze. Byłam wtedy chyba w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Mama zabrała mnie na „Zemstę” Fredry do Teatru Polskiego. Grał tam Jacek Polaczek. Tata był marynarzem, a mama słała do niego listy. Napisała wtedy, że od czasu tej „Zemsty” Olga mówi tylko o teatrze i czy oby w przyszłości nie będzie chciała zostać aktorką.

 – Co jest dla ciebie niezwykłego w byciu aktorką teatralną?

– Podoba mi się to, że akt tworzenia jest tu i teraz, i że mam widownię w tym momencie. Jednocześnie kompletnie nie przeszkadza mi to, że to „ulatuje” i nie ma zapisu spektaklu w danym dniu. Może to wynika z faktu, że jestem z pokolenia analogowego. Podoba mi się ulotność tego zawodu i że nie jestem zmuszona do oglądania swojego dzieła, w przeciwieństwie do malarza czy rzeźbiarza. 

– W Szczecinie grasz już...

– Dwadzieścia lat.

– Szykuje się jakiś jubileusz?

- Nie. Aktor jest od grania, od pracy i wchodzenia z jednej roli w drugą. Raz wyjdzie mu to lepiej, kiedy indziej gorzej. Kiedy jest gorzej, to nie znaczy, że się nie przykłada. To zależy jednak od postaci, jaką się gra, od tekstu, reżysera. (...) Jest ogromna mobilizacja, nie wiadomo, jak to się potoczy, jest jakaś widownia, trzeba być na największych obrotach, bo nie możemy siebie ani nikogo zawieść. No i jest meta, czyli poczucie radości i spełnienia po zamknięciu kurtyny. Zatem ja idę do pracy po spełnienie, jakkolwiek to górnolotnie brzmi.

Dziękuję za rozmowę. ©℗

Cały wywiad w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 27 października 2017 r.

Monika Gapińska

Fot. Karolina Nowaczyk

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Dorota
2017-10-28 18:56:03
w grudniu wybiorę się na Uwiedzioną chili Show
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA