Sobota, 23 listopada 2024 r.  .
REKLAMA

Powrót Rudobrodego Bosmana

Data publikacji: 07 stycznia 2019 r. 13:08
Ostatnia aktualizacja: 07 stycznia 2019 r. 19:17
Powrót Rudobrodego Bosmana
 

Okazał się dużym sukcesem Andrzeja Dziatlika (1935-2015) – grafika, rysownika, ilustratora, satyryka, felietonisty związanego między innymi ze Szczecinem i z „Kurierem Szczecińskim”. Chodzi o kalendarz ścienny na rok 1964 zamówiony przez Polską Żeglugę Morską. Kultowe wydawnictwo, z żółtą okładką i przygodami Rudobrodego Bosmana, armator wznowił na rok 2019. Podobnie jak pierwsza wersja, nie jest na sprzedaż…

Głównym pomysłodawcą kolejnej edycji słynnego kalendarza jest kapitan żeglugi wielkiej Józef Gawłowicz.

– Pracował nad tym cały sztab ludzi – zastrzega kapitan. – Przede wszystkim siostra Andrzeja Dziatlika, pani Agnieszka. Ale też redaktor Krystyna Pohl oraz wielu miłośników prac tego znakomitego artysty.

Kapitan Gawłowicz poznał sławnego już grafika na początku lat 60. Znajomość przerodziła się w długoletnią przyjaźń, a Dziatlika zafascynowała żegluga. Przygotował na 1964 rok barwny kalendarz, który stał się – jak mawia kapitan Gawłowicz – świętą księgą PŻM. Jako honorarium artysta dostał bilet na statek płynący do Afryki Zachodniej, co zmieniło jego życie i przysporzyło światowej sławy.

Historię tej przyjaźni – i nie tylko – można znaleźć w biograficznej książce kpt. Gawłowicza, która się ukazała w dopiero co minionym roku: „Niezwykły Andrzej Dziatlik. Twórczość, morze, jego czasy”. Jest tam m.in. przytoczone wystąpienie Marii Łopuch, kuratora wystawy prac artysty w Książnicy Pomorskiej w Szczecinie, z 29 września 2016 roku.

– Najsłynniejsze dzieło A. Dziatlika, żółty kalendarz PŻM na rok 1964 z postacią Rudobrodego Marynarza (nazywanego też Rudobrodym Bosmanem), ma wiele wspólnego z jego doświadczeniem plakacisty – podkreśliła historyk sztuki M. Łopuch. – Forma plastyczna poszczególnych plansz odpowiadających miesiącom składa się z dwóch elementów: rysunkowej, komiksowo ujętej postaci bohatera i pięknie malarsko rozegranego jego otoczenia, czyli morskich głębin, gdzie wśród bajkowych stworów i nieznanych światów rozgrywają się przygody Rudobrodego Marynarza. Nadto – rzecz w kalendarzach niespotykana, jest on opowieścią. Kolejne plansze kalendarza tworzą bowiem dynamiczną, fantastyczną, dowcipną i bajecznie kolorową historię. I brakuje tylko ruchu, aby z Dziatlikowego kalendarza powstał film. Ujawniło się tu charakterystyczne dla artysty, a rzadkie w pracach plastycznych, upodobanie do narracji, które wcześniej spotkać można było w jego satyrycznych tekstach i cyklach rysunkowych.

A. Dziatlik pracował nad kalendarzem cztery miesiące, co można przeczytać w artykule sprzed lat autorstwa Krystyny Pohl. Jak twierdził artysta, żółta okładka była zupełnym przypadkiem – miał bowiem pod ręką tylko żółtą tekturę. Wspominał, że ówczesny dyrektor PŻM Witold Małecki na jej widok złapał się za głowę. Nie spodobała mu się okładkowa karykatura piranii i kazał autorowi iść do „Dalmoru”, ale już przy kolejnych stronach zaczął się śmiać. Ostatecznie kalendarz go zachwycił i poszedł do druku.

Miał wymiary 50 na 70 cm, a nakład 2000 egzemplarzy. Wyprodukowała go Drukarnia im. Kasprzaka w Poznaniu. Choć ukazał się w 1964 roku, już w grudniu 1963 miał wystawę w Klubie 13 Muz. Był opisywany w prasie, mówiono o nim w szczecińskiej telewizji.

Kapitan żeglugi wielkiej Wiktor Czapp we wspomnianym artykule K. Pohl zaznaczył, że kalendarz był przeznaczony – jako pamiątka – dla zagranicznych kontrahentów szczecińskiego armatora, głównie z Afryki Zachodniej. Nie był łatwy do zdobycia nawet przez pracowników PŻM.

Kapitan Gawłowicz w swojej książce podaje, że kalendarz wisiał przez cały rok m.in. w Międzynarodowym Domu Marynarza w Casablance, a jego dyrektor Jaak Verbraken zabrał kolorowe arcydzieło do swoich zbiorów w styczniu 1965 roku.

Sam Andrzej Dziatlik mówił, że dzięki temu kalendarzowi wyjechał w daleki egzotyczny świat, który tak go zafascynował, że do Polski, do Szczecina, wrócił dopiero w 1990 roku.

Do Afryki popłynął na statku „Bydgoszcz”. Wcześniej pół roku czekał na paszport. Wsiadł na pokład z 12 dolarami w kieszeni. W skromnym bagażu nie zabrakło przyborów do malowania i rysowania. Wysiadł w Ghanie. Początkowo zarabiał na robieniu szyldów, później pracował dla międzynarodowej sieci hotelarskiej. Spędził w Afryce siedem lat. Potem pojechał do Australii.

W 2010 roku powiększone karty „żółtego” kalendarza można było oglądać na ścianach restauracji KFC przy pl. Rodła w Szczecinie. Podczas wernisażu tej wystawy mówiono m.in. o pomyśle na pomniczek Rudobrodego Bosmana. Andrzej Dziatlik narysował jego projekt. Pomniczek miał stanąć w Szczecinie. Na razie nic z tego nie wyszło, za to ziścił się pomysł wznowienia kalendarza. Tak jak oryginał, został wydrukowany w Poznaniu. I też nie jest na sprzedaż. Chyba że się trafi na jakiejś aukcji…

Elżbieta KUBOWSKA

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Tak po prawdzie
2019-01-07 19:07:04
W 60 latach ubiegłego wieku może to i było ładne, ale teraz?
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA