Piątek, 22 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Paulina Przybysz pod swoim nazwiskiem

Data publikacji: 12 stycznia 2018 r. 13:22
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:47
Paulina Przybysz pod swoim nazwiskiem
Paulina Przybysz Fot. Łukasz Ziętek  

– Dojrzewała pani na oczach tłumów – publiczności i mediów. To było fajne czy przykre?

– Myślę, że można kontrolować to, na ile w swoje życie wpuszcza się media. To mi się chyba udało. Ja bardziej wpuszczam do swojego życia odbiorców muzyki niż kolorowe pisma. Nie cierpiałam zatem jakoś bardzo z obecności mediów. Ale chcąc zagłębić się w to, co dzieje się w internecie, można doznać przykrości, ale też radości i dumy. Ja skupiam się na jakości mojej muzyki i na moim życiu prywatnym. Gdybym była bezrobotna i bez pasji, to i tak miałabym dużo pięknej roboty w związku z rodziną. Nie mam czasu na to, by myśleć, jak postrzegają mnie ludzie. Kluczowe dla mnie jest to, że ludzie przychodzą na moje koncerty.

– W piątek (12 stycznia) będzie pani w Szczecinie na koncercie w ramach festiwalu Akustyczeń. Czy do takiego „cygańskiego życia” artysty i ciągłych wyjazdów można się przyzwyczaić, czy to po prostu trzeba lubić?

– Jestem przyzwyczajona do takiego życia. Chyba mam to we krwi, bo zaraz po maturze wsiadłam do busa z zespołem i moja głowa przyjęła, że tak wygląda dorosłe życie. Jest to dla mnie dość naturalne, że wyjeżdża się na koncerty, niezależnie od warunków pogodowych, frekwencji czy nastroju. Ale jak się zagra pierwszy dźwięk, to już jest fajnie. Teraz nie jest to tak intensywne, jak wtedy kiedy miałam osiemnaście lat, bo też wiem, że życie to rodzina i inne działania niż tylko zawodowe. Ale wciąż bardzo to kocham.

– W Szczecinie usłyszymy pani utwory z nowej płyty, prawda? Po raz pierwszy wydała pani album pod własnym nazwiskiem.

– Tak, zagramy utwory z płyty wydanej w październiku – „Chodź tu”. Każda płyta, niezależnie czy wydana pod szyldem zespołu czy pod pseudonimem, jest bardzo personalna. Obojętnie czy śpiewałam w składzie Rity Pax, czy jako Pinnawela czy w Sistars, to były bardzo osobiste wypociny. Ale przyszedł taki moment, że nie czułam potrzeby zakładania jakiejkolwiek kreacji. Może wyrosłam z tego, a może to była potrzeba żeby podpisać się własnym nazwiskiem. Utwory na nową płytę powstawały jakieś trzy lata, ważne trzy lata mojego życia. 

– Na płycie zagrała pani na wiolonczeli. To powrót po latach do instrumentu, na którym grała pani w szkole muzycznej czy wiolonczela cały czas obecna jest w pani życiu?

– Wiolonczela cały czas stoi w salonie i kiedy potrzebuję w aranżacji takiego rodzaju artykulacji i brzmienia, to po nią sięgam. Teraz też moje dziecko gra na wiolonczeli, zatem wiolonczel w domu coraz więcej.

– Obie z siostrą Natalią grałyście na wiolonczeli. Czy była między wami rywalizacja, która gra lepiej, ma lepsze oceny?

– Nie, Natalia była dwa lata wyżej, zatem ona miała własne sprawy i problemy, a ja swoje. Ale na przerwach cieszyłam się że mogę pójść do ósmej klasy i pogadać ze starszymi dziewczynami o poważnych, jak mi się wtedy wydawało, sprawach. ©℗ 

Cały wywiad w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 12 stycznia 2018 r.

Rozmawiała Monika Gapińska

Fot. Łukasz Ziętek

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

obserwator
2018-01-12 22:42:35
obrzydliwa kodziara
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA